“Muzyka, czy szerzej sztuka, musi być prawdziwa i tylko taka wzbudza emocje” – Marcin Gądek (LARK) [WYWIAD]

12 września ukazał się debiutancki album “Antarctica” rockowego zespołu LARK. Z tej okazji zadaliśmy kilka pytań liderowi grupy – Marcinowi Gądkowi.

fot. materiały prasowe

Co było najważniejszym impulsem, który sprawił, że zaczęliście tworzyć z myślą o całym albumie, czego efektem jest bardzo udany krążek “Antarctica”? Jaka była geneza jego powstania?

Chociaż to mało konkretne, można powiedzieć, że wszystko „zrodziło się z chaosu”. LARK to w zasadzie rezultat różnych zdarzeń, a nie zaplanowany projekt. Z różnych względów życie potoczyło się tak, że zostaliśmy we trzech Ja, Mariusz (bas) i Wojtek (perkusja), mieliśmy ogólne aranżacje piosenek, teksty i linie wokalne.

Rozważaliśmy różne rozwiązania, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na nagranie wszystkich piosenek w wersji sekcja rytmiczna plus wokal i poszukiwanie idealnego gitarzysty, który do tego wszystkiego zagra, ale tak totalnie bez żadnych wskazówek z naszej strony, to miał być taki eksperyment, albo trafimy na kogoś, kto zaproponuje coś, co nas oczaruje, albo pomysł na taką formułę komponowania okaże się kompletnie nietrafiony.

Trochę to trwało, po kilku nieudanych podejściach w końcu trafiliśmy na Tomka, który do naszych nagrań dograł gitary i można powiedzieć, że stał się cud, bo od razu wiedzieliśmy, że to jest to, czego szukaliśmy. Stało się oczywiste, że jeśli coś z tego ma wyjść, to wyłącznie z nim. To był główny impuls do tego, żeby pójść na całość, z takim gitarzystą, wprost dedykowanym dla tego zespołu, byłoby niemądre gdybyśmy nie powalczyli o siebie.

Czy można powiedzieć, że album “Antarctica” zawiera jeden określony przekaz? Czy kryje się na nim jakaś jedna odgórna idea, którą definiuje już sam tytuł płyty?

Raczej nie, na pewno nie było to naszą intencją, to są muzycznie dosyć różniące się od siebie kompozycje, również teksty nie łączą się w jedną całość. Tekst do tytułowej kompozycji napisał mój dobry kolega, Mirek „Eric” Sułkowski, który na co dzień jest zaangażowanym poetą, ale przydarzają mu się też takie lżejsze rzeczy jak „Antarctica”, od razu wiedzieliśmy, że musi być z tego piosenka. Sama historia idealnie nadawała się, jako motyw przewodni do płyty, jest o czymś, co wydarzyło się naprawdę i ma pozytywne przesłanie. W sumie jeśli mielibyśmy doszukiwać się jakiejś głębszej myśli, do której odwołujemy się na tym albumie, to chyba właśnie pozytywne nastawienie do życia, jakkolwiek mało wyrafinowanie to zabrzmi, chcieliśmy żeby było „optymistycznie”.

Najnowszym singlem, który promuje album został utwór “In whose name”. Co to jest dla Was za numer? Czym on jest na tle pozostałych propozycji z płyty?

Po dosyć długiej dyskusji doszliśmy do wniosku, to oczywiście nasza subiektywna ocena, że ta kompozycja w największym stopniu reprezentuje ten album. Mam na myśli to, że jeśli ktoś najpierw posłucha „In whose name”, a dopiero później całą resztę, raczej nic go nie zaskoczy. Druga sprawa to główny riff, który napisał Tomek, nasz manager Sebastian kiedy go usłyszał po raz pierwszy powiedział, że to jest coś, na co wiele zespołów czeka całą karierę, trudno powiedzieć czy tak jest, ale nawet jeśli tak nie jest, dało nam to do myślenia, również dlatego zdecydowaliśmy się na ten utwór na singiel.

 

Pierwszą odsłoną tego albumu był jednak utwór tytułowy. Czy można powiedzieć, że jest to szczególny dla Was numer, skoro zdecydowaliście się go pokazać jako pierwszy singiel? A może to właśnie od niego wszystko się zaczęło?

W tym przypadku wybór był dosyć oczywisty, może nawet w mniejszym stopniu ze względu na samą piosenkę, a bardziej na tekst. Odwołujemy się do niezwykłej wyprawy Ernesta Shackleton’a, to jest historia, obok której nie można przejść obojętnie, dlatego stała się myślą przewodnią na tym albumie, od razu podnosi emocje na wyższy poziom, a z rockiem już tak jest, że lepiej się go słucha będąc lekko pobudzonym, rock to energia, zawsze jest dobrze „dostroić się” na odpowiednią częstotliwość. To nie była nasza pierwsza kompozycja, ale kiedy powstała od razu wiadomo było, że będzie ważna.

Co według Was jest największą wartością albumu „Antarctica”? Czy udało Wam się zmieścić na nim wszystkie Wasze pomysły, które zebraliście tworząc materiał pod kątem płyty?

Z naszego punktu widzenia najważniejsza jest różnorodność, czujemy też, że udało nam się trochę zamieszać, kilka razy wyjść poza obowiązujące schematy i zaskoczyć. Olbrzymia w tym zasługa Leszka Łuszcza z 07 Studio z Tarnowa, który nagrał i wyprodukował naszą płytę. Tak jak mówiłem, komponowaliśmy trochę od tyłu, najpierw sekcja i linie wokalne, a potem gitary. Kiedy przyszliśmy z tym do studia, wszystko było bardzo plastyczne, dlatego ze względu na to, co się działo wiele się zmieniało. Leszek maksymalnie zaangażował się w tę produkcję, zaproponował mnóstwo świetnych rozwiązań, nikt z nas nie ma najmniejszych wątpliwości, że to również jego płyta. Pomysłów było dużo, ale staraliśmy się nie przeładowywać, raczej odejmować niż dodawać. I tak mamy problem jak niektóre kompozycje zagrać na żywo w składzie z jedną gitarą.

Wszyscy jesteście podpisani jako twórcy utworów na album “Antarctica”. Jak od strony praktycznej wyglądał proces tworzenia wszystkich utworów? I czy faktycznie nie było głównego kompozytora, który podrzucał pomysły na kolejne kawałki?

Trochę już o tym powiedziałem, to absolutnie jest praca zbiorowa nas czterech i Leszka. Zazwyczaj, jak tylko pojawia się jakiś pomysł, staram się możliwie jak najszybciej zaproponować linie wokalne – każda, nawet bardzo skomplikowana kompozycja, musi być możliwa do zagrania na głos i jeden instrument, to jest baza, wokół tego można budować. Uważamy, że optymalnie jest kiedy członkowie zespołu są nastawieni na „ogólny wyraz artystyczny”, a nie indywidualne popisy i właśnie na to postawiliśmy. Każdy z nas grał tak jak czuł i chciał, a potem wspólnie ocenialiśmy, co z tego najlepiej pasuje do całości.

“Jak każdy artysta chcielibyśmy być zauważeni i docenieni, ale nie za wszelką cenę”. Czy można powiedzieć, że adresujecie Waszą muzykę do konkretnego słuchacza? Przez kogo przede wszystkim powienien zostać zauważony zespół Lark?

Muszę przyznać, że to pytanie pojawia się chyba za każdym razem, tymczasem my w ogóle o tym nie myśleliśmy kiedy powstawały kolejne piosenki. Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale staraliśmy się w jak największym stopniu zadowolić siebie, zagrać tak, jak czujemy że chcemy, w ogóle nie kierować się modą, nie kalkulować co jest, a co nie jest popularne, co może się spodobać itd. Pewnie dlatego napisaliśmy, że nie chcemy niczego robić za wszelką cenę. Po prostu to, co robimy jest szczere, nasze, takie jak chcemy, żeby było. Nasz potencjalny słuchacz, to taki, któremu spodoba się nasza muzyka, nie każdemu musi, ale to nie znaczy, że my będziemy robić coś, co nie daje nam satysfakcji i przyjemności. Muzyka, czy szerzej sztuka, musi być prawdziwa i tylko taka wzbudza emocje.

 

fot. materiały prasowe

Jak sami mówicie, historia zespołu dopiero się zaczyna. Czy macie dalekosiężne plany związane z tym, co chcielibyście dalej robić? Być może już wiecie, jak będzie wyglądała kolejna Wasza płyta?

Historia się zaczyna, bo debiutujemy i nie odwołujemy się do przeszłości, bo skoro zespół „powstał z chaosu” niech tak pozostanie. Oczywiście mamy plan działania, promocji płyty i na tym na razie chcielibyśmy się skoncentrować. Mamy już kilka kompozycji na drugą płytę i pomysły na nowe. Ponownie nie kalkulujemy, zagramy tak, jak czujemy, że lubimy, chociaż na rozmowę o drugiej płycie przyjdzie czas. Na razie skupiamy się na promocji tej pierwszej, dużo się dzieje, pojawiamy się w różnych magazynach, portalach i stacjach radiowych, jeśli dołożymy do tego nadchodzące koncerty, zdecydowanie będziemy mieli co robić.

Jak to się stało, że trafiliście na wydawcę Waszej płyty, czyli Sliptrick Records? I czy celujecie z tym albumem na rynki międzynarodowe, bo ma on wszelkie warunki, by zaistnieć poza granicami Polski?

Jeszcze zanim nagraliśmy płytę uważaliśmy, że jeśli mamy szukać wydawcy i dystrybucji, to trzeba to zrobić za granicą, bo kiedy zadaliśmy sobie pytanie, do kogo w Polsce możemy się zwrócić, kierunki można było policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście nie obrażamy się na krajowy rynek, spróbowaliśmy, ale nikt się nami nie zainteresował, dlatego podeszliśmy do tego szerzej, szukając wydawcy w Europie. Pisaliśmy do różnych wydawców, mniejszych i większych, niektórzy grzecznie nam podziękowali i życzyli powodzenia, inni nic nie odpisali, ostatecznie zostało nam kilka alternatywnych propozycji, z których Sliptrick uznaliśmy za najlepszy. Jesteśmy debiutantami, dlatego mierzymy siła na zamiary, ze Sliptrick mamy dobry „flow”, polubiliśmy się i bez pośpiechu idziemy do przodu. Naszym zdaniem nagraliśmy fajną płytę, lubimy naszą muzykę, myślimy pozytywnie i skupiamy się na tym, żeby było nam dobrze z tym, co chcemy robić najbardziej, gramy.

Koncerty wydają się kluczową częścią Waszej działalności. Czy macie już scenariusz na odsłonę koncertową albumu “Antarcitca”?

W tym miesiącu zaczynamy planować koncerty. Pod koniec października mamy spotkanie z naszym wydawcą na Łotwie, organizujemy koncerty w Europie, tak szybko, jak będzie to możliwe będziemy wszystko ogłaszać. Aplikujemy też na różne europejskie festiwale, wkrótce przekonamy się z jakim skutkiem. W tym roku na pewno zagramy w „domowym” Tarnowie. Planujemy, że to będzie taki specjalny koncert, będzie tort, szampan i after party LARK to nie jest projekt biznesowy, to nasza pasja, gramy, bo tego potrzebujemy, piszemy historię…

Album “Antarctica” dostępny jest tutaj: https://deadpulse.com/product/lark-antarctica/

 

Leave a Reply