Jodłowanie, folk i techno. sanah zaprezentowała piąty studyjny album zatytułowany “Kaprysy”, którego recenzję można znaleźć w naszym portalu.
fot. materiały prasowe
Recenzja płyty „Kaprysy” – sanah (Magic Records, 2024)
sanah (pisownia z małej litery to znak rozpoznawczy) ma już ugruntowaną pozycję na polskim rynku muzycznym. Jej płyty sprzedają się jak ciepłe bułeczki, podobnie jest z koncertami – tłumy wciąż zapełniają nawet duże stadiony. To sprawia, że wokalistka nie musi chodzić na żadne kompromisy, dlatego na jej nowym albumie znajdziemy nawiązania do różnych gatunków, choć zawodowo skonstruowana piosenka pop niezmiennie wiedzie prym. Nie dajmy się zwieść tytułowi „Kaprysy” (mrugnięcie okiem w stronę Paganiniego), bo znaczących motywów związanych z muzyką klasyczną tutaj nie znajdziemy (może poza „Intradą” i „Arco”, gdzie pojawiają się wyraźnie uwypuklone dźwięki skrzypiec i „Kaprys gis-moll”).
sanah lubi tworzyć krótkie, przyjemne dla ucha piosenki, które szybko docierają do świadomości odbiorcy. Jej nowe propozycje można więc łatwo zanucić, nawet jeśli ich forma muzyczna jest niekiedy bardziej rozbudowana (singlowa „Śrubka„). Dużej ewolucji na tej płycie nie zauważymy, pomimo że artystka nie boi się korzystać z nieco innych gatunków (posmak lekkiego country wyczujemy w „Wiśta wio!„).
Urzekające są intymne momenty, gdzie wciąż na pierwszy plan wysuwa się jej dziewczęcy, dosyć charakterystyczny styl śpiewania („Mleczna droga„), ale przyjemnie wybrzmiewają również utwory z folkowym posmakiem („Fanfara” – tak to tutaj pojawia się jodłowanie), choć akurat więcej takiej muzyki usłyszymy na bardzo dobrym albumie „Uczta” z 2022 roku. Natomiast akcenty związane z zupełnie odmienną estetyką są zwykle dosyć nieśmiałe (techno w „Miałam taki kaprys!!!” lub R&B w „Słodkiego miłego życzę„).
Za to niezmienne są teksty, które już w jakiś sposób wpisały się w stylistykę wokalistki. Jedni nienawidzą tego schematu, twierdząc, że słowa są infantylne, inni uważają to za fenomen, mocniej określający jej poczynania artystyczne. I chyba byłbym skłonny być przy tej drugiej opinii, bo choć nie mamy do czynienia z poetyckim posmakiem (może dlatego powstała płyta „sanah śpiewa Poezyje” z tekstami poetów), to ta forma pisania tekstów jest dosyć ciekawa, a co najważniejsze ma swój właściwy odbiór. Nie znaczy to, że sanah nie zapędza się czasem w zbyt niebezpieczne rejony związane z tekściarstwem („dziś spietruszam tam, gdzie rośnie pieprz”).
Być może „Kaprysy” są podsumowaniem pewnego okresu w jej działalności artystycznej, bo wiele tu nawiązań do tego, co mogliśmy usłyszeć na poprzednich płytach wokalistki. Stąd też zaproszenie gości, którzy odcisnęli już swój ślad we wcześniejszych przebojowych produkcjach sanah, czyli Vito Bambino i Dawida Podsiadłę. Natomiast wyjście poza strefę komfortu jest trochę niepewne, choć pokazuje, że artystka może sobie pozwolić na to, co jej tylko przyjdzie do głowy. A co na dłużej pozostanie z tych wszystkich piosenek w głębszym odczuciu potencjalnego słuchacza? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam, bo może się okazać, że potencjał tego materiału nie jest aż tak duży, nawet po pełnym odkryciu różnorodności tego wydarzenia.
Łukasz Dębowski