„W Wokalizie jest coś uduchowionego, jakaś czysta niebiańskość” – Beata Szałwińska [WYWIAD]

Album “Vocalise” to niezwykły prezent od Beaty Szałwińskiej z okazji 150-lecia urodzin Sergiusza Rachmaninowa. W hołdzie dla ulubionego kompozytora, artystka nagrała wyjątkową wersję “Wokalizy op. 34 nr 14“, która doczekała się także fizycznego wydania. O tym wszystkim porozmawialiśmy z artystką, czego efektem jest poniższy wywiad.

fot. materiały prasowe (Margo Skwara)

Wybrała Pani wyjątkowy sposób na świętowanie 150. Urodzin Sergiusza Rachmaninowa – płyta z Wokalizą op. 34 nr 14 jego autorstwa, której to wydanie jest zaledwie jedną ze składowych większego projektu. Proszę powiedzieć kilka słów więcej na ten temat.

Rzeczywiście wydanie mojej interpretacji Wokalizy jest częścią większego projektu. Jakiś czas temu postanowiłam dać początek całej serii nagrań, na którą składają się już i w dalszym ciągu będą składać najbliższe memu sercu utwory, moich ukochanych kompozytorów. Pierwsza płyta zawierała utwór „Oblivion” Astora Piazzolli. Wokalizę miałam przyjemność wydać w drugiej kolejności.

Zdecydowałam się jednak na Wokalizę nie tylko dlatego, że jest to jeden z najbardziej cenionych przeze mnie utworów Rachmaninowa i jedno z najbardziej znanych jego dzieł, ale również dlatego, że sam Sergiusz Rachmaninow wyrażał się o niej jako o swoim ulubionych utworze. Jest to także jednocześnie jego najpowszechniej znane dzieło.

Niebiański jest nie tylko zresztą sam utwór, ale i jego transkrypcja – najbliższa oryginałowi, a zatem i moim zdaniem najbardziej wartościowa i piękna w swojej nieskazitelności.

A skąd ta oryginalna forma? Czemu każdy utwór postanowiła Pani wydawać oddzielnie?

Oba utwory, które już wybrałam do projektu i które ujrzały światło dziennie, ale i te, o których jeszcze nie mówię na głos, to istne dzieła sztuki – samodzielne i niezależne. I tak powinny być prezentowane, ale i odczuwane – jako jedno wyjątkowe przeżycie na raz. To jedyny sposób, aby nie utonęły w morzu innych utworów, ponieważ płyty zwykle wydaje się z co najmniej kilkoma, a zwykle kilkunastoma utworami. Nasz mózg nie jest w stanie utrzymać tyle czasu naszej pełnej uwagi i skupienia. Poezja ginie w nadmiarze. Aby docenić prawdziwe piękno, trzeba zostawić ku temu przestrzeń. Stąd moja decyzja i kształt, który mój projekt specjalny przybrał.

Dodatkowo zależało mi na tym, aby każdy utwór miał swoją graficzną reprezentację w postaci małego dzieła sztuki, którym można cieszyć oczy patrząc na szatę, w którą ubrana jest okładka płyty.

Jakie będą kolejne odsłony tego projektu?

Wolałabym na razie tego nie zdradzać. Powiem tylko, że kolejne wydanie jest już w przygotowaniu i spodziewam się go na jesieni. Reszta niech pozostanie tajemnicą i niespodzianką.

Transkrypcję tego utworu na fortepian solo stworzył Frédéric Meinders. Jak doszło do Pani współpracy z maestro?

Nie tylko moja najnowsza interpretacja Wokalizy została oparta o transkrypcję autorstwa maestro Meindersa. Również niektóre utwory, cztery dokładnie, znajdujące się na płycie sprzed roku, czyli „Rachmaninoff Romances”, były jego transkrypcjami przy współpracy z nim. To muzyk niezwykle utalentowany, wspaniały pianista doskonale czujący i słyszący fortepian. Nie wiem, czy byłabym w stanie wymienić więcej niż kilka osób na całym świecie, które mają tak wspaniałe poczucie harmonii, wyjątkowy słuch i muzykalność. Jestem pełna szacunku i – nie boję się tych dużych słów – uwielbienia, bo jestem zaszczycona tym, że mogę być w tak bliskiej przyjaźni i współpracy z tak wielce utalentowanym człowiekiem.

A jeśli chodzi o pierwszy kontakt z maestro to był on dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Otrzymałam po prostu od Frédérica Meindersa maila z propozycją spotkania… Napisał, że wydaję mu się bardzo interesująca jako pianistka i że ceni moją pracę oraz że chce pokazać mi swoje transkrypcje. Z początku nie mogłam w to uwierzyć, ale gdy po raz pierwszy miałam okazję gościć maestro u siebie i słuchać jak gra oraz również sama grać dla niego, zrozumiałam, że będzie to piękna, owocna i długoletnia przyjaźń oraz współpraca.

 

fot. Margo Skwara

Co według Pani jest największą wartością Wokalizy op. 34 nr 14? Za co osobiście ceni Pani ten utwór?

Za to nieziemskie, niebiańskie wręcz piękno melodii. To jest coś absolutnie niesłychanego. Wiele jest przecież pięknych melodii na tym świecie, ale w Wokalizie jest coś uduchowionego, jakaś czysta niebiańskość, która mnie osobiście dogłębnie porusza. Mam dreszcze, kiedy jej słucham czy kiedy sama ją gram, za każdym razem. Jakakolwiek transkrypcja czy wykonanie tego utworu, które dorzucają do niego coś od siebie lub go przeinterpretowują, szkodzą mu.

A za co ceni Pani twórczość Rachmaninowa, który jest Pani ulubionym kompozytorem?

Za niesłychaną głębię emocji i ogromne tej emocjonalności pokłady. Jestem zdecydowanie pianistką romantyczną, także zdaje się, że miłość do Rachmaninowa była niemożliwa do uniknięcia. Po prostu.

Wokaliza op. 34 nr 14 doczekała się wielu odsłon. Czy ma Pani jakieś ulubione transkrypcje tego utworu, które powstały w przeszłości?

Tak. Uwielbiam ten utwór w transkrypcji na głos, w wykonaniu Anny Moffo, wybitnej śpiewaczki operowej, która daje tutaj absolutny pokaz kunsztu i przepięknej barwy głosu. Jest to cenne zwłaszcza dla osób, którym obecność śpiewu ułatwia wczucie się w muzykę i odczucie emocji danego utworu.

W oryginale Wokaliza została skomponowana właśnie na głos z akompaniamentem fortepianu. W jaki sposób przygotowywała się Pani do jej wykonania? Czy całkowicie instrumentalna odsłona wymagała od Pani nieco innego zaangażowania? Jak Pani to ocenia?

Nie odczułam tego w ten sposób – jako nowe wyzwanie. Może dlatego, że często zajmuję się utworami, będącymi w oryginale dziełami łączącymi melodię i śpiew. Uwielbiam je zresztą, bo głos człowieka stanowi dla mnie inspirację. Staram się tak grać na fortepianie, jakbym śpiewała. Jest to oczywiście trudne i nie każdy pianista potrafi wyczuć te subtelności.

 

fot. okładka płyty

Nagranie transkrypcji Frédérica Meindersa zostało zrealizowane 2 kwietnia 2023 roku, w studio Arthura Elsena w Luksemburgu na fortepianie marki Fazioli. Czy miejsca, a także marka fortepianu odgrywa w tym przypadku duże znaczenie? Jak to się stało, że nagrywała Pani akurat w tym miejscu?

Stoi za tym kilka czynników, ale raczej prozaicznych. Cenię sobie po prostu profesjonalizm ludzi, którzy w owym studio pracują, ale i sam fortepian wspomnianej przez Pana marki. Z pewnością kolejne moje projekty będą tu właśnie realizowane, z tym samym reżyserem dźwięku co do tej pory.

Czy podczas nagrywania wspomnianej Wokalizy, ale także innych utworów Rachmaninova odkryła Pani coś, czego wcześniej – jako odbiorczyni jego twórczości – nie dostrzegała?

Oh, myślę, że w każdym utworze, nad którym pracujemy cały czas odkrywamy coś nowego. Ja przynajmniej tak mam i tak powinno być, bo bez tej codziennej inspiracji, która rodzi się między innymi z ciągłego odkrywania, nie byłoby po prostu głębi w naszej pracy, a co za tym idzie również prawdziwego artyzmu. Inspiracja to ciągłe poszukiwanie perfekcji, być może niemożliwej do osiągnięcia, ale w procesie twórczym jest ona gorączką, która trawi twórcę non stop i stanowi katalizator wszelkiego piękna w jego pracy.

Czy po wydaniu wszystkich lub niektórych tylko części projektu z Pani ukochanymi utworami będzie można je wszystkie usłyszeć podczas występów na żywo?

Jeśli wróci do mnie znowu potrzeba występów na żywo, to oczywiście tak. Na tę chwilę jednak odczuwam jedynie głębokie pragnienie pracy w intymnej atmosferze mojego własnego domu i w moim własnym towarzystwie – sam na sam ze swoimi emocjami i przeżyciami. Zajmuję się zatem przygotowywaniem kolejnych odsłon projektu. Zobaczymy, co przyniosą kolejne miesiące i lata.

 

Beata Szałwińska – “Vocalise” [RECENZJA]

Leave a Reply