Łzy – “Miłość w czasach samotności” [RECENZJA]

Nasz ocena

„Lat minęło dwadzieścia i pięć…”. Dziewiąty album studyjny Łez zatytułowany „Miłość w czasach samotności”, ukazał się w 25. rocznicę założenia zespołu. Płyta zawiera wyłącznie premierowe piosenki, a poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.

Recenzja płyty “Miłość w czasach samotności” – Łzy (2022)

Nie tak dawno zespół Łzy świętował 25-lecie swojej działalności, wydając album z premierowymi piosenkami – “Miłość w czasach samotności”. Grupa po kilku zmianach personalnych i perturbacjach wciąż ma się całkiem nieźle. Band serwuje solidną porcję muzyki (15 premierowych kawałków!), które powinny przypaść do gustu fanom, także tym pamiętającym czasy, kiedy to wokalistką nie była jeszcze Sara Chmiel-Gromala.

Zespół stawia na czytelnie zaznaczone melodie, które prowadzą te kompozycje w sposób dosyć swobodny. Album rozpoczynają mniej angażujące piosenki, w których niestety zabrakło gitarowej energii, ale za to jest przebojowo (“Kiedy kochasz tak“). Na szczęcie dalej bywa znacznie ciekawiej, a całość posiada swój potencjał, który zmienia zbyt trywialny charakter pierwszych utworów w bardziej angażujące treści.

Łzy próbują balansować pomiędzy radiową przebojowością, a bardziej wytrawną formą artystyczną, która ma pokazać ich swego rodzaju otwartość, czy też wszechstronność. Lepiej wypadają te propozycje, gdzie pojawia się głębszy klimat podszyty nostalgią, ale też pokazujący zawodowstwo wszystkich muzyków. Do nich z pewnością należy utwór “Zaśnij, zaśnij, zapomnij” z gościnny udziałem Mateusza Maryjki (recytującego tekst).

Jeśli ktoś chciałby usłyszeć echa dawnych Łez, to także ma taką okazję (“Wielka zagłada domu miłości“), choć ciekawiej prezentują się mocniej zaznaczone w swych specyficznym brzmieniu kompozycje, gdzie łatwo zauważyć rockowy sznyt (“Albo tak, albo nie“). A przytrafiają się też mroczniejsze, pięknie rozpostarte na dźwiękach gitar momenty (“Gorzki” to taki punkt kulminacyjny tego albumu). Natomiast balladowy, głęboko ujmujący klimat wciąż jest siłą zespołu i ujawnia się w najmniej oczekiwanych momentach (“Za szczęście, za zdrowie, za miłość“). Nie zabrakło też energetycznych, zbudowanych na prostej rytmice utworów, do których wciąż grupa ma niesłabnący dryg (“Pan TuliPan“).

Można lubić, można nie lubić twórczości Łez, lecz trzeba docenić zaangażowanie z jakim grupa podchodzi do nagrywania nowych propozycji. Nawet jeśli czasem pojawia się odrobina przerysowania, jakiejś przesady w wyrażaniu swojej ekspresji, co przy nieco patetycznie brzmiących tekstach nie zawsze bywa udane, to i tak ma to swoją znaczącą jakość. Nie da się również ukryć, że zespół na przestrzeni lat stworzył swój rozpoznawalny styl, który w pełnej formie udało zaprezentować się na albumie “Miłość w czasach samotności“. A bez solidnej dawki zagęszczonych dźwięków, ale też rozrywkowego wymiaru niektórych propozycji, z pewnością by się to nie udało. Muzyka rockowa na tej płycie ma się całkiem dobrze, co pomaga zatracić się w ciekawych, pełnych gitarowego kolorytu kompozycjach. Można rzec – dla każdego coś miłego.

Łukasz Dębowski

 

2 odpowiedzi na “Łzy – “Miłość w czasach samotności” [RECENZJA]”

Leave a Reply