Immanuel to warszawski zespół alternatywny założony w połowie lat 80. W tym roku grupa przypomniała o sobie długo wyczekiwanym albumem “Night And The Light”, którego recenzję można znaleźć na naszym portalu.
Recenzja płyty „Night And The Light” – Immanuel (Karrot Kommando, 2022)
Immanuel to zespół, który powstał niemal… 40 lat temu. Wtedy była to muzyka niezależna podszyta obserwacjami na temat ówczesnej rzeczywistości. Twórczość grupy jednak zawsze niosła nadzieję i tym razem jest podobnie. Na ich nowej płycie „Night And The Light” jest wiele światła, ciepłych, lekko kołyszących dźwięków, ale nieidących w stronę czystego reggae. Na szczęście dzieje się tu znacznie więcej, a to dzięki rozbudowanej sekcji instrumentalnej. Stąd prezentacja wszystkich utworów jest bardzo szeroka i zahacza o soul, ska, szlachetny pop, a nawet funky.
Nie da się ukryć, że pomimo lekkości jest w tym coś znacznie głębszego, co sprawia, że ich twórczość staje się unikalna na tle dzisiejszej muzyki rozrywkowej. To w pewnym sensie jeden całkiem długi „live act” (biorąc pod uwagę ilość piosenek), który ma swoje rozwinięcie w kolejno po sobie następujących propozycjach. Do tego całość jest bardzo dobrze dopracowana i posiada nośny charakter („Go To The Riddim”). Ich dzisiejsza twórczość bazuje na znamiennych śladach przeszłości i przyjemnych motywach, ale ma także swój unikalny klimat, który w takiej przestrzeni staje się po prostu niezwykle atrakcyjny („About”).
Liderami zespołu są wciąż Sławek Wróblewski „Dżu-Dżu” i Jacek Onaszkiewicz „Dżeksong”, posiadający jasno określoną wizję (dużo tu światła, idąc z nastrojem premierowego repertuaru). Jedynym nie do końca zrozumiałym zabiegiem było wprowadzenie trzech utworów w języku polskim, które giną, a właściwie przegrywają z resztą zaśpiewaną po angielsku („To, co mam”). Trochę pretensjonalnie wypadły więc wszystkie polskie słowa, szczególnie, że odnoszą się one w przeważającej części do miłości.
Immanuel korzysta z żywej muzyki, wyciągając ją z różnych okresów. Mamy więc namiastkę lat 80. i 90., choć realizacja jest jak najbardziej dzisiejsza. Właściwie na swojej nowej płycie zebrali wiele motywów, z których korzystali kiedyś, tylko podali je w bardziej rozwiniętej formie. Dzięki temu można mówić o jasno określonym stylu, ale zaprezentowanym w całkiem przystępny sposób (w nagraniu wzięła udział cześć zespołu Bartenders, stąd fajnie połyskujące gdzieniegdzie dęciaki). To również pokazuje, że ich twórczość jest ponadczasowa, bo wychodzi z obserwacji, emocji i faktycznych umiejętności wyrażanie siebie poprzez muzykę.
Dla nich piosenka to żywa forma nieukształtowana na potrzeby jakiejś chwilowej mody. Dlatego album „Night And The Light” będzie bronił się za kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt lat. W tym przypadku zawodowstwo idzie w parze z naturalnością oraz mnogą ilością pomysłów, które są wystarczająco przyswajalne i kształtują ten zbiór piosenek. Tym razem Immanuel wyszedł ze swojej niszy, co pokazuje nowa płyta, bo jej brzmienie jest ciepłe, otwarte na słuchacza, a przy tym nie zostało podrasowane sztucznym efekciarstwem. W tym przypadku wygrywa po prostu muzyka, która w żaden sposób nie jest hermetyczna (rozbudowana sekcja to potwierdza). I jak dobrze, że nie ma w tym czystego reggae, które w naszej szerokości geograficznej wypada czasami blado lub zbyt dosłownie.
Podsumowując, dostaliśmy fajną rytmikę, ciekawe harmonie i swobodę wykonawczą, która sprawia, że ten materiał powinien trafić do znacznie większego grona słuchaczy. Takiego światła niezasłoniętego komercyjną wizją artystyczną nam dziś potrzeba. Warto poznać album „Night And The Light”, bo dla wielu może to być ważne odkrycie nie tylko tego roku.
Łukasz Dębowski
fot. materiały archiwalne