“Wszyscy (nie)moi mężczyźni” to tytuł konceptualnego minialbumu Moniki Susłyk i towarzyszącego jej zespołu. Płyta ukazała się 1 września pod naszym patronatem medialnym, a dziś można poznać naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty “Wszyscy (nie)moi mężczyźni” – Monika Susłyk Band (2023)
Choć “Wszyscy (nie)moi mężczyźni” jest debiutanckim albumem Moniki Susłyk, to znalazły się na nim piosenki, które powstawały już jakiś czas temu. Po założeniu zespołu, wokalistka postanowiła zmaterializować własną wizję, nagrywając przystępny zestaw propozycji, czarujący prostotą i wdziękiem, wynikającym z jasnych założeń artystycznych. Przede wszystkim postawiono na naturalne, żywe, a przy tym nieprzekombinowane brzmienie, które określa ich “śpiewną” formułę.
Słychać, że zespół szukał pomysłu na ujarzmienie całości, tworząc indywidualny charakter poszczególnych utworów, mogący w jakiś sposób je zdefiniować. Stąd czasem wyczujemy popową lekkość osnutą na kanwie mocniejszego zaznaczenia syntezatorów – à la lata 80. (“Miami“), balladową subtelność (“Przepraszam za miłość“), a nawet reggae’owe bujanie (“Dwoje troje“).
Odnajdziemy też bardziej vintage’owe dźwięki, płynące na “jazzującej” kreatywności twórczej, dopełnione znaczącymi możliwościami wokalnymi (“Spojrzę Ci w oczy“). Gdzieniegdzie usłyszymy skrzypce (Monika jest także skrzypaczką), co dodaje szlachetnego pierwiastka wybranym propozycjom (nieco tkliwy, ale płynący w stronę alternatywnej wytrawności “Minął już rok“).
Przy tej okazji warto podkreślić bardzo dobrze korespondujące ze sobą instrumenty. Właściwie można mówić o wyraźnie zakreślonym dialogu, a nawet świetnym porozumiewaniu się na tym polu, co w przypadku dosyć oszczędnej produkcji ma dosyć duże znaczenie (Paweł Jankowski – bas, synth bass, Filip Kałuża – instrumenty klawiszowe oraz Nikodem Świerkowski – perkusja).
Głównym elementem spajającym całość, tworzącym koncept płyty są teksty, które pokazują różne emocje towarzyszące miłości. To ona stanowi fundament wszystkich opowieści, a nie bez znaczenia są także interpretatorskie zdolności artystki. Słychać, że do każdej historii dołożono wiele starań, by prezentowały się one nie tylko przekonująco, ale też na swój sposób dobitnie. Nie znaczy to, że wokalistka szarżuje głosem, raczej tworzy nim indywidualne przestrzenie artystyczne. A wszystko przepuszcza przez własną wrażliwość, nadając każdej kompozycji kobiecego ciepła.
Album “Wszyscy (nie)moi mężczyźni” nie wpisuje się we współczesny nurt muzyczny; obcy jest mu także mainstream, co akurat działa na korzyść tego projektu. Na pewno więcej udałoby się wyciągnąć z tych utworów, gdyby Monika Susłyk podsunęła ten materiał jakiemuś producentowi z zewnątrz, który zrozumie ideę ich muzyki. W tym przypadku liczy się jednak piosenka, która i tak wygrywa swoją prostolinijnością i nienachalną specyfiką. Da się zanucić, a nawet zagwizdać ;). Warto przekonać się samemu.
Łukasz Dębowski