11 marca ukazał się album “Zaczynam się od Miłości” Natalii Przybysz z niezaśpiewanymi wcześniej tekstami Kory. Zapraszamy na naszą rozmowę z artystką.
fot. Silvia Pogoda
Gdzie należy szukać początku Twojego spotkania z twórczością Kory? I nie myślę tu o początku artystycznym, którym jest „Krakowski Spleen”, ale w ogóle czy pamiętasz pierwsze zetknięcie się z piosenkami Kory i Maanamu?
A Ty masz w domu płyty Maanamu?
Czy grając „Krakowski spleen” na koncertach poczułaś, że ten utwór zaczął z Tobą mocniej rezonować? Może pojawiło się coś wyjątkowego podczas jego wykonywania?
fot. okładka płyty
I gdy czytałaś te teksty, to myślałaś już o nich jak o piosenkach?
Który tekst przykuł Twoją pierwszą uwagę?
Czy dalsze poszukiwanie tekstów sprawiło, że zaczęły być one dla Ciebie z jakiegoś powodu bardziej osobiste? Co przyniosły dalsze poszukiwania?
Czy od strony technicznej trudniej mieliście jako zespół, żeby stworzyć formę muzyczną do tych tekstów?
Czy to znaczy, że gdyby nie książka z tekstami Kory „Miłość zaczyna się od miłości”, to Twoja płyta „Zaczynam się od miłości” być może nigdy by nie powstała? Nie chciałaś przecież sięgać po znane już piosenki Kory.
Czy przy tej płycie chodziło też o to, żeby pokazać teksty, które nie są znane w szerokim obiegu?
Dużo czasu musiałaś spędzić z Kamilem na rozmowach podczas pracy nad tą płytą?
Ani razu nie próbował Ci podsunąć jakiegoś gotowego pomysłu na ten album?
Raczej nie. Kamil raz powiedział, że piosenka, którą nazwałam „Oko cyklonu”, to jest gotowy kawał czegoś naprawdę dobrego. A co ciekawe, wszystko przy tym utworze wydarzyło się bardzo szybko i dynamicznie.
Przyznaję się, że nie będąc pianistką używam tego instrumentu jak wszystkie inne sprzęty kuchenne. Moje pianino stoi w kuchni obok ekspresu do kawy, młynka i tostera. Muszę tego używać, bo wiem, że służy mi do tworzenia czegoś fajnego. Jeśli chodzi o progres używania tego instrumentu, to raczej stoję w miejscu, ale mentalnie się rozwijam w jego obecności.
Mój syn grał, ale zarzucił naukę, na rzecz innych zainteresowań. Za to moja córka zaczęła grać na gitarze elektrycznej i uczy się od Mateusza Waśkiewicza z mojego zespołu. Potrafi już grać Nirvanę. Niech oboje robią to, co sprawia im po prostu przyjemność. Zauważ, że żyjemy w czasach, kiedy każde hobby musimy od razu zamieniać w zawód. Ktoś pochodzi na kilka zajęć jogi i zaraz staje się instruktorem. Co się stało z czasami, gdy robiliśmy coś, bo to lubiliśmy, bez widzenia w tym interesu albo statusu? Czy wszystko teraz trzeba przeliczać na efekty?
Chciałam nagrać album, który będzie panaceum na lęk, bo niestety żyjemy w ciekawych czasach. Nikt nie wie, co przyniesie kolejny dzień. Stąd chciałam wlać możliwie dużo miłości w te piosenki. Kora mi w tym pomogła, bo sama dużo pisała o miłości, która jest przecież najważniejsza w życiu. Pomimo tego, zastanawiałam, czy to jest w ogóle dobry moment na wydanie tej płyty. Jednak ludzie, którzy dostali album „Zaczynam się od miłości” w preorderze pisali, że ta muzyka jest im teraz potrzebna. Te piosenki stały się plastrem dla duszy na gorsze czasy, które znów się pojawiły. Także nie świętowałam premiery albumu, ale mam przeświadczenie, że jej ukazanie się było ważne dla innych, a tym samym również dla mnie. Poczułam wtedy pewien rodzaj ulgi.
Ten utwór to jest kolaż. Wzięłam na warsztat teksty Kory z trzech różnych etapów jej życia. Poczułam, że taka sytuacja ze stworzeniem jednego tekstu z kilku szkiców jest możliwa, bo przecież wszystkie słowa wyszły z jednej głowy, jednego serca, czyli niepowtarzalnej Kory. Jedna osoba nosi w sobie ciąg różnych wydarzeń i to wszystko się nie wyklucza. Pewne rzeczy wracają w naszym życiu, chociażby mogą ukazać się ponownie na jakiejś terapii. Kiedyś Artur Rojek ładnie to określił – „składam się z ciągłych powtórzeń”. Odchodząc z tego świata nasze wielorakie historie stają się jednością. I na tej zasadzie połączyłam kilka tekstów Kory w jedną całość. Tym bardziej, że Kora pozostawiła po sobie pole siłowe, które jednoczy pewne rzeczy. Dzięki temu istnieje jakaś globalna świadomość związana z tą artystką, która była też zwykłym człowiekiem, niosącym w sobie uniwersalne prawdy. Kora była potężną energią, która wciąż oddziałuje na ludzi, o czym świadczy ciągłe sięganie po jej twórczość. A osobiście jestem fanką płyty „Kora” Ralpha Kaminskiego.
Podoba mi się podejście mojego przyjaciela gitarzysty Rafaela Rogińskiego w stosunku do tego, co robi. Gdy wychodzi jego płyta, to słychać, że wszystko zależy tylko od niego. I jakoś ta myśl była dla mnie inspirująca, gdy nagrywałam ten album. Poza tym potrzebowałam równowagi żywiołów na tej płycie – chciałam wpuścić więcej niebieskiego nieba. Także tym, czym była piosenka „Nazywam się niebo” na krążku „Prąd”, tym staje się „Zew” pomiędzy tekstami Kory na nowym albumie. To taki zdrowy podmuch wiatru. A znowu „Jest miłość” z moimi słowami, to opowieść o siedzeniu i patrzeniu w te teksty, gdy czułam się jakbym trzymała w dłoni kawałek kosmosu, którym jest Kora.
Dlatego, że mamy taki czas i jedynym ratunkiem na całe zło tego świata jest energia kobiet. Przecież wojna nie ma w sobie nic z kobiet. To walka mężczyzn, a kobiety wciąż muszą się domagać równości. Poza tym jestem feministką. Bardzo ładnie w książce „Mężczyźni objaśniają mi świat” opowiada autorka Rebecca Solnit – na przykładzie tego jak pisała Virginia Woolf – o energii kobiecej, pokazując jak niesłusznie kobiety krytykowane są przez własną nieracjonalność. Jak intuicyjna, organiczna, cielesna nieracjonalność – istniejąca poza twardymi zasadami – jest spychana przez mężczyzn na margines tylko dlatego, bo jej nie rozumieją. A tu nie ma nic do rozumienia, bo wspomniana intuicyjność kobiet płynie z czystych uczuć. A teledysk do piosenki „Jest miłość” pokazuje pozawerbalne spotkania kobiet i o tym, żebyśmy nie zapominały o sobie. Ten klip jest też unaocznieniem tego, że Warszawa wrze jak złoto, a pisałam ją podczas Strajków Kobiet, gdy na ulice wychodziły kobiety. Także o tym, że przyśniła mi się Kora…
Tak, to był w ogóle proroczy sen o tym, że dostanę Fryderyka za album „Jak malować ogień” i faktycznie go dostałam (śmiech). A wracając do klipu „Jest miłość”, to atmosfera na planie do niego była także wyjątkowa, zupełnie poza słowami. Podczas pracy nad nim pojawiło się dużo pierwotnego dobra. Ten dzień pracy nad klipem z reżyserką, fotografką i osobą, która pojawia się także w klipie, czyli Silvią Pogodą stał się dla mnie ważnym wydarzeniem. Energia z tego dnia wciąż ze mną jest.
Czerń i biel tych zdjęć to jest po prostu klasyczność. To staje się też tęsknotą za starym światem, obrazami z dzieciństwa, czymś ponadczasowo prostym a jednocześnie pięknym. Lubię też niedopowiedzenia i minimalizm. Okładka miała być bardziej literacka niż muzyczna. Miała pokazać, że obcuję z literaturą. A mój kolega Zygmunt Miłoszewski uważa, że jestem poetką, bo piszę piosenki. Póki co zastanawiam się na tym jego stwierdzeniem (śmiech). W każdym razie zajmowałam się poezją, bo Kora była poetką i ta okładka także ma to pokazywać. Brak uśmiechu na zdjęciu pokazuje, że jestem kobietą żyjącą w Polsce.
Żyjemy w czasach, gdy Ziemia jest w stanie zapalnym i ciężko planować jest dzień jutrzejszy. Także nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, choć wydaje mi się, że chyba nie. Teraz ważne są dla mnie koncerty, z których będę wyciągała wnioski. Na pewno wybrane piosenki z tej płyty zostaną ze mną na zawsze i będę do nich wracać podczas występów na żywo. Wierzę w ich ponadczasową moc.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
Jedna odpowiedź do “„Chciałam wlać możliwie dużo miłości w te piosenki. Kora mi w tym pomogła” – Natalia Przybysz [WYWIAD]”