“GoodAss Memories” to tytuł debiutanckiej płyty zespołu How We Met, w którym liderem jest wokalista i gitarzysta – Oscar Jensen. Album ukazał się 16 lutego 2024, a poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty “GoodAss Memories” – How We Met (2024)
Autentyczna radość grania, ale też umiejętne odnalezienie się w specyfice, którą reprezentuje zespół How We Met, staje się główną zaletą ich debiutanckiego albumu “GoodAss Memories”. I choć w tak ukazanej muzyce można usłyszeć to wszystko, co już prezentowali przed laty, m.in. Green Day, Blink 182 i chociażby Sum 41, to w tych efektownych piosenkach jest siła. A to dzięki zawodowo zobrazowanej żywej materii i charyzmie samego wokalisty – Oscara Jensena. To on sprawia, że ich propozycje nie rażą zbyt oczywistą konwencją.
Amerykański punk rock jest w tym przypadku siłą napędową całości, ale zespół potrafi przetwarzać wszelkie inspiracje na własny styl, pokazując w ten sposób coś bardziej znamiennego. Zresztą nie może być zarzutem, że How We Met brzmią zachodnio, bez kompleksów odnosząc się do tego, co już gdzieś słyszeliśmy. Ważne, że to idzie z ich zapatrywaniami muzycznymi, znajdując na wszystko swój pomysł. I oni taki znaleźli.
Na albumie grupa postawiła przede wszystkim na piosenki w języku angielskim (wyjątkiem jest całkiem przebojowy “Nie zgadzam się“). Trochę szkoda, że zabrakło miejsca dla kawałków – “Buzi” i “Grała na gitarze“, ale być może nie pasowały one do idei tego projektu. Band zaprezentował przede wszystkim soczyste, rockowe brzmienie, a zamieszczenie tych propozycji mogłyby zaburzyć koncepcję całości.
Na albumie znalazły się więc bezkompromisowo skrojone, samonapędzające się kompozycje, które pokazują, że zespół wcale nie poszedł na łatwiznę, nagrywając lekkie w swym wymiarze utwory do radia. Większość nie została jednak pozbawiona nośnego charakteru, co sprawia, że łatwo się z nimi zaprzyjaźnić (wpadający w ucho refren w “Letters From Julia“). Większość materiału ma w sobie młodzieńczą swobodę, ale nie zabrakło też poważniejszej propozycji, niosącej wyraźniejsze przesłanie (“New Information“). Takich numerów chciałoby się tutaj usłyszeć więcej, niestety krótka lista piosenek nie do końca na to pozwoliła (choć “Apocalipse” też ma swój wyraźniej ukształtowany przekaz), choć bywa również stylowo i jeszcze mniej przewidywalnie (“Why“).
How We Met oddał esencję tego, co na dzień dzisiejszy interesuje ich w muzyce. I jeśli nawet wiele tu znanych śladów, to zespół odnalazł przestrzeń, w której ich emocje doskonale rezonują z zawodowo ukształtowanym brzmieniem. I czy nazwiemy to “kalifornijskim punk rockiem”, czy po prostu melodyjną muzyką rockową, to nie ma znaczenia, bo ich piosenki po prostu coś znaczą. I to chyba jest najważniejsze. Miejsce albumu “GoodAss Memories” jest na koncertach – to zdecydowanie energia, która tam najlepiej się sprawdzi. Dobry początek, mający szanse zaowocować w przyszłości czymś jeszcze bardziej zindywidualizowanym.
Łukasz Dębowski
“Ciężko pracujemy, aby nasze marzenia się spełniły” – How We Met [WYWIAD]