“Wracam” to tytuł nowego albumu Olgi Bończyk, który jest powrotem artystki do początków jej wokalnej kariery. Płyta ukazała się pod naszym patronatem medialnym. Zachęcamy do zapoznania się z niezwykle ciekawym wywiadem z artystką, z którego można dowiedzieć się więcej szczegółów nie tylko na temat tego projektu.
fot. Bartosz Maciejewski
Skąd wzięła się potrzeba nagrania tak nietypowej płyty, jaką jest album „Wracam”? Czy to bardziej sentyment do początków Pani działań artystycznych wziął górę? A może po prostu chciała Pani przypomnieć w innej formie piosenki, które są dla Pani ważne?
Zawsze uwielbiałam śpiewanie wielogłosowe. Od tego zaczynałam swoją karierę wokalną. W 1986 roku dołączyłam do zespołu Spirituals Singers Band, który w tamtych czasach był jedną z najbardziej liczących się jazzowych formacji wokalnych. Koncertowaliśmy po całej Europie, nagrywaliśmy płyty, byliśmy laureatami wielu prestiżowych nagród. Nasz repertuar oparty był na wielogłosowych pieśniach gospelowych a’capella rozpisanych na 6 głosów. Twórcą zespołu, szefem artystycznym i liderem był Włodzimierz Szomański, dzięki któremu moja edukacja wokalna w tamtych latach nabrała błyskawicznego tempa. Liczne koncerty, trasy zagraniczne i sesje płytowe stały się moją codziennością, a moja miłość do jazzu oraz śpiewania wielogłosowego sprawiła, że niemal oczywistym będzie, iż swoje życie muzyczne zwiążę ze sceną jazzową.
Los jednak miał na mnie inny plan. Moja aktorska ścieżka a wraz z nią scena estradowa pokierowały mnie do Warszawy. Jednak miłość do jazzu i swingu nigdy nie stopniała. Na co dzień współpracuję i koncertuję z najlepszymi polskimi muzykami jazzowymi, a każdy kto choć raz był na moim koncercie wie, że moje muzykowanie zbudowane jest na jazzujących i swingujących frazach. Przyszedł więc czas, by wrócić do moich początków. Po nagraniu w 2021 roku mojej płyty autorskiej ŚLADY MIŁOŚCI, zaczęłam myśleć o jakimś wyjątkowym wyzwaniu, które postawiłoby mi wyższą niż dotychczas poprzeczkę. Poprosiłam Jacka Zameckiego, wrocławskiego producenta, wokalistę, multiinstrumentalistę, aranżera, aby napisał mi jedną aranżację na 6 głosów, którą miałam nagrać sama ze sobą. Jacek był bardzo sceptyczny i niemal pewny, że ten pomysł się nie powiedzie. Ja jednak jestem Koziorożcem. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. 🙂 Po kilku dniach przesłałam mu demo nagrane w domu. Oboje poczuliśmy wtedy, że pomysł choć szalony może się udać. 🙂 Jacek napisał dla mnie kolejnych 11 aranżacji, a ja musiałam znaleźć w swoim napiętym grafiku czas, aby cały ten gigantyczny materiał wokalny nagrać.
Wybór repertuaru „coverowego” był świadomy. Czułam, że znane i lubiane piosenki są znakomitym materiałem by „ubrać” je w nowe i zaskakujące aranżacje. Chciałam przy tym pokazać, że do tego świetnie nadają się zarówno piosenki ludowe („Dwa serduszka cztery oczy”), popowe czy rockowe („Zawsze tam gdzie ty”, „Łatwopalni”) czy tematy z dobranocek, na których się wychowywałam ( „Mój bajkowy świat”).
Jak wspomina Pani swój początek związany z muzyką i występy ze Spirituals Singers Band, do którego nawiązuje Pani poniekąd na tej płycie? Zastanawiała się Pani wtedy, gdzie zaprowadzi Panią śpiewanie?
Zawsze wierzyłam, że zostanę artystką. Kiedy miałam 5 lat i dowiedziałam się, że pójdę do szkoły muzycznej czułam, że wchodzę na ścieżkę, którą sobie wybrała moja dusza. Zaraz po maturze, gdy zaczęło się spełniać moje marzenie o prawdziwej, profesjonalnej scenie, każdą chwilę wykorzystywałam na doskonalenie warsztatu wokalnego. Słuchałam płyt, które pożyczaliśmy i przegrywaliśmy z taśm, aby je mieć we własnych zbiorach. Słuchałam wszystkiego, co pozwalało mi się rozwijać, ale rzecz jasna najbliżej było mi do jazzu. Wrocławski klub jazzowy „RURA” w tamtych latach był moim drugim domem. W „Spiritualsach” śpiewałam pieśni gospelowe, ale po wielu latach wspólnej pracy wiedziałam, że mój głos nie ma warunków by śpiewać soulowo. Czułam, że powinnam znaleźć własny język i styl, by być wiarygodną wokalistką. Wyjechałam z Wrocławia, wyszłam za mąż i w Warszawie rozpoczęłam karierę pod nowym nazwiskiem. Los bardzo mi sprzyjał. Szybko dostrzeżono potencjał w moim głosie. Zaczęłam więc pracować nad własnym warsztatem wokalnym, budowaniem repertuaru i powoli rozwijałam swoją karierę. Nigdy nie miałam wątpliwości, w którą stronę mam podążać. I choć wiele razy dostawałam propozycje by iść łatwiejszą, bardziej komercyjną drogą, nigdy takiej nie wybrałam. Do dziś idę pod prąd, szukam swoich własnych ścieżek i realizuję się tak, jak podpowiada mi intuicja. Za sobą mam 38 lat pracy na scenie muzycznej i nie żałuje żadnej podjętej decyzji. Jestem szczęśliwa z tego co osiągnęłam.
W jaki sposób wybierała Pani piosenki, które znalazły się na albumie „Wracam”? Jakimi kryteriami kierowała się Pani w tym wyborze?
Wybór był dość prosty. Po pierwsze: tekst musiał być mi bliski i dawać przyjemność w interpretacji, podobnie jak muzyka. Po drugie: ważne było, żeby piosenki miały potencjał aranżacyjny. Musiałam czuć, że da się je „ujazzowić” i dać im piękną oprawę harmoniczną. Po trzecie: zależało mi, aby pokazać, że zarówno piosenka ludowa, popowa, czy składanka z bajkowych tematów są znakomitym materiałem by zaśpiewać je w jazzowych aranżacjach. Piosenka to nic innego jak rytm, harmonia i melodia. Od aranżacji i wykonania zależy, jaki będzie miała kształt. Wierzę, że na mojej płycie udało mi się to udowodnić.
Nagranie wybranych, często niełatwych piosenek jedynie za pomocą głosu wydaje się ogromnym wyzwaniem. Co było najtrudniejsze w urzeczywistnieniu tych utworów w takiej formie?
Nie ukrywam, że nagranie tej płyty niejednokrotnie przygięło mi kark w pokorze. Wiele razy miałam chwile zwątpienia i czułam, że zwyczajnie nie dam rady nagrać tej płyty. Dziś, kiedy słucham tych nagrań, wszystko wydaje się takie lekkie i banalnie proste. Gdybym jednak pokazała płachty nut, z którymi musiałam się zmierzyć, niejeden wokalista wycofałby się bez walki. Trudność polegała na tym, że w Polsce nie ma nikogo, kogo mogłabym się poradzić, jaką logistykę przyjąć podczas nagrań, od czego zacząć? Który głos nagrywać jako pierwszy, jak przygotować sesję? Nie miałam przecież żadnych podkładów, instrumentów, które stanowiłyby bazę do nagrań. Nie było też realizatora, który mógłby mi w tym pomóc, więc zbudowałam studio nagrań w domu. Nauczyłam się obsługiwać w komputerze program LOGIC i… wyruszyłam w samotną podróż jako wokalistka i realizator w jednej osobie. Zaletą takiej pracy było to, że mogłam w każdej chwili, stanąć przy mikrofonie i nagrywać. Gdy czułam, że mój głos niedomaga, zamykałam komputer i czekałam na lepszy dzień. Gdybym nagrywała w wynajętym studio, takiego komfortu już bym nie miała. Nie wspominając o kosztach, które musiałabym ponieść. Obliczyłam, że nagranie całej płyty zajęło mi ponad 1000 godzin. Pierwsze piosenki nagrywałam mozolnie i trochę „w ciemno”. Popełniałam mnóstwo błędów, więc wiele ścieżek lądowało w koszu. Gdyby ktoś mnie dziś zapytał czy jest jakiś jeden najlepszy sposób na nagrywanie takiego materiału, nie mam odpowiedzi. Każda piosenka wymaga innego podejścia i innej logistyki… To jak podróż w nieznane, ale zawsze bardzo ciekawa i rozwijająca.
fot. okładka płyty
Czy zdarzyło się, że jakiś utwór okazał się na tyle trudny, że zrezygnowała Pani z jego nagrania? I jak długo nagrywa się tak specyficzny album?
Jedną z najtrudniejszych decyzji było wyrzucenie do kosza całej piosenki „Wymyśliłam cię”, bo na finiszu, gdy dogrywałam już główny głos, okazało się że wszystko jest nagrane w zbyt szybkim tempie. Piosenka nie miała tego wdzięku i feelingu, o jaki mi chodziło. Bez namysłu wcisnęłam klawisz „delete” i zaczęłam nagrywać od początku ustawiając całą sesję od nowa. Dziś mnie to bawi, ale wtedy… miałam łzy w oczach i poczucie, że mierzę się z góra lodową. Album nagrywałam z przerwami, miałam równolegle wiele własnych obowiązków zawodowych, koncerty, spektakle, zdjęcia na planie filmowym, więc praca trwała około półtora roku.
Nie miała Pani obaw, że taki album nagrany wyłącznie przy pomocy głosu może mieć trudności z przebiciem się na polskim rynku muzycznym? Obecnie dominują zupełnie inne produkcje, więc czy w ogóle znajduje Pani miejsce dla takiego projektu w dzisiejszych czasach?
Nigdy niczego nie robiłam dla poklasku i fleszy. Od dzieciństwa marzyłam o scenie i tylko to wyznaczało kierunek w którym podążam do dzisiaj. Ci którzy mnie znają wiedzą, że potrafię się wycofać z najbardziej intratnych projektów, jeśli wiem, że mnie nie rozwijają. Nie chcę marnować czasu na błahe projekty i mainstreamowy blask. Mam apetyt by wciąż się czegoś uczyć, żeby przekraczać siebie i poznawać to, czego jeszcze w sobie nie poznałam. Mam przecież coraz mniej czasu. W tym roku skończyłam 56 lat. Nie wiem, na jak długo jeszcze starczy mi sił by śpiewać i być w tak dobrej formie jak teraz. Wiele razy słyszałam: „po co nagrywasz taką płytę? / przecież nawet nie będziesz mogła z tym materiałem koncertować! / to płyta do szuflady!” A ja na to: I co z tego? To mój najambitniejszy projekt w życiu i dumna jestem z tego, że odważyłam się wejść w niszę, w którą niewielu wokalistów odważyłoby się wejść.
Co będzie dla Pani osobistym sukcesem związanym z tym albumem? Czy Pani publiczność jest w ogóle gotowa na taki projekt?
I tu chyba wszystkich zaskoczę. W swoich koncertach kilka razy zaryzykowałam i zaśpiewałam jeden lub dwa utwory z tej płyty, wypuszczając pięć głosów z taśmy, a szósty głos śpiewając na żywo. Aplauz i owacje zawsze są tak entuzjastyczne, że samą mnie to zadziwia, a nawet peszy. I może to zabrzmi dość nieskromnie, ale muszę przyznać, że zaśpiewanie nawet z taką „protezą” jaką jest półplayback, robi nieprawdopodobne wrażenie na publiczności. A muszę dodać, że moja widownia nie zawsze jest wyrobioną jazzową publicznością. Mogę więc – odpowiadając na Pani pytanie – uznać, że moi fani, którzy mnie znają, śledzą moją karierę i wiedzą, czego się po mnie spodziewać, teraz dostają kolejny album, który jest pieczęcią tego co umiem „tu i teraz” w najczystszej wokalnej postaci, bez ukrywania się za instrumentami i wyszukanymi produkcjami muzycznymi. Jestem tylko ja i mój głos. Moja publiczność to docenia.
W jaki sposób będzie Pani chciała dotrzeć z tym materiałem do publiczności poprzez występy na żywo? Czy w ogóle będzie możliwe w jakimś stopniu przełożenie tego projektu na koncerty? Może jakaś inna forma pozwoli Pani zaprezentować ten materiał przed publicznością?
Częściowo odpowiedziałam na to pytanie. Nie, nie mam w planach śpiewać całego koncertu z materiałem z płyty, bo to by oznaczało, że musiałabym śpiewać z półplaybackami, a tego wolałabym uniknąć. Planuję jedynie podczas swoich koncertów z muzykami wykonywać jedną lub dwie piosenki z płyty jako przysmak tego, co można usłyszeć na całej płycie i w ten sposób odsyłać zainteresowanych do zakupu albumu.
Pierwszą zapowiedzią płyty „Wracam” była wiązanka melodii z dobranocek. Czy przypomnienie tych utworów w postaci singla „Mój bajkowy świat” miało dla Pani jakieś szczególne znaczenie? W jaki sposób starała się Pani wydobyć z nich jazzujące harmonie?
„Mój bajkowy świat” to medley melodii z dobranocek mojego dzieciństwa. Wpadłam na ten pomysł spontanicznie, a Jacek Zamecki go podchwycił i szybko napisał aranżację. Dla mnie to powrót do beztroskiego dzieciństwa a dla Jacka okazja, żeby zaszczepiać u swoich maluszków (od kilku lat jest szczęśliwym ojcem) bajkowe tematy w jazzowym wydaniu. To był jeden z trudniejszych utworów, bo musiałam go nagrywać małymi fragmentami. Jacek z każdą kolejną napisaną aranżacją stawiał przede mną coraz wyższą poprzeczkę, co przyprawiało mnie o przysłowiowy ból głowy. Natrudziłam się, ale warto było.
Czy wiedząc ile pracy trzeba włożyć w taki projekt, podjęłaby się Pani dzisiaj nagrania takiej płyty? A może ma Pani pomysł na jej kolejną część w podobnej formie?
Nie, muszę odpocząć. Wiem, że to teraz zabrzmi dziwnie, ale ten projekt wycisnął ze mnie ogromne pokłady energii, cierpliwości, pokory i poświęcenia. Proszę pamiętać, że oprócz tego, że jestem jego wokalistką, to jestem jednoczenie producentem i wydawcą. Sama dbam o promocję i dystrybucję mojego albumu. To aż nadto jak na jedną skromną osobę o wielkich marzeniach. Ale to nie jest tak, że teraz osiądę na laurach. O nie! To nie w moim stylu. W tajemnicy powiem, że jestem już w połowie nagrywania kolejnej płyty.
Dostaliśmy od Pani wyjątkowy album „Wracam”. Jakie są Pani najbliższe plany związane z muzyką? A może teraz skupi się Pani na czymś zupełnie innym?
Jak już wspomniałam, nagrywam kolejny album, który będzie składał się z piosenek skomponowanych przez Piotra Figla. A zatem nie zabraknie tutaj „Powrócisz tu”, „Z tobą, bez ciebie”, czy „To był świat”. Tę płytę nagrywam z Filipem Siejką, siostrzeńcem nieżyjącego już Piotra Figla. Dlatego już wkrótce planuję pochwalić się pierwszymi piosenkami, które powoli się zgrywają w studio. Obiecuję, że to będzie piękny powrót do dawnych dobrych przebojów w nowoczesnym wydaniu.
Zapewne wciąż jest Pani pytana – śpiewanie czy aktorstwo jest dla Pani ważniejsze? Czy odpowiedź na to pytanie zmienia się wraz z projektem, którego się Pani w danym momencie podejmuje?
Muzyka była ze mną od dzieciństwa, wszak mam gruntowne wykształcenie muzyczne i nie wyobrażam sobie życia bez muzykowania i koncertowania. Aktorstwo z kolei to mój wybór i pasja. Trudno byłoby mi zdecydować, która z tych przestrzeni jest dla mnie ważniejsza. Obie dają mi wiele satysfakcji i pozwalają się nieustannie rozwijać. Jedna przestrzeń często przenika drugą. Wierzę, że dopóki udaje mi się połączyć oba światy i nie zaniedbywać swoich obowiązków, a moja publiczność chce mnie wciąż słuchać i oglądać, to to co robię ma sens.
Mam tylko jedno marzenie. Chciałabym wiedzieć – cytując mistrza Młynarskiego „kiedy w szatni płaszcz pozostał przedostatni, żeby wiedzieć kiedy wstać i wyjść”.