“Zaległości w miłości” to trzeci studyjny album Arka Kłusowskiego. Jak prezentuje się nowa płyta wokalisty? Poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Zaległości w miłości” – Arek Kłusowski (Kayax, 2023)
Arek Kłusowski jest konsekwentny w swoich poczynaniach artystycznych, co jakiś czas oddając nam kolejne propozycje, będące odzwierciedleniem jego głębokich przemyśleń. Tym razem artysta zaprezentował album zatytułowany „Zaległości w miłości”, który pomimo kilku dobrych akcentów, jest najsłabszym projektem wokalisty. Największy zarzut, to po prostu brak dobrych kompozycji, a do tego bywa zbyt sentymentalnie, co nie wpłynęło pozytywnie na odbiór całego materiału. Tak więc, przeciętność ukradła większość utworów.
Znakomitą zapowiedzią trzeciego albumu Arka był „Najsmutniejszy człowiek świata„, gdzie pomimo dużej nostalgii, udało się wydobyć z tej propozycji emocjonalną głębię, podbitą przyjemnie płynącą linią melodyczną, szykownie kształtującą jej brzmienie. Natomiast przebojową nutą podrasowana została piosenka „Włoski strajk„, co w tym przypadku poprawnie przełożyło się na jej wydźwięk. Żywa energia występuje także w „Beverly Hills” (bardzo fajny tekst osnuty wspomnieniami z lat szkolnych).
I właściwie tutaj należałoby postawić kropkę, bo później jest coraz słabiej. Właściwie wraz z trwaniem płyty siada jej dynamika. Czuć pewne wypalenie, które sprawiło, że te piosenki rażą wtórnością, zupełnie ginąc w tak określonej przestrzeni muzycznej („Miłość w Planie B„). Niestety, bo przecież Arek to znacząca osobowość i interesujący wokalista, mający na swoim koncie dwa wcześniejsze, bardzo dobre albumy. Tutaj zabrakło iskry, która rozpaliłaby całość, wynosząc te propozycje ponad powszedniość („Smutne buzie„).
W tym wszystkim nie ma wyraźnego pierwiastka artystycznego, sprawiającego, że każdy moment byłby dla słuchacza z jakiegoś powodu frapujący. Tutaj jakby coś niedomagało. Wracając do początku recenzji – album pozbawiony jest dobrych kompozycji, które przecież definiują twórcę na danym etapie. I nie pomógł nawet bardziej wytrawny, alternatywny wymiar niektórych numerów („Zjazd Absolwentów„). A to znaczy, że ciekawa aranżacja nie obroni kiepskiej piosenki.
Być może w tym przypadku musiało powstać coś słabszego, żeby Arek Kłusowski miał się od czego odbić, tworząc znów bardziej wartościowe utwory. Ta płyta stała się więc pauzą w jego dotychczasowej karierze. Wciąż jednak należy trzymać kciuki za jego poczynania, bo to niezwykle zdolny artysta.
Łukasz Dębowski