Kashell to zespół stworzony przez Marcina (abradAba) Martena oraz Dominika (Witosa) Witczaka, Marcina (Kobeza) Kobzę, Rafała (Matusza) Matuszaka i Adama (Von Marszala) Marszałkowskiego – muzyków zespołu COMA. Poznajcie naszą recenzję ich pierwszego albumu.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty “Ka$hell” – Kashell (Mystic Production, 2021)
Kashell to spotkanie byłych muzyków Comy z próbującym wydostać się z rapowej szufladki – abradAbem. Połączenie sił doświadczonych muzyków przyniosło solidną dawkę hardrockowego (a raczej rapcore’owego) łomotu. Takie zestawienie rapu z mocnym rockowym uderzeniem nie jest czymś zaskakującym nawet na polskiej scenie muzycznej. Stąd brak rozczarowań związanych z pierwszym albumem zespołu zatytułowanym po prostu “Ka$hell”, ale też niewiele na tej płycie niespodzianek.
Nie da się ukryć, że zawodowstwo wszystkich muzyków jest na najwyższym poziomie. Panowie tęsknili za graniem i słychać, że potrzebowali nowej przestrzeni, która pomoże im odnaleźć się w innej rzeczywistości artystycznej. Cały zespół dał z siebie możliwie wiele. No cóż, grupa nie ucieknie od porównań z legendarną Comą (czego nie lubią, bo jak sami mówią, to zupełnie nowy rozdział), jednak nie należy uznawać tego za ujmę. To znaczy, że ich doświadczenie przekłada się na rozpoznawalną i słyszalną tutaj charakterystykę.
Należy jednak wskazać elementy, które odróżniają ten projekt od innych. Przede wszystkim w kilku momentach słychać wybijającą się na pierwszy plan elektronikę (“Kalifornia“). To ona nadaje wyraźniejszego sznytu wybranym kompozycjom, które poprzez wokalne wtrącenia abradAba stają się swego rodzaju wizytówką grupy.
Energetyczny łomot nie zaszkodził w żaden sposób raperowi, ale także wokaliście, bo abradAb próbuje w inny sposób posługiwać się głosem (“Plask“). Okazuje się, że jego znamienny wokal staje się bardziej plastyczny, co pozwala mu ujarzmiać te kompozycje z wielu perspektyw. Do tego jest niezwykle czujny, precyzyjnie podkreślający przekaz poszczególnych utworów.
Wracając jednak do samych kawałków – kilka pomysłów, które udało im się w nich wykorzystać, zaskakuje błyskotliwością. Kipi od bezkompromisowo poprowadzonego potężnego, wręcz rasowego brzmienia “Kickflip“, ale też zespół nie boi się postawić kroku w stronę rapu, gdzie obok jazgotliwych gitar słychać, m.in. scratche (“Do przodu“). Najbardziej spójny za to wydaje się kąsający szeroką paletą przeszywających dźwięków utwór “Ściemniać“. Znajdziemy w nim też “mrugnięcie okiem” do wielbicieli… przygód Pana Kleksa (choć tekst jest niezwykle gorzki). Na płycie nie znajdziemy za to ballad, jedynie “Momenty” są najspokojniejszą chwilą, która staje zwieńczeniem całości.
Kashell zrobił wszystko najlepiej jak mógł, żeby ten album prezentował się okazale. Przy jednoczesnym uwypukleniu swoich atutów, grupa stworzyła zestaw solidnie zagranych utworów, które szczerze prezentują się także w artystycznym odniesieniu do abradAba. Ta płyta to wysoka jakość. I choć nie zaskakuje ona czymś zupełnie nowym oraz niezwykle kreatywnym, to staje się doskonałym otwarciem dla zespołu, który znalazł swoje nowe, jak najbardziej właściwe miejsce. Nawet jeśli w tle słychać echa przeszłości.
Łukasz Dębowski
fot. Adam Słowikowski
Jedna odpowiedź do “Kashell – “Ka$hell” [RECENZJA]”