“Nić” to nowy, niezwykle ciekawy album Oli Bieńkowskiej, który 23 czerwca ukazał się pod naszym patronatem medialnym. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty “Nić” – Ola Bieńkowska (2023)
Na nowym albumie “Nić” Oli Bieńkowskiej znajdziemy wiele wysmakowanych propozycji, nacechowanych elegancją szlachetnego popu, który muśnięty jazzową finezją, ale też lekko gitarowym brzmieniem, staje się niezwykle frapujący. Do tego dochodzi poetycka wrażliwość niesiona nie tylko w tekstach, ale także w mądrych interpretacjach artystki.
I choć album rozpoczyna się dosyć subtelnie (“Okna“), to znajdziemy na tej płycie kilka zaskakujących momentów, dekonstruujących dotychczasową wizję artystyczną wokalistki. Na pewno dla tych, którzy znali poprzedni krążek Oli (“Résumé (Take One)”), ten zestaw propozycji – misternie utkanych “nicią” emocjonalności – będzie czymś jeszcze bardziej interesującym.
W dojrzałym zobrazowaniu całości pomogli artystce doskonali muzycy, w tym pianista, współkompozytor i producent – Miłosz Wośko (absolwent Instytutu Jazzu Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach). To dzięki jego twórczemu podejściu dostrzeżemy subtelne elementy związane z jazzowym, czy nawet musicalowym estetyzmem. To znów sprawia, że piosenkowy charakter tych kompozycji ucieka od przeciętności i banału (“Ikar“). Jest w tym sporo wyszukania, kryjącego się za nieprzesadzonymi aranżami, czego potwierdzeniem jest utwór “How Long” (Ola doskonale śpiewa również po angielsku).
Czasem dostrzeżemy również odrobinę zmyślnie zaprezentowanego brzmienia gitar (za nie odpowiada Tomasz “Serek” Krawczyk), które przeplata się z dźwiękami instrumentów klawiszowych (“Marathon“). Energetyczne momenty przełamują pewną konwencję, zdecydowanie zasługując na szczególne zauważenie (marszowy rytm perkusji Michała Dziewińskiego w “Barwach wojennych“).
Wokalistka korzysta ze wszystkich elementów w sposób świadomy, dopasowując je do tekstów, które są całkowicie związane z jej osobistymi przeżyciami i przemyśleniami (chociażby temat macierzyństwa w utworze “Nić“). To kobiecy obraz widzenia świata, ale nieprzerysowany nadmiernym patosem (“Billie“). Właściwie bez poetyckiego namaszczenia słów, wartość tego albumu nie byłaby aż tak znacząca.
Nie da się ukryć, że zdobyte przez lata doświadczenie Oli Bieńkowskiej dało jej możliwość poszerzenia przyjętych tutaj zapatrywań artystycznych, dzięki czemu płyta “Nić” mieni się wieloma barwami, które ładnie zostały w tych piosenkach nasycone. Aktorka, tłumaczka, lektorka i producent telewizyjny; przez pięć lat była związana z The Australian Pink Floyd Show… długo można wymieniać, czym artystka zajmowała się przez ostatnie lata. Teraz do jej ważnych osiągnieć należy zaliczyć ten album, który miejmy nadzieję, jeszcze bardziej rozwinie jej skrzydła, jako songwriterki.
Łukasz Dębowski