“Huapango Nights” to debiut fonograficzny Eduardo Bortolottiego, skrzypka jazzowego meksykańskiego pochodzenia. Płyta miała swoją oficjalną premierę 11 grudnia 2020 roku. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
Recenzja płyty „Huapango Nights” – Eduardo Bortolotti (2021)
„Huapango Nights” to artystyczna podróż skrzypka Eduardo Bortolottiego w rejony mu bliskie, czyli do Ameryki Środkowej. Ludowość tamtych rejonów połączył z typowo europejskim jazzem, nadając mu własnej wymowy poprzez wrażliwość, która dojrzała u niego na gruncie polskim. Muzyk bowiem od kilku lat przebywa w naszym kraju, kończąc kierunek skrzypiec jazzowych w Katowicach, a później zostając magistrem pedagogiki muzycznej na Uniwersytecie Śląskim (jego mentorem był wybitny wirtuoz, profesor Henryk Gembalski). Osiągniecia osiągnieciami, ale jak odnieść je do muzyki, którą Eduardo zaproponował na swoim pierwszym albumie?
Okazuje się, że połączenie dwóch światów muzycznych nie jest niemożliwe. Nie mamy też odczucia, że w jakiś sposób coś do siebie nie przystaje. Tym bardziej, że skrzypek zachował ostrożność – nie szarżował zanadto z muzyką ludową, czerpiąc z niej jedynie pewne inspiracje, wykorzystując unikatowe brzmienie niepopularnego instrumentarium. Te odwołania pomógł mu zobrazować inny Meksykanin Alberto Suazo, który zagrał na niespotykanych w Polsce przedkolumbijskich okarynach, jarani i szczęce osła. Kolumbijczyk Edilson Sanchez dodał natomiast latynoskiej energii w charakterystycznie uwydatnionej basowej pulsacji.
Na równi ze skrzypcami należy jednak dostrzec obecność fortepianu, za którym zasiadł Mateusz Sobiechowski – w pewnych momentach wyraźnie oddający współczesny koloryt kompozycji, tym samym mocno zaznaczający swoją obecność na tej płycie. Przez to nastąpiła pewna równowaga tradycji opartej na jazzie ze wspomnianą ludowością. Niekiedy tylko niektóre akcenty rdzennej muzyki latynoskiej dają o sobie znać znacznie mocniej, a przez to specyfika tego projektu staje się wyraźniejsza (jeden z ciekawszych motywów pojawia się w „Cenzontle„). Dostajemy też bardziej teraźniejsze konotacje, które przywołują dźwięki wspomnianego fortepianu, idealnie współpracującego ze skrzypcami Bortolettiego (piękny dialog w „Altered Times„). Nie zabrakło tu miejsca na szaleńczą ekspresję, wyłuskaną z intrygującej improwizacji („Allá En El Rancho Grande„). I tutaj należy wspomnieć o jeszcze jednym ogniwie dopełniającym muzyczny obraz tego wydarzenia, a mianowicie o perkusiście Bartku Staromiejskim, którego obecność nie tylko we wspomnianym utworze jest niezwykle istotna.
Istotę tego albumu tworzy nie tylko ciekawe połączenie jazzu i folkloru, ale także utrzymanie odpowiedniej dynamiki. Zwraca uwagę sprawność odnajdywania się skrzypka w różnych przestrzeniach, które wynikają z zetknięcia się na pozór odrębnych światów artystycznych. Ważna jest również czujność w słuchaniu siebie nawzajem.
Warto zauważyć, że w pewnym wyrażaniu swoich odczuć, Eduardo Bortolotti jest mistrzem, potrafiącym nadawać różnej koloratury swoim partiom, które stanowią o ważności poszczególnych kompozycji. Z jednej strony potrafi być bardzo liryczny, kładąc większy nacisk na melodykę (motyw tanga w „La Llorona„). Z drugiej zjawiskowo konstruktywny, szczególnie gdy łamie typowo jazzową formę motywami czymś na kształt fusion. Przecież wiele odniesień latynoskich artysta miesza się z jazzową szlachetnością oraz siłą wyrazu wykraczającą poza jakikolwiek gatunek muzyczny.
Eduardo z wdziękiem porusza się po różnych płaszczyznach emocjonalności, zachowując przy tym rozwagę i wypełniając całość zawodowstwem, które wynosi ten album ponad przeciętność. Każda kompozycja posiada też jakąś lekkość, co sprawia, ze obcowanie z tym materiałem muzycznym nie stwarza czegoś niełatwego do zaakceptowania. Album nie staje więc trudny nawet dla laika, który niekoniecznie obcuje z taką muzyką na co dzień. Można powiedzieć, że „Huapango Nights” to muzyka jazzowego środka, uzupełniona artyzmem nabrzmiałym od oryginalnej specyfiki.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe