Sarsa wraca z zaskakującym albumem „Runostany”. Innym niż wszystko, co dotąd zrobiła. Z tej okazji zapraszamy na naszą bardzo osobistą rozmowę z artystką.
fot. Piotr Porębski
Album „Runostary” jest nowym, zupełnie innym rozdziałem w Twoim życiu artystycznym. Zastanawiam się, co takiego wydarzyło się w Twoim życiu, że poszłaś nieco inną muzyczną drogą?
Miejsce, w którym byłam przy poprzednich albumach było bardzo wygodne. Pojawiło się wiele sukcesów, nagród, w jakimś sensie czułam się spełniona zawodowo. Miałam listę, na której odhaczałam kolejne wydarzenia w moim życiu artystycznym. Pojawiły się platynowe płyty, mnóstwo koncertów i piosenki, które grały rozgłośnie radiowe.
I teraz są dwa typy ludzi – jedni, którzy lubią zostać w tym miejscu, dalej czerpiąc korzyści z tego, co robią oraz tacy, którym już przestaje to wystarczać. Jestem typem człowieka, którego zabija strefa komfortu. Czułam, że zaczynam zdychać w tym miejscu, gdzie się znalazłam. Zaczęłam mieć ostre spadki nastrojów. I to był zgrzyt w moim życiu, bo sukces, pieniądze, popularność będące konsekwencją tego, co działo się przestały mnie zadowalać. Pojawiła się frustracja. Wewnątrz toczyłam ze sobą walkę. Pandemia pozwoliła mi usłyszeć swoje myśli, tym bardziej, że mieszkam na północy Polski, a tam życie płynie inaczej. Wyszłam więc ze strefy komfortu, bo poczułam, że przestaję się rozwijać.
Chcesz powiedzieć, że Twoja nowa płyta to Twój kolejny debiut?
W pewnym sensie tak, chociaż jest trochę trudniej, bo nie startuję z ‘białą kartką’. Przy Sarsie pojawiają się już jakieś oczekiwania, więc nie jestem w tym samym położeniu, co debiutanci. Przy mojej nowej płycie może zrodzić się pytanie z cyklu – „Sarsa, gdzie są hity?”. A ja lubię wyzbywać się czyichś oczekiwań.
Poza tym mam ułomną naturę, bo ciągle czegoś pragnę i wciąż chcę za czymś gonić. Lubię stawiać sobie nowe wyzwania, uciekając ze strefy komfortu. Co nie znaczy, że wcześniejsze rzeczy, które stworzyłam w jakiś sposób mnie uwierają. Ja po prostu nie mogłabym dalej tworzyć tego samego, dlatego powstała płyta „Runostany”. Ten album pozwolił mi wyrzucić z siebie dużo gnoju, który nosiłam w sobie i dzięki tym piosenkom mogłam pozbyć się wielu złych emocji. Poprzez przyznanie się do tego, że sobie nie radzę, że jestem przygnieciona światem zewnętrznym, że nie wiem, czy powinnam być częścią spolaryzowanego społeczeństwa, zrobiłam sobie miejsce na światło. Oczyściłam się z jakiegoś brudu.
Czy to znaczy, że śledzisz dokładnie, co dzieje się w Polsce i potrafisz opowiedzieć się po jakiejś stronie? Czy nie chcesz stawać po określonej stronie barykady?
W pewnym momencie faktycznie wyłączyłam się i przestałam śledzić bieżące wydarzenia. Z jednej strony jestem protagonistką, bo czuję potrzebę opowiedzenia się, po której jestem stronie. Chcę stawać w obronie mniejszości i po prostu ważnej części naszego życia, czyli miłości i wolności. Ale stawać po tej stronie nie znaczy dla mnie, że chcę z kimś walczyć. Kiedy słyszę – „chodźmy na protesty”, myślę sobie, że tak solidaryzuję się z Wami, ale nie czuję potrzeby walki. Nie zostałam powołana do zwalczania ludzi, ale do łączenia ludzi. Wolę zatrzymać się i przeanalizować całą sytuację, która dzieje się dookoła mnie. Taką analizę musiałam dokonać też w stosunku do siebie, kiedy potrzebowałam odpowiedzieć sobie na pytanie – czego ja właściwie chcę? Poczułam, że moim najlepszym narzędziem walki będą więc nowe kompozycje. Dzisiaj w obliczu zdarzeń na Ukrainie mam nadzieję, że będziemy się jednoczyć, nie dzielić i że uwierzymy w naszą przewagę nad szaloną jednostką, która w pojedynkę ma siłę równą zeru.
Przyznaję, że przy tej płycie odzyskałem chęć słuchania o czym śpiewasz, bo wreszcie wiem, o co znów Ci chodzi w piosenkach. Czy spotkałaś się przy okazji nowej płyty z taką opinią?
To bardzo miłe, co mówisz. Dla mnie to jest komplement i potwierdzenie, że należy słuchać głosu swojego serca. Poczułeś w tym samym czasie, co ja, że jesteśmy już w innym miejscu. Czuję potrzebę zmiany swojego miejsca, ale ludzie również są już gdzieś indziej i potrzebują innych doznań. Sam widzisz, że ludzie się zmieniają – Ty się zmieniasz i ja także jestem inna, więc nie mogłabym nagrać takiej samej płyty, jak poprzednie. Przecież ja nie jestem awatarem z rogami, który do końca życia będzie tylko śpiewać „Motyle i ćmy” oraz „Tęskno mi”. Poza tym okoliczności, w jakich żyjemy też mają na nas wpływ. Niewątpliwie dla mnie te czasy nasiąknięte ludzkim lękiem inspirują mnie do tworzenia muzyki będącej trochę odbiciem tych czasów. Jednak celem moim nie jest pociągnięcie innych w mrok, a oczyszczenie się z niego i zrobienie miejsca na siłę, odwagę i światło.
Czujesz, że przy tej płycie było Ci łatwiej porozumieć się ze samą sobą?
Na pewno tak! Kiedyś byłam arogancka w myśleniu o sobie. Podczas wywiadów byłam zawsze na 100% pewna tego, co mówię. Ludzie mówią mi, że jestem teraz bardziej autentyczna. A ja chcę powiedzieć, że jestem teraz w miejscu, w którym wiem tylko tyle, że nic nie wiem. Jestem w jakimś ciągłym procesie poznawania siebie. Ktoś mówi – „Sarsa, Ty dajesz takie poważne posty na Facebooku, mogłabyś być mentorką”. A ja sobie myślę – o losie, ja nigdy nie będę na pozycji mentora, bo wciąż będę w procesie poznawczym tego, czym jest życie i jaki jest sens tego wszystkiego, co dzieje się dookoła mnie. Jestem na poziomie wszystkich innych ludzi, którzy nie rozumieją tego, co odpieprza się na tym świecie. Jedynie, co dziś wiem, to jak zajrzeć do swojego wnętrza oraz, że nie można trwać w lęku.
fot. okładka płyty
I gdy zwracasz się do swojego wnętrza, to w którym momencie pojawia się potrzeba zakomunikowaniu czegoś światu, tak jak to robisz chociażby w piosence „La la las”?
Wcześniej otaczałam się wieloma ludźmi, żeby mieć hałas i wtedy nie słyszałam swoich myśli. Potem, gdy nagle się wyciszyłam mieszkając na tym swoim pustkowiu, zaczęłam rozumieć siebie. Odnalazłam w sobie nieprzepracowane tematy, które leżały w mojej głowie od lat. Takie rzeczy mogą zacząć wychodzić z Ciebie w postaci chorób, schorzeń, a nawet bólów w ciele. Kiedy myślisz o życiu jak o piosence, zauważysz, że każdy utwór ma też pauzy. Pauza jest częścią muzyki, a cisza integralną częścią życia i balansu psychicznego, dobrostanu. Początkowo się tego bałam, bo wyskoczenie z branży muzycznej mogło spowodować, że nikt nie będzie już na mnie czekać. W końcu na moje miejsce jest wielu innych zdolnych artystów, co jest naturalną koleją rzeczy. Przewartościowałam wiele sytuacji i zrozumiałam, że ciągła gonitwa nie jest mi potrzebna. Istotniejsza staje się umiejętność przebywania sama ze sobą, a szczęście leży gdzieś indziej – poza tym całym szumem.
Czy to znaczy, że pisanie tekstów na ten album było trudniejsze niż wcześniej?
To było dla mnie jakieś wyzwanie. Wcześniej pisałam tekst pod melodię. Szukałam po prostu słów, które jej nie zepsują, a wręcz poniosą ją i ułożą się w taką historię, która będzie przy okazji przyjazna stacjom radiowym. Teraz podeszłam do tego inaczej. Tekst zaczął mieć dla mnie takie samo znaczenie jak muzyka, a więc chciałam, żeby te dwa elementy mogły pasować do siebie, ale chciałam, żeby mogły też funkcjonować osobno. Dopiero w studiu nagraniowym te części zaczęły łączyć się ze sobą w transcendentny sposób. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć, ale potrafię usłyszeć tę wyraźną różnicę.
Zauważyłem to, odsłuchując album „Runstany”. Szczególnie dotarła do mnie Twoja umiejętność opisywania sytuacji w magiczny, może nawet poetycki sposób, podczas słuchania utworu „Przyspieszam”. Tam śpiewasz – „zaszyj mą dziurawą duszę, ceruj mnie nim znów coś stracę”.
Ciężko jest samemu zaszyć dziurę w swojej duszy. Ludzie próbują robić to na wiele sposobów – zalewać ją czymś, albo zaćpać. Ja także próbowałam zapełnić te deficyty w różny sposób – również toksyczny. Ale na koniec dnia zrozumiałam, że nie jestem ‘Bogiem’ a jedynie narzędziem w rękach ‘kogoś mądrzejszego’ i bardziej sprawczego. Dlatego mi pomaga medytacja i swoista modlitwa, żeby ktoś inny pomógł zaszyć dziurawą duszę.
Przyspieszanie na krętej drodze jest uzależnieniem od adrenaliny, pracy… wciąż za czymś gonimy. I w końcu dobrze, gdy przychodzi moment, że mówisz – stop. Wtedy szukasz sposobu, jak wyleczyć tę duszę od tego wszystkiego, co miało na Ciebie zły wpływ. Ze mną tak jest.
Czy czujesz, że nowe teksty mają ogromną siłę?
Dla mnie mają siłę, bo to jest moja autoterapia. Czy dla innych mają jakąś wielką moc? Nie mam odwagi tak mówić o swojej twórczości, chociaż bardzo bym sobie tego życzyła. Cudownym staje się sytuacja, gdy twórczość ma taki terapeutyczny wpływ na innych. Jeśli uczyni komuś coś dobrego, to będę przeszczęśliwa. Pierwszy raz poczułam, że utwór może mieć ogromna siłę, gdy wypuściłam „Mówiłam niszcz”.
To ważny utwór. Jakie wiadomości dostałaś po jego premierze?
Napisał do mnie chłopak, który jest gejem, że przyznał się do tego swoim rodzicom. I matka tego nie zaakceptowała, próbując wręcz zabić w nim ten pierwiastek kobiecości. To spowodowało, że w dorosłym życiu ten chłopak był emocjonalnie niedostosowany do życia. Miał dziury w sercu w postaci deficytów miłości i akceptacji. Przez to stał się toksyczny dla otoczenia. I on mi napisał, że to jest o nim piosenka, bo to on teraz robi w życiu ogień i prowadzi innych ludzi na dno. Przyznał, że stał się destrukcyjny dla siebie i ludzi w otoczeniu. Dla niego ta piosenka stała się modlitwą, żeby zacząć normalnie funkcjonować. Ta wiadomość wzrusza mnie za każdym razem, gdy o niej myślę. Życzę każdemu, kto znajdzie siebie w tym utworze, by znalazł swoją drogę powrotną i wrócił z tego ognia.
Często wchodzisz w interakcję z fanami?
Zdarza się, bo kiedy czytam takie historie, czuję to, że muszę zareagować. Nie zawsze zdążę każdemu odpisać, ale jeśli ktoś mnie zatrzyma na dłużej, staram się to robić. Czasem wchodzę też w dyskusję w komentarzach na moim Facebooku, gdzie piszę na przykład posty z cyklu „z pamiętnika wiedźmy nadmorskiej”. Zauważyłam, że pojawili się w wśród moich odbiorców ludzie, którzy mają coś do powiedzenia, potrzebują coś zakomunikować. Bardzo mi się to podoba i to mnie prowokuje do rozmów.
A czy zdarzyło się tak, że napisałaś jakiś tekst, a później stwierdziłaś, że nie pokażesz tego ludziom, bo to jest zbyt osobiste?
Nie staram się siebie cenzurować. Prowadzę raczej pewien rodzaj szyfrowania, niemówienia czegoś wprost. Nie mam potrzeby mówienia dosłownie o pewnych sytuacjach. Staram się być bodźcem do tego, żeby ktoś, kto posłucha mojej piosenki, mógł ją przeżyć po swojemu. Bezpośrednie opisywanie mojego życia mogłoby to ograniczyć. Metafora pozwala przeżywać odbiorcom moje słowa na swój indywidualny sposób. Wszystkie teksty na „Runostanach” odnoszą się do mojego życia, przez co są prawdziwe, choć nie przekazuję ich wprost. A wierzę także w to, że prawda musi odnaleźć swój odbiór bez względu na gatunek muzyczny.
Najmocniej zaznaczyłaś swój powrót utworem „Ze mną tańcz”. Co takiego jest w tej piosence, że jest on dla Ciebie wyjątkowy? W końcu ta piosenka doczekała się nawet remiksu, który zrobił Kuba Karaś.
Ponoć przy tej piosence chciało się niektórym tańczyć, więc chciałam kontynuować tę ideę i tak powstał pomysł na remiks Kuby Karasia. Świetnie to wyszło. Nowa wersja powstała też z myślą zatrzymania chwili. Zauważ, że żyjemy w czasach ogromnego pędu, od którego można czasem jebnąć. Jest ogromna konsumpcja wszystkiego, także muzyki, więc muszę walczyć o swój moment uwagi. Ja wierzę w treści, które przekazuję, ale wiem też, jak funkcjonuje rynek muzyczny. Nikt na mnie nie czeka i nie mówi – „teraz Sarsa wydała płytę, więc kierujemy na nią wszystkie światła”. Nie ma czegoś takiego. Trzeba walczyć o uwagę słuchacza i ja sobie z tego zdaję sprawę. Dlatego również powstał ten remiks. Nie narzekam na taki stan rzeczy i wiem, że lekko nie będzie, bo materiał na płycie nie jest łatwy. W dotarciu do publiczności pomaga mi wytwórnia Universal, ale także od strony managementu – Kayax. Finalnie też ważne zawsze dla mnie było po prostu robienie rzeczy, które czuję. Nie kalkuluję tego i nie robię jakiejś strategii.
A jak przekonać rozgłośnie radiowe, żeby grały Twoje nowe piosenki, które nie są łatwe?
Nie wiem, gdybym nad tym się zastanawiała, to już zupełnie zawładnęło mną wariactwo. Jak już powiedziałam – wierzę, że ten materiały się obroni i zostawiam ten stan rzeczy takim, jaki jest. Nie ukrywam jednak, że chciałabym, żeby te piosenki znalazły miejsce w rozgłośniach radiowych.
Jak dobierałaś sobie ludzi do pracy nad tymi utworami, którzy byli w stanie zrozumieć Twoją wizję artystyczną? Jak to się stało, że wybrałaś do współpracy Marcina Borsa, Twojego partnera Pawła Smakulskiego i Jacka Budynia Szymkiewicza z zespołu Pogodno?
Chciałam pracować z ludźmi, którzy są bezkompromisowi, bo jeśli chcesz zrobić coś odważnego, to dobrze jest otoczyć się podobną energią. Potrzebowałam kogoś, kto nie będzie mnie blokować, tylko powie – „dobra, jedziemy z tym na grubo”! Niewątpliwie takimi ludźmi są wszyscy przez Ciebie wymienieni. Z Pawłem pracuję od dawna, bo od albumu „Pióropusze”. On jest świetnym producentem, z którym często się nie zgadzam i dzięki temu jest między nami tak zwana chemia. Jego pomysły są niemal zawsze w kontrze do tego, co ja chciałabym zaproponować. Pomiędzy nami jest ogień, bo Paweł ma swoją wizję, którą potrafi forsować, a ja swoją. Bywam despotyczna w pracy w studiu, ale po przemyśleniu okazuje się, że rozwinął mój pomysł, nadał mu innego biegu. Ja potrzebuję wręcz osoby, która nie będzie mi przyklaskiwać, a Paweł taki jest. I nasze kłótnie zrodziły wielkie przeboje, ale właśnie też piosenki na album „Runostany”. Także podczas naszej pracy rozwijam się nie tylko ja, ale także on, bo wspólnie pracując, jego też wyrzucam ze strefy komfortu.
A Marcin Bors? Czy łatwo się z nim dogadać?
Marcin Bors lubi takie klimaty, jak na „Runostanach”. Mrok, grzebanie w emocjonalnym bagnie – zdaje mi się, że on to uwielbia. Podobało mi się też, że z nim nagrywaliśmy mój wokal za jednym podejściem. Ja nie czuję się wielką wokalistką, od wielu koleżanek mogłabym się wiele nauczyć. Czuję się bardziej jak intuicyjna wokalistka, niż jak rzemieślnik, chociaż skończyłam szkołę muzyczną. Marcin namawiał mnie wręcz do tego, żeby zostawiać wszelkie niedoskonałości, jakieś niedociągnięcia wokalne, bo te piosenki stają się jeszcze bardziej prawdziwe. Wcześniej wszystko szlifowałam, a teraz wręcz przeciwnie – poszło to trochę w stronę punkową. Jeśli coś nie było do końca poprawne, to było tym razem lepsze. Nie chciałam już dążyć do doskonałości, bo nie jestem doskonała. Zresztą nikt z nas nie jest.
Czy Ty jesteś fanką zespołu Pogodno?
Absolutnie tak! Pamiętam jak ze Słupska jechałam na koncert Jacka Budynia Szymkiewicza z zespołem Pogodno. Byłam zakochana w jego charyzmie i jego stylu bycia na scenie. Do tego jego teksty rozsadzały mi głowę. Szalałam za tym. Wiedziałam więc, że jeśli mam wpuścić kogoś do świata intymnego, jakim są teksty, to tylko jego. Pomógł mi w czterech tekstach na ten album.
fot. Piotr Porębski
Zwiastunem tego, że idą zmiany w Twoim życiu artystycznym była dla mnie współpraca ze Swiernalisem, z którym nagrałaś utwór „Tango”. Czy już wtedy czułaś te idące zmiany, które doprowadziły Cię do nowego albumu?
Kilkoro artystów pojawiło się na mojej drodze. Nagrałam przecież kawałki z Pawbeatsem, Mikołajem (red. Meek, Oh Why?), Kękę oraz L.U.C.-iem. Paweł do mnie napisał i nasza próba nagrania razem „Tanga” szybko się zmaterializowała. Swiernal napisał, a ja po prostu się zgodziłam, bo odpowiadało mi to, co stworzył. Jestem bardzo bezpośrednia w kontaktach z ludźmi, więc nie było z tym problemu. Bez cukrzenia. Pewnie można więc te różne współprace traktować jako moje poszukiwania artystyczne.
Co takiego musi mieć inny artysta, żebyś zgodziła się wziąć udział w jego przedsięwzięciu?
Jestem zupełnie niestandardowa jeśli o to chodzi. Dla mnie nie liczą się wyświetlenia i czyjaś popularność. Musi być coś fajnego w artyście, żebym mogła zgodzić się na taką współpracę. Mam do tego zupełnie nie marketingowe podejście. Ich piosenki najzwyczajniej w świecie mi się spodobały. Codzienną pracą jest branie odpowiedzialności za siebie w moich produkcjach, budowanie własnej marki i robienie wszystkiego na swoich zasadach. I jeśli ktoś mnie zaprasza do swojego świata, to mam możliwość wyjścia z Sarsy. Moim fetyszem staje się więc zdominowanie mojej osoby przez innego artystę. Jest na tym polu duchowym jakaś seksualna energia, bo przestajesz mieć kontrolę nad wszystkim. Podniecającym staje się dla mnie wejście do czyjejś przestrzeni i pozostawienie tam własnej, zupełnie innej energii.
A nie miałaś potrzeby zaproszenia kogoś na swój album „Runostany”, kto będzie musiał się wokalnie odnaleźć w Twoim świecie?
Myślałam o tym, ale „Runostany” są moim nowym początkiem i nie chciałam na siłę się kimś podpierać. To miało być na 100% moje, chciałam pokazać, że to o czym śpiewam wypływa całkowicie ode mnie. Chociaż nie wykluczam takiej współpracy po wydaniu tego albumu, bo fajnie byłoby skonfrontować ten materiał z kimś z branży muzycznej. Poza tym nie ukrywam, że zależy mi na opinii nie tylko fanów, ale także koleżanek i kolegów z mojego podwórka. Chciałabym dostać pochwałę, bo to jest miłe. Nagranie albumu „Runostany” było dla mnie czymś w rodzaju wyjścia z własnego cienia. Dlatego byłoby wspaniale usłyszeć dobre słowo od innych. Z resztą kto nie lubi pochwał? Myślę, że nagrywanie tej płyty odbyło się w najlepszym momencie, bo bycie w ciąży też dodało mi odwagi. Mój synek przyczynił się do tego, że stałam się odważniejsza.
W jaki sposób powiążesz ten album ze starszymi piosenkami podczas koncertów?
Normalnie, wszystko da się powiązać w jedną całość (śmiech). Zapraszam wszystkich na moje koncerty, a zaczynamy już 9 kwietnia w Warszawie. Chcę zagrać wszystkie piosenki z płyty „Runostany” i wciąż pracuję nad ich wersjami koncertowymi. Nigdy nie będę się odcinać od tego, co wcześniej stworzyłam, więc na potrzeby koncertów zaaranżuję z moim zespołem na nowo starsze singlowe utwory, żeby pasowały do nowego ‘runostanowego’ brzmienia albumu. Dla mnie to będzie wyzwanie, bo wręcz dziwne staje się granie numerów wcześniejszych w nowej estetyce. Myślę, że to będzie również niespodzianka dla fanów.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
4 odpowiedzi na “„Ciężko jest samemu zaszyć dziurę w swojej duszy” – Sarsa [WYWIAD]”