„Nasz projekt oparty jest na intuicji i emocjach” – Reflektor [WYWIAD]

Reflektor to duet założony przez gitarzystę i twórcę muzyki Łukasza Wierzchosławskiego oraz wokalistę i autora tekstów Mateusza Michalskiego. Ich album “Tętno 92/95” ukazał się cyfrowo pod naszym patronatem medialnym w kwietniu tego roku, a 3 czerwca trafił także do sklepów muzycznych. Zapraszamy na nasz wywiad z zespołem.

fot. materiały prasowe

„Tętno 92/95” to Wasz debiutancki album. Gdzie należy szukać początków Waszej współpracy? Jak to się stało, że w ogóle zaczęliście razem tworzyć?

Łukasz Wierzchosławski: Trzeba się cofnąć do czasów, kiedy nie tworzyliśmy jeszcze jako zespół Reflektor. Wtedy udzielałem się w bandzie Octopus Ride, a poznałem się z Mateuszem poprzez internetowe ogłoszenie. Szukaliśmy wokalisty i on się do nas zgłosił.

Później okazało się, że nadajemy na podobnych falach i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby coś razem zrobić. Po czasie doszliśmy do wniosku, że dobrze będzie nam, jeśli we dwóch będziemy tworzyć nowy projekt.

Mateusz Michalski: Przyciągały nas wspólne upodobania muzyczne, a pandemia spowodowała, że nasz poprzedni zespół zawiesił działalność. Wtedy Łukasz zaczął tworzyć muzykę i podsyłał mi różne próbki tego, co nagrał. To były już inne klimaty, więc siłą rzeczy musiał być to nowy projekt muzyczny.

W jaki sposób szukaliście wspólnej przestrzeni muzycznej, w której obaj będziecie czuć się dobrze?

Ł.W.: W moim przypadku to było ciekawe, bo ja takiej muzyki wcześniej nie słuchałem, ani nie robiłem. Chyba potrzebowałem ucieczki w inne rejony muzyczne, bo miałem już lekki przesyt rocka psychodelicznego, tego klimatu lat 60. i 70., który był dla mnie fascynujący. Zbiegło się to z tym, że zacząłem w domu robić kompozycje, uczyłem się rozpisywać je komputerowo, a więc poznawałem nowe techniki tworzenia. Po wielu próbach okazało się, że zaczął klarować się pewien styl, który bardzo mi się spodobał. Nie umiałem nawet tego nazwać, nie wiedziałem, jak można określić gatunkowo, to co stworzyłem. I to mnie jeszcze bardziej wciągnęło.

 

Czy można więc w takim razie w ogóle mówić o jakichś inspiracjach muzycznych?

Ł.W.: Pewnie tak, bo zawsze są jakieś inspiracje. Gdyby zebrać całą muzykę, która dotychczas była dla mnie ważna, to pewnie mogłoby to przełożyć się na muzykę Reflektora. W pewnym momencie zacząłem także słuchać polskiego rapu, wsłuchując się uważnie w bity chociażby Schaftera i Taco Hemingwaya. Odstawiałem na bok teksty, a wyłuskiwałem muzykę, bo ona była dla mnie w tym wszystkim najciekawsza. Stąd połączenie wielu gatunków przełożyło się na to, jak teraz wygląda muzyka, którą robimy w duecie.

Ty byłeś odpowiedzialny za muzykę, a Mateusz za teksty i w ten sposób się uzupełnialiście. Czy to znaczy, że Wasza współpraca od początku przebiegała bez problemów?

M.M.: Do tworzenia podeszliśmy w sposób naturalny, początkowo bez zamysłu, że to będzie jakiś wielki projekt. Łukasz podsyłał mi szkice utworów, czasem całe kompozycje i zacząłem się tym coraz bardziej jarać. Jego propozycje wydawały mi się bardzo ciekawe. Nie szukałem więc własnych pomysłów, które miały coś zmienić w tym co stworzył, ale zacząłem zastanawiać się, jakie emocje ta muzyka mi podpowiada. Tak zaczęły rodzić się teksty. Od strony muzycznej, pracując w studiu nagraniowym zaczęliśmy dopiero zmieniać niektóre rzeczy, żeby lepiej zgrywały się z całością, albo pasowały bardziej pod wokal.

Ł.W.: Spotkaliśmy się dopiero po wybraniu 10 utworów, które jeszcze wtedy nie były wyselekcjonowane z myślą o płycie. Mateusz przyjechał do mnie do domu i zaczął do nich śpiewać, co zaczęło wpływać na to, jak ostatecznie będą wyglądały wszystkie kompozycje. Trzeba wziąć pod uwagę, że często nie było w nich miejsca na wokal, więc musieliśmy je przearanżować lub uszczuplić instrumentalnie, albo coś schować, żeby mogły zacząć właściwie funkcjonować z głosem Mateusza.

M.M.: Na szczęcie nie musiałem robić nic wbrew sobie, ale jeśli nawet coś nie znajdowało mojej aprobaty, to nie było problemu, żeby to odrzucić. Także dobrze się dogadywaliśmy, jeśli chodzi o dobór kompozycji. Trzeba powiedzieć, że pomimo różnorodności, rzeczy odrzuconych nie było wiele, a nawet jeśli coś nie trafiło na płytę, to być może w przyszłości wrócimy do tych pomysłów.

 

fot. okładka płyty

Debiutancki album niesie ze sobą niebezpieczeństwo, że chciałoby się na nim pokazać możliwie dużo. Wasza płyta jest eklektyczna, ale na końcu wszystko się ze sobą łączy. W jaki sposób staraliście się zachować spójność w tej dużej różnorodności stylistycznej?

Ł.W.: Najciekawsze jest to, że ja się w ogóle nie zastanawiałem nad tym. Tak wyszło i tak jest. Jedynie co wiedzieliśmy w momencie, gdy już powstawała płyta, to która piosenka będzie pierwsza, a która ostatnia.

M.M.: Wszystko działo się w długim odstępie czasu, bo tworzenie tego materiału pod kątem płyty, trwało 10 miesięcy. Ten czas pozwolił nam dopracowywać ten materiał i stworzyć jakąś spójną wizję. Nie bez znaczenia jest też rola producenta.

W jaki sposób szukaliście producenta płyty, który będzie w stanie zrozumieć Waszą wizję artystyczną?

 Ł.W.: Mateusz powiedział, że polega w tej materii całkowicie na mnie. Tak więc szukałem producenta wśród moich znajomych. Wysłałem ten materiał do jednego z nich i on powiedział, że się tego nie podejmie, bo tu jest jeszcze bardzo dużo pracy – niektóre piosenki są słabe i może w dwóch widzi jakiś potencjał. Przyznam, że to podcięło nam skrzydła. Drugą próbą było poddanie ocenie tego materiału Michałowi Wrzosińskiemu, który ostatecznie wyprodukował nasz album. Ja go poznałem pięć lat temu i może widziałem go dwa razy w życiu. I to był właściwy wybór, bo trzeba powiedzieć, że wiele jego pomysłów znalazło się na ostatecznej wersji płyty.

M.M.: On od razu zrozumiał klimat naszych piosenek. To sztuka znaleźć człowieka, który odnajdzie się w naszej wrażliwości. Zrządzenie losu podpowiedziało nam Michała i jego obecność nic na tej płycie nie zepsuła. Nasza wizja została uzupełniona jego pomysłami, co zaczęło razem właściwie współgrać. Dlatego wybór producenta był bardzo ważny.

I wszystkie jego pomysły były trafione?

M.M.: W pierwszym momencie, nie wszystkie jego pomysły wydawały mi się dobre. Chodzi tu o jakieś kosmetyczne rzeczy typu – zaśpiewaj ten chórek falsetem. Ja myślę sobie – „jak to? Nie wyjdzie to kiczowato?”. Michał na to, żebym mu zaufał i nie rozmyślał za bardzo przed dokończeniem jakiejś koncepcji. Potem okazywało się, że to, co wymyślił było po prostu bardzo dobre.

 Czy jego pomysłem było wykorzystanie motywu odwróconych gitar w utworze „Fantazje”?

Ł.W.: To akurat był mój pomysł. Budowa kompozycji, to jednak zawsze była moja działka, a Michał uzupełniał, to co ja stworzyłem własnymi, drobnymi, ale także istotnymi rzeczami. Czasem tworząc piosenkę miałem przeświadczenie, że czegoś mi brakuje. Tak było w przypadku „Fantazji”. Wtedy wpadłem na pomysł – „a gdyby tak połączyć główną gitarę z tym motywem?”. Wtedy wychodziło ciekawiej, poczułem wręcz, że kompozycja nabrała kolorytu i tak to zostawiłem. Podobnie było z utworem „L.O.V.E.”, gdzie też są odwrócone gitary, które przypominają odgłosy z horrorów. To wszystko dzieje się na zasadzie działania naszej intuicji, bo nie znam technicznych możliwości stworzenia czegoś. Jestem samoukiem, więc wiele rzeczy dzieje się u mnie na zasadzie prób i błędów.

M.M.: W ogóle nasz projekt oparty jest na intuicji i emocjach. Ja również nie jestem wykwalifikowanym tekściarzem i wokalistą. Muzyka inspirowała mnie do napisania tekstów, a później może nawet moje słowa stawały się jakąś inspiracją dla Łukasza. Dzięki wzajemnemu uzupełnianiu się, wszystko działo się naturalnie, co przełożyło się na to, jak ostatecznie prezentuje się nasz album.

 

A kiedy pojawiała się melodia? Czy ona przychodziła z tekstem w momencie, gdy musiałeś zmierzyć się z muzyką, którą stworzył Łukasz?

M.M.: Zdecydowanie tak, bo przyjąłem sobie zasadę – choć bardziej tak po prostu wyszło – że po otrzymaniu muzyki od Łukasza, zaczynając pisać tekst, wyobrażałem sobie, jak mógłbym to zaśpiewać. Dla mnie jest autentyczne, gdy zaczynam tworzyć tekst do muzyki. Nie chciałem dopasowywać gotowego tekstu do kompozycji, bo wydaje mi się to mniej naturalne. To muzyka ma na mnie tak działać, żeby pojawiły się w mojej głowie jakieś impresje lub historie. I w tym czasie, gdy powstały słowa, myślałem o tym, jak poprowadzić melodię, która będzie dopełnieniem piosenki.

Czy to znaczy, że teksty zacząłeś pisać niedawno z myślą o piosenkach? A może masz takie, które pisałeś kiedyś, ale nie chcesz się nimi dzielić, bo są osobiste?

M.M.: Teksty piszę już dawna, właściwie od czasów licealnych. Nie mam natomiast takich tekstów, którymi bym się nie podzielił ze względu na to, że są osobiste. Raczej nie chciałbym wracać do nich z innego powodu – są po prostu złe (śmiech). Piszę już kolejne rzeczy z myślą o naszych nowych piosenkach.

Ł.W.: Mam podobnie z muzyką. Nie potrafię wrócić do kompozycji, które stworzyłem kilka lat temu, bo byłem wtedy na innym etapie życia. Nie potrafię się już z nimi utożsamiać. Nawet ciężko mi odświeżyć utwory odrzucone z naszej pierwszej płyty. Skupiam się więc na tym, co tworzę tu i teraz, bo nie ukrywamy, że powstają kolejne piosenki.

Na ile jako autor tekstów jesteś w stanie uzewnętrznić się w tekstach? Czy cenzurujesz swoje wypowiedzi artystyczne, żeby za bardzo się w nich nie odsłaniać?

M.M.: Chyba wręcz przeciwnie. Pisanie daje mi przestrzeń, abym mógł właśnie te bardziej osobiste rzeczy wyrazić. Teksty zazwyczaj pozwalają mi się przedstawić z innej strony, pokazać to, co przeważnie jest gdzieś głęboko skryte. Stąd wiele z nich jest może trochę bardziej smutnych, ponurych. Najlepiej pisze mi się wieczorami, wtedy pojawiają się najciekawsze pomysły, a kompozycje Łukasza są na tyle intrygujące, że pozwalają mi zajrzeć głębiej w myśli i odczucia.

A w jaki sposób planowaliście wydanie singli, które będą w jakiś sposób charakteryzować to, co znajdzie się na płycie? Czy to był także ważny dla Was proces?

Ł.W.: Powiedziałbym nawet, że mieliśmy z tym problem, choć w jednym przypadku byliśmy zgodni. Od początku „Reisefieber” miał być pierwszym singlem. Wysłałem ten utwór Mateuszowi z dopiskiem – „mamy hita”.

M.M.: Pamiętam moment, gdy pisałem słowa do tej piosenki. Był wtedy letni wieczór, siedziałem na Mazurach w okresie pandemicznym, więc powstał tekst dosyć dojmujący.

Ł.W.: Pojawiły się za to problemy z kolejnymi piosenkami, które chcemy pokazać słuchaczom. Początkowo miały być cztery single, z czego ostatni to utwór „Fantazje”, wydany w dniu premiery płyty. Po drodze jednak pojawił się jeszcze „Triumf”, co uważam za dobre rozwiązanie, bo każdy z singli pokazywał różnorodny charakter naszej płyty. Miałem obawy także związane z „Reisefieber”, który jest bardziej rockowym, gitarowym numerem, bo nie chciałem, żeby nas wrzucono do szufladki „rock”. Później wypuściliśmy „Niby nic”, będący przeciwwagą do poprzedniego. Jego pop-rockowa forma pokazywała, że jednak nie idziemy w stronę gitarowego brzmienia.

 

Skąd w Was zamiłowanie do lat 90., które można zauważyć w muzyce, ale także w teledyskach?

M.M.: Tak sobie to zaplanowaliśmy, jeśli chodzi o teledyski. Także tytuł płyty „Tętno 92/92” wskazuje lata naszego urodzenia. Klimat klipów miał być przywołaniem lat 90., naszym powrotem do dzieciństwa, w końcu idąc za słowami piosenki „Reisefieber” – „nic nie będzie, tak jak dawniej”. Tekst więc pisałem z myślą o tamtych czasach beztroski i spontaniczności. To podsunęło reżyserowi Oskarowi Marciniukowi pomysł na taką stylistykę teledysku. Zresztą on się również inspirował starymi amerykańskimi klipami. Później chcieliśmy to kontynuować, więc jak przyszło do zbierania pomysłów na drugi teledysk, wiedzieliśmy, ze ma być w podobnym klimacie. Nawet występują w obu Ci sami znajomi.

Ł.W.: Tak to prawda. Szukaliśmy też odpowiedniego miejsca do nakręcenia drugiego klipu i padła koncepcja stworzenia go w starym pubie „Paragraf” w Warszawie, bo jest to miejscówka z klimatem.

Macie jakieś wspomnienia z latami 90., jeśli chodzi na przykład o filmy? 

M.M.: To, co najbardziej kojarzy mi się z latami 90., to „Miasteczko Twin Peaks” Davida Lyncha, który w późniejszych latach zrobił na mnie duże wrażenie. Dla mnie to esencja lat 90. Pamiętam też polski serial z tamtych lat, czyli „Matki, żony i kochanki”.

Ł.W.: Ja nie lubię filmów z lat 90. (śmiech). Na pewno pamiętam kasety VHS, bo miałem nagraną na takiej taśmie „Ulicę Sezamkową”.

Jak to się stało, że trafiliście na wytwórnię Popcorn Records, która zdecydowała się wydać album „Tętno 92/95”?

M.M.: To właściwie przydarzyło się przy okazji współpracy z producentem Michałem Wrzosińskim. Jego współmałżonka, czyli Zagi (Natalia Wrzosińska) jest założycielką Popcorn Records. Zagi przysłuchiwała się temu, co nagrywamy i któregoś dnia dostaliśmy taką propozycję, aby właśnie w Popcornie wydać nasz debiut.

Ł.W.: Wydać płytę w dzisiejszych czasach nie jest trudno, ale warto, żeby do kogoś ona trafiła. Na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy, na czym w ogóle polega wydanie albumu. My chcieliśmy po prostu podzielić się naszą twórczością jak najszybciej. Dowiedzieliśmy się, że jako debiutanci, musimy zaplanować całą promocję, rozciągnąć to w czasie, tak aby słuchacze mieli szansę nas poznać. Sami byśmy tego nie zrobili.

Najlepszą promocją dla płyty jest granie koncertów, co w dzisiejszych czasach też nie jest łatwe. Jak sobie radzicie w tym temacie?

Ł.W.: Udało nam się zebrać skład, który pozwoli nam przenieść materiał z płyty na koncerty. Maciej Ślusarski będzie grał na basie, Filip Luśnia stanie za syntezatorem, Olaf Parfianowicz będzie puszczał sample i bity. Nie będziemy korzystać z żywej perkusji, żeby nie stracić klimatu piosenek. Dzięki większemu zespołowi, niektóre utwory będą bardziej rozbudowane. Choć szykujemy się też na mniejsze koncerty akustyczne, gdzie będziemy mogli wystąpić tylko w dwójkę.

M.M.: Na pewno wszyscy, którzy przyjdą na nasz koncert – do czego zachęcamy – będą zaskoczeni, bo nie będziemy starali się zupełnie odzwierciedlić tego, co słychać na płycie. Zespół pozwoli nam dorzucić kilka smaczków i rozciągnąć te piosenki w jeszcze inną stronę. Będzie na bogato i różnorodnie.

Wspomnieliście także o tym, że tworzycie już nowe piosenki.

M.M.: Właściwie to mamy już pomysł na całą nową płytę. Możemy zdradzić, że będzie trochę inaczej, ale to wciąż będzie Reflektor.

Ł.W.: W trakcie sesji nagraniowych do albumu „Tętno 92/95” mieliśmy już pomysły na kolejne utwory. Nie chcieliśmy spocząć na laurach, a dla mnie komponowanie jest świetną zabawą. Jak tylko mam jakieś pomysły, wysyłam je do Mateusza. Tworzenie jest dla mnie uzależniające. Czasem kilka rzeczy powstaje niemal jeden po drugim.

Wracając jednak do płyty, za co najbardziej lubicie Wasz debiutancki album „Tętno 92/95”?

Ł.W.: Ten album składa się z muzyki, którą pierwszy raz w życiu nagrałem i mogę ją komuś pokazać w takiej zamkniętej formie. Mogę o nim powiedzieć – „spójrzcie, to jest moje”. Jestem więc dumny z tego, co zrobiliśmy, tym bardziej, że jestem na tej płycie całkowicie sobą – to cały ja. Za to ją lubię.

M.M.: Mówiąc z perspektywy osoby niezdystansowanej, mogę powiedzieć, że ten album zaskakuje. Pomimo wspólnej narracji są na nim elementy, które się wybijają. Lubię również płytę „Tętno 92/95” za to, że tak miło nam się przy niej współpracowało.

Ł.W.: Dla kogo miło, dla tego miło (śmiech).

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

 

Reflektor – “Tętno 92/95” [RECENZJA]

Leave a Reply