Skinny – “Lust” [RECENZJA]

Nasz ocena

“LUST” to nowy album artysty, który występuje pod pseudonimem Skinny. Płyta jest dostępna od 21 lutego. Poznajcie naszą recenzję tego niebanalnego wydarzenia.

Album (a także wersję fizyczną singla) można nabyć m.in. w sklepie internetowym empik.com.

Recenzja płyty “Lust” – Skinny (2021)

Jeżeli ktoś pamięta doskonały album “The Skin I’m In”, ten wie, że Skinny posiada niesamowitą umiejętność przetwarzania pewnych inspiracji na własny użytek, nadając im najlepszej jakości. Tym razem wszystko, co możemy usłyszeć na nowej płycie „Lust” nie mieści się w dzisiejszej rzeczywistości muzycznej, ale odnosi się do przeszłości w sposób nieoczywisty. Zarazem całość brzmi świeżo, jakby została wyrwana z alternatywnego, istniejącego gdzieś obok nas świata.

Słuchając tej płyty na myśl przychodzi jeszcze jedna pozycja z tego gatunku. Niedawno ukazał się premierowy album Hedone, z którym można znaleźć wspólne elementy. Szczególnie słychać to w zmechanizowanych, jakby wyciągniętych z industrialnych gruzów kompozycji („Frustrated”). Poza tym każdy z artystów posiada na płycie kobiecego ducha o niepowtarzalnej wrażliwości. U Macieja Werka znalazła się Joanna Prykowska (Firebirds), a u Skinny’ego jest to ponownie Kasia Stankiewicz.

Skinny porusza się odważnie po nieco zakurzonych rewirach muzycznych. Artysta potrafi być zadziorny, choć wiadomo, że jego siłą jest wciąż piękna w podtekście soczysta melancholia, która zawsze wprowadza klimat czegoś niejednoznacznego („Try To Make Me Fall”). Elektroniczne brzmienia nigdy nie były u Skinny’ego celem samym w sobie, co nie jest takie oczywiste we współczesnych produkcjach z tego gatunku. Syntetyczne naleciałości zawsze mają czemuś służyć i uzupełniają się z wyraźnym przekazem, ale też ciekawym jak nigdy wcześniej wokalem. Na tej płycie muzyk wydaje się bardziej eksperymentować na tej kanwie, przez co jego głos prezentuje się w różny, często nieprzewidywalny sposób.

Jeżeli mamy do czynienia – od strony czysto muzycznej – z bardziej „technowatą” formą, to zmiękczają ją melodyjne smaczki, które za każdym razem dodają charakteru całości („Could You Trust in Nothing”). Gdyby połączyć Placebo z „depeszowym” wyrafinowaniem i “daft punkową” tradycją, to właśnie powstałoby coś na kształt „Blessed And Curse dat Once”. I przy tej okazji chciałoby się powiedzieć – jakie to jest dobre!

W tym męskim postrzeganiu świata i dobitnym zgrywaniu dźwięków, nie zabrakło wcześniej wspomnianego, kobiecego pierwiastka, który wniósł na ten album odrobinę wyrafinowania. Mowa tu o dwóch piosenkach (swoją drogą zupełnie różnych), w których pojawiła się zjawiskowa w takiej materii muzycznej Kasia Stankiewicz. To jej udział uświetnił kawałek „Their Lies Will Blind You”. Z jednej strony ten utwór posiada coś odpychającego, a z drugiej silnie magnetyzuje, przyciągając naszą uwagę. „Senses” to znów bardziej niepokojąca w swym podtekście muzycznym propozycja.

Nawet jeśli pewne pomysły bazują na prostych zabiegach artystycznych („Nail It”) to wabi nas szorstki, ale też pozornie nienaturalnie prezentujący się klimat całości. Pewne odrealnienie artystyczne przyniosło doskonały efekt końcowy.

Warto dodać, że motoryczna produkcja nie zabiła ogromnej wrażliwości artysty, za to podkreśliła charakter tych często “mocarnie” prezentujących się, choć oblanych sosem palącej się melancholii utworów. Tęsknota za tym, co było w muzyce przeplata się tutaj ze nieszablonową świeżością. Żadnych uproszczeń, choć całość nie została pozbawiona piosenkowego smaku. „Lust” uzależnia po kilkakrotnym przesłuchaniu. Jeżeli masz wystarczająco dużo odwagi, to warto dać się wciągnąć w zaskakujący pod wieloma względami album “Lust”.

Łukasz Dębowski

 

2 odpowiedzi na “Skinny – “Lust” [RECENZJA]”

  1. bez wątpienia obecnie najlepszy polski artysta, bałem się o tę płytę bo wiadomo, druga płyta jest najtrudniejsza, bo wszyscy porównują do pierwszej i tu się Skinny obronił, bo druga jest tak samo dobra jak pierwsza, niby taka sama lecz inna, moją uwagę i srerce od samego początku last natomiast na szczególną uwagę zasługują covery zarówno rem jak i tikaram, oba wg mnie inne?, lepsze? od oryginałów, wnoszące coś skinowatego a zakończenie twist….sprawia że chce się wracać znowu do płyty i z nadzieją czeka na trzecią, wiem, że będzie tak samo dobra jak te dwie…

Leave a Reply