“(un)balanced” to tytuł nowej płyty projektu Jakub Klimiuk Quintet. Album składa się z siedmiu kompozycji oraz serii improwizacji wykonanych solo i w duecie – „studies”, które pełnią rolę wstępów i zakończeń utworów. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
Recenzja płyty „(un)balanced” – Jakub Klimiuk Quintet (2024)
„(un)balanced” to tytuł pierwszego, pełnoprawnego albumu zespołu Jakub Klimiuk Quintet (grupa ma jeszcze na koncie EP „Reluctance”). Światowy rozmach i znalezienie wyraźnej koncepcji na własną twórczość, nie pozwala patrzeć na muzykę kwintetu przez pryzmat debiutu, bo świeżość wszystkich propozycji wyzwala w nich unikatową jakość. To balansowanie pomiędzy klasycznym ułożeniem a naturalną łatwością odnajdywania własnego języka związanego z improwizacją, określa siedem kompozycji oraz serię swobodnych „miniatur” wykonanych solo i w duecie – tutaj nazwanych „studies”.
Grupę tworzą doskonali muzycy, czyli lider Jakub Klimiuk (gitara), Simeon May (saksofon tenorowy), Cody Moss (fortepian), Kinzan (kontrabas) i Adam Merrell (perkusja). Na płycie znajdziemy również niebywałą niespodziankę w postaci udziału wybitnego saksofonisty tenorowego związanego ze współczesną brytyjską sceną jazzową – Marka Lockhearta (w latach 80. był członkiem big bandu Loose Tubes), co jest dodatkowym potwierdzeniem szczególności całego wydarzenia („Sceptical„). Zresztą wszyscy artyści związani są obecnie z londyńską sceną jazzową. W domniemaniu ma to także przełożenie na ukształtowanie ich brzmienia – czystego, w pewnych aspektach pełnego, nieskalanego ograniczeniami, które można przypisać do konkretnego miejsca i sytuacji.
Właściwie należy powiedzieć, że w ich muzyce stapiają się pewne naleciałości charakterystyczne – w definiowalnym znaczeniu określone – dla różnych gatunków jazzowych. Stąd w przypisach można znaleźć hasła „jazz tradycyjny”, „skandynawska scena improwizowana” oraz „współczesny jazz nowojorski” (tutaj raczej chodzi o inspiracje). Wszystko to wydaje się dosyć wzniosłe i delikatnie odsunięte od ostatecznego wydźwięku wszystkich utworów, które udało się na tej płycie zebrać.
Przecież „tradycyjny” nie znaczy w tym przypadku ugrzeczniony, a raczej mający jedynie silny fundament zbudowany na erudycji muzycznej, co w tym przypadku rozwija indywidualny przekaz. Zresztą znamiennego klimatu mają dodać wspomniane „studies” (krótkie wstępy lub zakończenia właściwych utworów), które w swej prostocie mają bliższą interakcję ze słuchaczem i często pobudzają emotywną część całego projektu. To one jakby „dostrajają” całość, tworzą symbiotyczną strukturę, przyjaźnie umiejscawiając się w naszej świadomości.
Nie należy skupiać się na technicznych aspektach związanych z poszczególnymi kompozycjami, choć warto zwrócić uwagę na harmonie, które układają się niemal w idealny sposób względem siebie, tworząc jeden organizm, który nie mógłby funkcjonować bez żadnego z pozostałych elementów. Intensywność muzyczna też jest określona w jakiś wyważony sposób, choć czasem bywa silniej ukształtowana, pokazując, że improwizacja nie jest celem, a faktycznym momentem w chwili pewnego uniesienia („Wait”). Czasem bywa spokojniej, przez co bardziej klimatycznie, ale za każdym razem dostajemy wartość naddaną, która konstruuje wymiar artystyczny całego przedsięwzięcia („Casio”). Niekiedy możemy mieć wrażenie, ze jakiś instrument przejmuje dowodzenie, ale tak naprawdę bieg „wydarzeń” na tej płycie wyznacza ślad gitary Klimiuka („Illusion”).
Być może chwilami brakuje nieco większego szaleństwa, ale nie zmienia to faktu, że dostaliśmy pełnowartościowy materiał, który pełni swoją obligatoryjną rolę. Album „(un)balanced” oddaje coś, co w swej wymowie jest po prostu pełnokrwiste (ale bez patosu) i tak naprawdę wystarczająco skondensowane (dopracowane) muzyczne. Tak więc dostaliśmy wyborną muzykę, skierowaną do wielbicieli szlachetnego jazzu, dla których historia związana z tym gatunkiem jest równie ważna, co współczesna myśl artystyczna.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe