VAGET to projekt muzyczny inspirowany kulturą pogańską, słowiańską i nordycką. Głównym założeniem było przywołanie ducha folkloru, oddanie magii rytuałów, atmosfery średniowiecznych i pradawnych plemion północnej i środkowej Europy. Tak powstała płyta “Daemones”, której recenzja pojawiła się na naszym portalu.
Recenzja płyty “Daemones” – VAGET (2021)
Aż trudno uwierzyć, że Vaget to jednoosobowy projekt muzyczny. Artysta jest mistrzem budowania klimatu w dosyć unikatowej, nieczęsto spotykanej (jeśli w ogóle) formie muzycznej w Polsce. Jego kompozycje zabarwione mistycznym brzmieniem emanują czymś zupełnie niepopularnym w dzisiejszej przestrzeni artystycznej. Znajdziemy w nich odniesienia do dark folku oraz specyfikę etnicznych dźwięków, które zostały podkoloryzowane chórami, pradawnymi zaśpiewami, ale też średniowieczną obrzędowością. Jeśli ktoś zna poprzedni album Vageta („Duch gór”), ten ze spokojem może przyjąć jego nową płytę zatytułowaną „Daemones”.
Artysta bazuje na sprawdzonych patentach, co jak się okazuje przyniosło po raz kolejny doskonały efekt końcowy. Zadziwiające jest to, że korzystając z sampli instrumentów, udało mu się uzyskać klimat podobny do tego, który zrodziłby się z żywych dźwięków. Nie powoduje to naszej konsternacji i pozwala bez większego wysiłku zatopić się w baśń, którą artysta przedstawił nam w takiej formie. Być może większa wytrawność wyniknęłaby z bardziej organicznego brzmienia (żywe piszczałki czy fletnie pana stworzyłyby mocniejszy koloryt „Strzygi”), jednak pod tym względem nie można nic zarzucić tym ośmiu demonicznie (od tytułu albumu) prezentującym się kompozycjom.
Vaget ma niesłychanie “wprawne” ucho, dzięki czemu potrafił nie tylko dopracować całość pod względem produkcyjnym, ale właśnie przez umiejętne zastosowanie technik, pozwolił nam przenieść się do zupełnie innego miejsca. I nie ma w tym fałszu, ani podrabiania czegoś tanimi zagrywkami opartymi na muzyce elektronicznej. Syntezatory budują jedynie przestrzeń, w której artysta umieszczał poszczególne elementy składające się na każdą z premierowych propozycji.
Szamański nastrój bywa hipnotyzujący („Śladami Leszego”), ale też dostajemy spokojniejsze, narkotycznie snujące się momenty („Licho”). Każdy utwór posiada swoją historię muzyczną, określoną dynamikę oraz ładunek emocjonalny. I pomimo, że mamy do czynienia z instrumentalnymi obrazami, to wskazówką w podróży przez poszczególne utwory stają się ich tytuły. Leszy to w wierzeniach słowiańskich demon lasu, podobnie jak strzyga, której demoniczne oblicze poniekąd opierało się na skrzyżowaniu dwóch istot – upiora i wampira. A mamy tu jeszcze inne demony, czyli licho, topielicę i rusałkę (stąd tytuł płyty „Daemones”). Warto powiązać tytuły z mrocznym nastrojem poszczególnych kompozycji, by złożyć je w jedną intrygującą całość. Symbioza muzyki z diabolicznym podtekstem sygnalizuje w jaki sposób zostały namaszczone wszystkie utwory.
Z jednej strony “rytualny charakter” kompozycji uspokaja, z drugiej strony mamy do czynienia z czymś niepokojącym, co w połączeniu tworzy obraz czegoś na swój sposób niepowtarzalnego i głęboko uduchowionego. Na pewno nie znajdziemy na polskim rynku muzycznym zbyt wielu tego typu projektów, które tak obrazowo opowiadają nam historie wysnute z legend i przypowieści. I to wszystko dzieje się bez użycia słów.
W typ przypadku ilustracje muzyczne stają się jedynym właściwym i wystarczającym językiem porozumiewania się ze słuchaczem. Vaget tworzy zjawisko, które choć pozostaje w głębokiej niszy, posiada większą wartość niż piosenkowy wyraz artystyczny, który mógłby w tym przypadku zaszkodzić. „Daemones” to świetny zestaw kompozycji, nadający się, by przenieść go żywcem do odpowiedniej produkcji filmowej.
Łukasz Dębowski