26 maja to dzień premiery albumu “Bardo” Mai Laury. W ostatnich latach artystka była członkinią zespołu Ścianka, teraz powraca w autorskiej odsłonie. Ta płyta to bardzo osobista historia, o czym można się przekonać, słuchając jej muzyki oraz zapoznając się z naszym wywiadem z Mają.
fot. Sisi Cecylia
“Bardo” to pierwszy Twój solowy album. Gdzie należy szukać jego początków? Czy najpierw powstała idea, która się za nim kryje? Czy wręcz przeciwnie – muzyka przyniosła głębsze przesłanie?
Bardo zrodziło się z dziecięcego cierpienia. Poznając ten wywodzący się z sanskrytu termin (Bardo oznacza „stan pośredni”) wiedziałam, że tak będzie nazywać moja pierwsza płyta. Miałam wtedy 12 lat.
Poprzez tę muzykę wyrzucałam z siebie śmierć i chorobę, zarówno fizyczną, jak i emocjonalną. To wszystko wydarzyło się naprawdę – moja rodzina przeżyła rozpad. Wiele rodzin przeżywa to samo, dlatego mam nadzieję, że są osoby, które zidentyfikują się z tym tematem. U mnie przejście trwało około 10 lat, teraz leczę rany i otulam się spokojem.
W jaki sposób podchodziłaś do tworzenia formy muzycznej, która jest dosyć nieoczywista, często awangardowa, wręcz alternatywna do tego, co można usłyszeć nawet w mniej popularnych nurtach muzycznych w Polsce?
Nie miałam żadnego innego celu, niż wyrzucenie z siebie mroku, jaki we mnie żył. Jestem po szkole muzycznej II stopnia w klasie fortepianu, później studiowałam jazz i kompozycję. Zawsze była obok mnie muzyka rockowa, alternatywna, ale i elektroniczna. Teraz dochodzi również klubowa. Nie postrzegam sztuki poprzez pryzmat gatunkowości, a raczej tego, co ona ze sobą niesie. O czym jest i gdzie mnie przenosi. Tam, gdzie nie ma prawdziwej opowieści, nie ma dla mnie też sztuki.
Całość wydaje się dosyć ciemna, żeby nie powiedzieć – mroczna. Czy “Bardo” w rzeczywisty sposób odzwierciedla Ciebie? Czy pokazuje tylko jedną, aczkolwiek głęboką stronę Twojej osobowości jako twórczyni i człowieka?
Owszem, jest to i była od dawna część mnie. Choć idę w stronę ciepłych, jasnych barw, ale wiem, że ta ciemność zostanie ze mną na zawsze. To ona mnie ukształtowała. Nie sposób wyrwać samej siebie z korzeniami.
fot. okładka płyty
Premierę albumu wyznaczyłaś na Dzień Matki, tj. 26 maja. Czy ma to dla Ciebie szczególne znaczenie, które określa chociażby utwór “Shelter”?
Jak słusznie zauważyłeś, „Shelter” jest dla mamy. Niestety nie usłyszała tego utworu, jak i większości innych. Śmierć, o której jest ta płyta to m.in. śmierć mojej mamy. Jej ból i piękno. Mama chorowała na raka piersi, bardzo długo. To była ciężka i przykra droga dla naszej małej, rozbitej rodziny. Mama ukrywała chorobę przed resztą świata. To był błąd, bo ciężar spadł na nas, na dzieci. Nie umiała inaczej. Ostatnie dni spędziła w domu, ze mną i moim bratem oraz najbliższymi. Wtedy Bardo zaczęło się kończyć. Jej śmierć jest symbolem pośredniego stanu, o którym przez cały czas mówimy. PS. Moi rodzice są na okładce tej płyty, konkretnie zdjęcie z warszawskiego Starego Miasta (1994 r.) Ta płyta zrodziła się z naszej rodziny. Jest o niej i dla niej.
Na ile Tobie bliska jest praktyka Zen? I czy można powiedzieć, że Twoje inne działalności pozamuzyczne miały wpływ na to, co można usłyszeć na płycie “Bardo”?
Praktyka Zen uratowała mi życie. Miałam kiedyś problemy z narkotykami i alkoholem, bardzo poważne. W ten sposób chciałam „zniknąć”, jak to nazywam. To był cel. Dzisiaj celem jest być, i tutaj Zen pomaga mi wytrwać w tym wyborze. Medytuję od około 6-ciu lat, jestem członkinią Sanghi Kannon, której głównym Roshim (mistrzem) jest Jakusho Kwong, uczeń Roshiego Suzukiego.
Album “Bardo” został wyprodukowany przez Macieja Cieślaka, ale też Ciebie. Czy po Twojej współpracy z nim w zespole Ścianka, to było oczywiste? Nie szukałaś innych ludzi, którzy byliby w stanie określić Twoją wizję na tej płycie?
Maciej był jedyną osobą, z którą mogłam zrobić ten album. To było przeznaczenie. Było to więcej niż oczywiste. Jest pustynna płaszczyzna, która nas łączy. Nauczyłam się sporo od Macieja. Teraz myślę, że pójdę już swoją własną drogą. Lata grania w Ściance były super, ale nie lubię koncertów. Jestem też raczej indywidualistką. Niemniej, jest to piękne wspomnienie i spełnienie marzenia o graniu w alternatywnym zespole.
Co według Ciebie jako twórczyni jest największą wartością płyty “Bardo”? Czy wyczerpuje ona w jakimś stopniu, to co masz na dzień dzisiejszy do powiedzenia jako artystka?
Wyczerpuje w pewnym sensie. Muszę naładować baterie, bo uczucia związane z muzyką na Bardo są moją osobistą tragedią, a ich udźwiękowienie jest jak ledwo naklejony plaster. Mam do powiedzenia jeszcze wiele, we wrześniu nagrywam kolejną płytę, tym razem jazzową. Tak jak mówiłam, śmierć zostanie ze mną na zawsze, nie tylko dlatego, że to konieczność, ale również dlatego, że tego chcę. To jest mój klimat i chcę, by brzmiał. Mało go dookoła.
Koncerty związane z płytą “Bardo” mają przybierać formę audiowizualną. Czy możesz zdradzić na czym to będzie polegać? Czego możemy spodziewać się na Twoich koncertach?
Nie będzie wielu koncertów Bardo. To będą wydarzenia wyjątkowe. Stawiam na jakość, nie będzie żadnej trasy. Koncert w Warszawie w Barze Studio 9 czerwca, oraz Sopot na jesieni. Tyle. Zapraszam, bo więcej to się najprawdopodobniej nie powtórzy.
fot. materiały prasowe
Jedna odpowiedź do ““Uczucia związane z muzyką na Bardo są moją osobistą tragedią” – Maja Laura [WYWIAD]”