„Po tylu latach zajmowania się muzyką ufam sobie, swojemu uchu i swoim zmysłom” – Vinnie Jinn [WYWIAD]

“Joyful Noise”, to piąty album kompozytora i producenta muzycznego, występującego jako Vinnie Jinn. Jest to fuzja instrumentalnej muzyki filmowej z domieszką elektroniki, jazzu i bluesa. Zapraszamy na nasz wywiad z artystą, z którym porozmawialiśmy nie tylko o nowej płycie.

„Joyful Noise” to Twój piąty album. Gdzie należy szukać jego początków i jaka była geneza powstania tej płyty?

Każdy album, który stworzyłem jest innym etapem w moim życiu. Słucham od dziecka bardzo różnej muzyki. Od jazzu, bluesa, soulu, przez jaz rap & alternative hip-hop, do muzyki trash i metalowej aż po drum and bass, projekty z wytwórni Ninja Tunes oraz szeroko rozumianą muzykę elektroniczną.

fot. materiały prasowe

Od dziecka te style w muzyce były dla mnie również inspiracją do tworzenia, więc moje produkcje obracają się w podobnych gatunkach. 

Mój pierwszy album “Trip Around Tunes” miał być dowodem dla mnie samego, że mogę stworzyć każdy rodzaj muzyki, jaki sobie wymyślę. Dlatego jest on fuzją wielu gatunków, które były blisko mnie w tamtym czasie. 

Bardzo lubię eksperymentować z brzmieniem i dawać sobie wyzwania muzyczne, które motywują mnie do tworzenia. Zanim zacząłem tworzyć kolejny album “Seed of Manuka” często bawiłem się w klubach w Irlandii, gdzie grali muzykę house. Bardzo lubię taką muzykę, bo można do niej łatwo dogrywać partie instrumentów muzycznych takich jak saksofon, djembe, pianino, gitara itp. Nie wszystko jednak, co słyszałem, mi się podobało. Muzyka ta była czasem dla mnie zbyt monotonna, dlatego postanowiłem, że stworzę taki rodzaj muzyki, który czuję najbardziej. 

Oczywiście mam świadomość, że zbyt duża różnorodność w brzmieniu może utrudnić słuchaczom w zapamiętaniu artysty, który ją tworzy i warto, a wręcz powinno się wypracować swój jeden charakterystyczny styl. 

Ja mam jednak ten problem, że jestem bardzo różnorodną osobowością, zajmuję się bardzo wieloma rzeczami, często będącymi do siebie przeciwieństwem.  Ciężko mi się więc trzymać jednego stylu muzyki. Zawsze chcę moją muzykę jakoś urozmaicić, aby lepiej mnie wyrażała. 

Stworzyłem przez lata ponad 1000 utworów, które czasem zachowują podobny do siebie klimat i styl. Staram się wiec od czasu albumu “Moai”, w którego okresie tworzenia byłem zafascynowany starożytnymi cywilizacjami i brzmieniem tradycyjnych instrumentów ludowych, dzielić je na albumy o podobnym, spójnym brzmieniu. 

Album “Joyful Noise” jest jednym z tych charakterystycznych stylów muzyki filmowej, którą tworzę. Stąd pomysł, aby wydać go jako osobny twór muzyczny, aby za bardzo nie rozpraszać słuchacza oraz pokazać styl muzyki, który jest mi w tym momencie bardzo bliski. Chciałem nawet wydać ten album jako osobny projekt o tej samej nazwie, ale uznałem, że wprowadziłbym dodatkowe zamieszanie oraz musiałbym budować od zera wizerunek tego projektu. Praca w to włożona byłaby nierównomierna do korzyści.

Od lat tworzę muzykę, którą staram się opowiedzieć jakieś historie. Cały album “Joyful Noise”, z którego pochodzą te single, składa się z utworów, które pomimo fuzji bardzo różnych od siebie gatunków muzyki tworzą pewną spójną opowieść. Takie samo podejście miałem kompletując album “Trip Trough Galaxies”, który również określam mianem elektronicznej muzyki filmowej.

 

fot. materiały promocyjne

W jaki sposób podchodziłeś do tworzenia formy muzycznej, która jest dosyć nieoczywista względem tego, co można usłyszeć nawet w mniej popularnych nurtach muzycznych w Polsce?

LP „Joyful Noise” jest zbiorem utworów z gatunku muzyki filmowej, które stworzyłem przez ostatnie 3 lata na potrzeby produkcji filmowych. Tak się składa, że tworzę czasem muzykę na zamówienie lub na potrzeby założonego przez moją wytwórnię Pyaar Music Records Soundtrack Marketplace, gdzie można zakupić tworzoną przeze mnie muzykę z dożywotnią ekskluzywną licencją na dowolne komercyjne jej wykorzystanie. 

Wiele z tych utworów tak się jednak podobały mi oraz moim bliskim, że wolałem je zachować dla siebie. Powstawały też one w przyjemnych dla mnie momentach życia.

Muzyka “Joyful Noise” opiera się na przetworzonych przeze mnie samplach cinematic drums, lub jazz drums przemieszanych z ułożonymi samodzielnie partiami perkusyjnymi z pojedynczych uderzeń w step sequencerze lub padach perkusyjnych. Na powstałe podkłady bębnów dogrywałem samodzielnie poszczególne partie instrumentów jak klawisze, syntezatory, gitary, bas, perkusjonalia, efekty FX itp.

Proces ten nie zawsze jest w tej samej kolejności. Zawsze jednak pierwsze akordy klawiszy, sample FX lub jedno uderzenie bębnów i basu, są inspiracją dla kolejnych dźwięków. 

Tworząc moją muzykę, niezależnie, jaki jest to gatunek, w głównej mierze opieram się na improwizacjach, których nie powtarzam i są one nagrywane “na setkę” za pierwszym podejściem. Oznacza to, że praktycznie wszystkie partie muzyczne są nagrywane właściwie na żywo. Nie lubię zbyt długo siedzieć nad jednym utworem w kwestii aranżacji. 

Mix i mastering, który wykonuje samodzielnie, również staram się robić na bieżąco lub dopieszczam brzmienie kolejnego dnia, słuchając utworu setki razy. Jeśli mi się dany utwór nie nudzi, nie męczy i nadal podoba, po kilku godzinach słuchania, jest to znak, że się udało. 

Wiem, że zawsze może coś brzmieć lepiej i można to, co się tworzy poprawiać i zmieniać bez końca, wpadając w pewnego rodzaju pułapkę doskonałości. Każde nowe podejście będzie jednak brzmiało już inaczej i nie będzie zapisem danego momentu, a stanie się bardziej produktem niż dźwiękiem mojej duszy i myśli z tamtej chwili. Z doświadczenia wiem zresztą, że dla większości słuchaczy pewne niuanse w brzmieniu nie mają znaczenia, ponieważ nie słyszy ich tak, jak to słyszą profesjonalni muzycy, a nawet i oni nie znają zamysłu artysty. Dźwięk musi być dla słuchacza wystarczająco głośny, wyraźny i niezniekształcony, aby nie powodował dyskomfortu w trakcie odsłuchu.

Po tylu latach zajmowania się muzyką ufam sobie, swojemu uchu i swoim zmysłom. Nigdy nie tworzyłem zresztą po to, aby się komuś podobać, dopasowywać do aktualnych trendów w muzyce lub tylko w celu zarobienia na muzyce pieniędzy. Muzyka ta musi się zawsze podobać przede wszystkim mi. Moja muzyka jest dla mnie pasją, miłością, oczyszczeniem duszy, umysłu i na zawsze tym pozostanie w pierwszej kolejności. Reszta jest tylko miłym do tego dodatkiem.

fot. okładka płyty

Gdzie byś umiejscowiłbyś swój nowy album względem wcześniejszych? I jak to się stało, że stał się on kontynuacją poprzedniej płyty „Trip Trough Galaxies”?

Joyful Noisezawiera kilka utworów z mojej kolekcji muzyki filmowej, które miały znaleźć się na Trip Trough Galaxies. Stąd też naturalnie ten album jest dla mnie kontynuacją poprzedniego. Pomimo tego, że dla wielu słuchaczy jest on zupełnie inny. Dla mnie jednak najbardziej charakterystyczną wspólną cechą tych albumów są partie solowe gitary opowiadające swoje historie, utrzymując uwagę odbiorcy. Taki zabieg potrafi sprawić, że pętla muzyczna podkładu nie jest monotonna i prowadzi słuchacza od początku do końca, zamykając podaną instrumentalną opowieść wraz z końcem solówki na gitarze.

Obserwując od lat moją muzykę, sam widzę, że moje produkcje z upływem lat są coraz dojrzalsze brzmieniowo, są bardziej spójne oraz zachowują pewien charakter, który można zamknąć w jedną całość pomimo fuzji różnych gatunków i brzmień. Sam podchodzę do jej tworzenia również bardziej świadomie, skupiając się bardziej na jednym stylu w danym okresie tworzenia. 

Mam też z biegiem czasu więcej doświadczenia muzycznego, dzięki czemu gram lepiej na instrumentach, których używam w produkcji i wykorzystuję coraz mniej sampli. Niestety nie posiadam zestawu perkusyjnego, bo nie gram wystarczająco dobrze na perkusji, więc te partie w utworach muszą na tym etapie opierać się jeszcze na zakupionych próbkach perkusyjnych, które przerabiam po swojemu.

“Joyful Noise” jest dla mnie osobiście najlepiej zrealizowanym albumem w kwestii podejścia do brzmienia oraz całościowej produkcji, więc jest on zamknięciem pewnego etapu i początkiem nowego, do którego zmierza moja muzyka.

Czy można powiedzieć, że to Twój najbardziej osobisty album, czego dowodem jest chociażby utwór „Mordko Fajerman”, który dedykowałeś swojej córce?

Tak, myślę, że można tak go nazwać. Włożyłem w niego dużo energii, jest on najlepiej przemyślany, dojrzały, mniej zróżnicowany jak poprzednie, posiada spójną i bliską mi oprawę graficzną, ma osobisty dla mnie cel i czuję, że zrobiłem nim coś dobrego dla innych. Jest on dokładnie tym, na jakim etapie jest teraz moje życie. 

Sam utwór Mordko Fajerman jest imieniem i nazwiskiem ostatniego żydowskiego cymbalisty Warszawy z XIX wieku. Mój brat znalazł jakiś czas temu stare egzemplarze encyklopedii Glogera, gdzie natrafiliśmy na jego opis i zabawnie brzmiące imię, które dziś jest dla nas określeniem bliskiej osoby, do której mamy szacunek. Mówię tak też czasem na moją córkę Julię, więc tworząc okładkę do tego utworu, umieściłem księżyc w fazie, jaki był w dniu jej urodzin. Dla nas obojga księżyc ma bardzo duże znaczenie osobiste, bo z racji tego, że kiedyś dużo podróżowałem i żyliśmy kilka lat osobno, księżyc był dla nas łącznikiem z każdego miejsca na Ziemi i wzajemnym opiekunem łączącym nasze myśli. Stąd też dedykacja dla niej tego kawałka.  

Historia Mordko Fajermana jako muzyka jest również bardzo ciekawa oraz zainspirowała mnie, aby tego samego dnia stworzyć ten utwór, w którym będą cymbałki oraz kilka zdań, które wspomną tak jakby w jego imieniu o tym, że nie ogarniam tego, w którą stronę poszła dzisiejsza muzyka, ale staram się w tym świecie odnaleźć po swojemu, zachowując swój niepowtarzalny styl.

„Mordko Fajerman” – https://ffm.to/VinnieJinnMordko

Zdecydowałeś się co miesiąc wydawać kolejne single z tej płyty, a jednym z pierwszych był utwór „End of Rain”. W jaki sposób ustaliłeś kolejność ukazywania się kolejnych singli i czy „End of Rain” jest dla Ciebie z jakiegoś powodu szczególnie ważnym utworem?

Przyznam, że nie chciałem tego robić w taki sposób, ale doradził mi tak dystrybutor Agora Digital Music, z którymi współpracuję w kwestii wydawania utworów na platformach streamingowych. Według nich wydawanie singli przynosi lepsze efekty, bo pojedyncze utwory mają szansę znaleźć się na playlistach i dotrzeć do większej ilości słuchaczy. Uznałem, że mogę tym razem tak do tego podejść, bo będę miał okazję do końca roku przypominać o tym, że cały album jest dostępny na mojej stronie web wraz z całą dyskografią zarówno do darmowego odsłuchu, jak i zakupu go w dobrej jakości za około 20zł. 

Zawsze całą zarobioną ze sprzedaży muzyki kwotę przeznaczam na dalszą promocję, aby dotrzeć do większej ilości odbiorców, więc właściwie i tak z tego nic nie zarabiam i nie jest to w ogóle moim celem. Raczej każdy zakup jest wsparciem w tym, aby mogło poznać moją muzykę więcej osób. Jeśli komuś podoba się i szanuje to, co tworzę, może mi w tym symboliczną ceną kraftowego piwa pomóc. Dziś zresztą w Polsce jedno piwo w pubie jest droższe niż ten album. 😉

W podobny sposób podszedłem równolegle w kwestii promocji projektu Klif n Jinn, który stworzyłem z łódzkim raperem i moim bliskim przyjacielem Klifordem. Taki sposób wydawania utworów to dla mnie eksperyment i sam jestem ciekaw, jakie on przyniesie efekty. Osobiście wolę jednak wydawać albumy jako całość. Moim zdaniem pojedyncze single budują pewnego rodzaju niedosyt u słuchacza, a w nadmiarze i przesycie muzyki na rynku szybko zapomni, czego słuchał miesiąc temu.  W szczególności muzykę, którą tworzę sam lub wspólnie z Klifordem jako Klif n Jinn, należy przyswajać jako całość, bo są one jednym spójnym projektem.

Kolejność utworów na albumie ustalałem wspólnie z moją żoną. Kilka z nim musieliśmy dopasować do dat premier, które musiały pasować do odpowiednich faz księżyca na okładkach, bo niektóre utwory są dedykowane danym chwilom.

Dla słuchacza jednak nie muszą mieć one większego znaczenia i można podobnie jak i całą moją muzykę słuchać równie dobrze w trybie losowym. Jest ona tak różnorodna, że dzięki temu będzie można ją zawsze odkrywać na nowo.

„End of Rain” – https://ffm.to/VinnieJinnEnd

Bardzo ciekawy jest motyw przewodni okładki z fazami księżyca, które przypisane są do dni premier poszczególnych singli. Skąd taki pomysł i jak trafiłeś na Alię, która zaprojektowała okładkę płyty i poszczególnych singli?

Tak jak już poniekąd wspomniałem wcześniej, są to fazy księżyca, w jakich był on widoczny na niebie w szczególnych dla mnie datach w trakcie mojego życia, przedstawiają daty urodzin moich bliskich, moją, a to wszystko zgrane jest z datami wydania poszczególnych singli.

Okładkę główną albumu zaprojektowałem i tworzyłem sam jednak okładki do singli stworzyła ukraińska artystka z Kijowa – Alia, która wykorzystała w tworzonych kolażach zdjęcia wybranych faz księżyca. To było moje jedyne wymaganie, aby zachować spójność i symbolikę całości. Cały koncept twórczy przekazałem jej i nie ingerowałem w proces.

Alia poznałem poprzez moją żonę, która wiele lat mieszkała w Kijowie i otaczała się tamtejszymi artystami, którzy tworzyli – m.in. wraz z Alią – instalacje na festiwal Burning Man. Wspólnie z żoną, jako patroni sztuki w projekcie, który razem założyliśmy – YV Art, zajmujemy się dodatkowo promocją sztuki oraz artystów z całego świata. Yuliya jest z pasji dziennikarką sztuki i ma do niej ogromną pasję. Dzięki temu poznaliśmy wiele wspaniałych i utalentowanych artystów z całego świata. 

Ukraina jest nam bliska, mamy tam rodzinę, przyjaciół i chcieliśmy im jakoś pomóc. Nie chcemy jednak wspierać działań wojennych. Wolimy wspierać ludzi indywidualnie. Wiemy, że wielu ludzi cierpi, bo nie może pracować, zarabiać pieniędzy na życie i jedzenie. Ludzie potracili domy, rodzinę, przyjaciół. System się nimi nie przejmuje, załatwiając swoje sprawy kosztem innych. Każdy musi sobie jakoś radzić sam i starać się w tym odnaleźć. 

Sam jestem artystą i całe to otoczenie jest mi bardzo bliskie. Szukaliśmy więc osoby, która chciałaby za wsparcie finansowe zająć się tworzeniem, aby móc, chociaż na chwilę skupić się na czymś innym niż latające bomby nad głową i obawa o życie. Nie było to wbrew pozorom łatwe, bo wielu tamtejszych artystów nie ma chęci, by tworzyć w takim otoczeniu. Dla mnie tworzenie muzyki jest terapią i oazą spokoju, i wiem, że dla wielu artystów malarstwo czy innego rodzaju twórczość ma również podobne wartości terapeutyczne. 

Mam nadzieję, że takie małe wsparcie z mojej strony w pewnym sensie pomogło Alii zarówno mentalnie, jak i praktycznie.

 

Twój nowy album odnosi pierwsze sukcesy, gdyż wzbudził zainteresowanie Pitch Dev Studios – producentów animacji. Jak oni trafili na Twoją muzykę, że zdecydowali się wykorzystać wybrane utwory z tej płyty, jako soundtrack w filmie animowanym “Moon Kontrol”?

Z niezależnym przemysłem filmowym jestem związany, odkąd byłem nastolatkiem. Ponadto, mieszkając w Irlandii przez 11 lat, prowadziłem firmę zajmującą się produkcją reklamową i dokumentalną, w której często używaliśmy mojej muzyki jako ścieżek dźwiękowych. Stąd też naturalny pomysł na Soudtrack Marketplace będący częścią Pyaar Music Records.

Cały czas jestem blisko związany z branżą artystyczną, filmową, animacyjną i od niedawna produkcji gier. Każdego dnia poznaję też osobiście coraz więcej utalentowanych artystów i topowe studia kreatywne z całego świata. Zawdzięczam to współpracy z globalną platformą magma.com, w której jestem udziałowcem i pomagam ją rozwijać.

Zbudowałem dzięki tej współpracy dobre relacje z twórcami animacji, m.in. firmą Pitch Dev Studios, którzy pracowali m.in. przy takich filmach jak Finch, czy aktualnie przy Black Adam.

Pitch Dev Studios planują wykorzystać wybrane utwory z tego LP w ich najnowszej produkcji, nad którą aktualnie pracują. “Moon Kontrol” będzie filmem animowanym, którego akcja rozgrywać się będzie w bazie kosmicznej na księżycu.  O szczegółach scenariusza jednak na ten moment nie mogę jednak powiedzieć, z racji poufności projektu. Nie mogę się jednak doczekać efektów ich pracy. Będziemy wspólnie promować ten film, więc zapewniam, że jak tylko ukończą ten projekt, cały świat o nas usłyszy.

A co dla Ciebie jest osobistym sukcesem związanym z tym albumem? 

Wydawanie i promocja muzyki jest bardzo pracochłonnym zajęciem, które wymaga wiele, wbrew pozorom, skomplikowanej organizacji, przemyślenia wszystkiego dokładnie oraz inwestycji czasu i pieniędzy w cały tego typu projekt. Ja na co dzień zajmuję się zawodowo bardzo wieloma rzeczami, jestem odpowiedzialny za pracę kilku osób, rodzinę, swoją firmę i podległe mi projekty. 

Praktycznie wszystko, co było i jest związane z wydaniem i promocją tego albumu, jak również projektu Klif n Jinn, który wydajemy równolegle czy wydawaniem moich innych singli robię zawsze właściwie sam. Bo tylko ja znam w tym przypadku swoje oczekiwania i wiem, jak to zrobić, aby przyniosło względny sukces bez inwestycji dużych pieniędzy. Jest to ogromnym wyzwaniem, aby samodzielnie spiąć to w jedną całość równolegle z innymi projektami, które prowadzę.

Jestem więc szczęśliwy i jest to mój personalny sukces, że udało mi się to w pewnym sensie pchnąć do przodu i przygotować promocję aż do końca roku oraz już teraz zbudować zainteresowanie mediów nie tylko w Polsce, ale i w USA, gdzie jest większość moich słuchaczy. 

To wszystko dało mi też do zrozumienia, że muszę szybko rozbudować swój zespół o kolejne osoby, managerów muzycznych, nad czym aktualnie pracuję, gdyż mam duże plany na rozwój Pyaar Music Records. Poszukujemy też aktualnie kolejnych artystów tworzących jazz rap i alternatywną muzykę elektroniczną, których moglibyśmy wydawać jako label oraz promować na scenie globalnej wiec zapraszam wszystkie chętne zespoły i artystów do kontaktu ze mną na contact@pyaar.pl.

Co według Ciebie jako twórcy jest największą wartością płyty „Joyful Noise”? W jakim stopniu wyczerpuje ona to, co masz na dzień dzisiejszy do powiedzenia jako artysta tworzący muzykę?

Dla mnie osobiście jest to zamknięcie pewnego etapu w moim życiu i rozpoczęcie nowego cyklu. Mam nadzieję, że muzyka ta podobnie jak mi pozwoli się słuchaczom odprężyć, uspokoić swoje emocje oraz zastanowić nad tym, co jest dla nich ważne w życiu. 

Joyful Noise jest w zamyśle tłem do poukładania myśli, jak pastelowy kolor na ścianie, który ma sprawić, że słuchać będzie czuł się przyjemnie i bezpiecznie w jej otoczeniu. Dokładną interpretację mojej muzyki wolałbym jednak zostawić słuchaczowi. Sam jestem ciekaw, jakie oni w niej odnajdą wartości dla siebie.

Czy album „Joyful Noise” należy traktować jako zamkniętą formę? Czy też będziesz do niego dopisywać kolejne rozdziały?

Na tym etapie jest to skończona forma. Mam jednak jeszcze kilka utworów, które nie znalazły się na tym albumie, bo wymagały większej ilości pracy na nimi. Jak stworzę i uzbieram przez następny rok wystarczającą ilość utworów na kolejny album w filmowym stylu, wydam prawdopodobnie to jako kolejny rozdział mojego twórczego życia. Na ten moment jednak chcę poświęcić czas na promocję materiału, który stworzyłem i odpocząć kreatywnie, aby poszukać inspiracji na nowe produkcje. Wbrew pozorom nie jestem maszyną do robienia muzyki i bardzo jest moja twórczość uzależniona od weny. Mam czasem momenty, gdy nie tworzę nic nawet przez kilka miesięcy, a potem tworzę non stop przez kolejne, bo jestem tak spragniony nagrywaniem i potrzebą kreacji. Myślę, że ten aspekt w pewnym sensie odróżnia artystów od muzycznych rzemieślników.

Jestem aktualnie w trakcie poszukiwania starej stodoły graniczącej z jeziorem i lasem, którą zamierzam zakupić i przekształcić na studio muzyczne oraz miejsce artystyczne dla mnie i innych chętnych artystów. Gdy tylko ukończę ten projekt, zamierzam wznieść swoje działania na nowy poziom. To będzie epicentrum inspiracji nie tylko dla mnie i moich bliskich, ale również dla każdego, kto będzie chciał nagrać album w przyjemnym i mistycznym otoczeniu. Jestem pewny, że moje życie samo napisze kolejne fantastyczne rozdziały przy wsparciu mojej muzyki.

Do kogo chciałbyś, żeby trafiła muzyka z płyty „Joyful Noise”? Czy w jakiś sposób jesteś w stanie urzeczywistnić sobie odbiorcę własnej muzyki?

Tak naprawdę to nie wiem dokładnie, kto mógłby być grupą docelową mojej muzyki. Przez to, że jest to fuzja wielu gatunków, mam od zawsze ogromny problem, aby określić, do którego innego artysty to, co tworzę, jest choć trochę zbliżone. Może jest to trochę jak FKJ, trochę jak Masego, trochę jak Skalpel czy starsze produkcje z wytwórni Ninja Tunes, z racji tego, w jaki sposób moja muzyka powstaje. Ciężko powiedzieć.

Właściwie to sam jestem ciekaw, jaki rodzaj odbiorcy może docenić taki rodzaj muzyki. Co ciekawe wiele razy już usłyszałem od słuchaczy, że są zdziwieni, bo pomimo tego, że nie jest to muzyka, której gatunek znają i słuchają na co dzień, to brzmienie, które stworzyłem im się podoba, hipnotyzuje, relaksuje i bardzo przyjemne buduje ona w nich emocje.

Zachęcam więc każdego, aby przekonał się sam czy jest to rodzaj muzyki, który jest rzeczywiście na tyle ciekawy, aby zostać z nią na dłużej. 

 

*****

Funky Shadow – https://ffm.to/VinnieJinnFunkyShadow

Leave a Reply