„Mogło być nic” to wyczekiwany przez fanów drugi album jednego z najpopularniejszych zespołów młodego pokolenia Kwiatu Jabłoni. Płyta ukazała się 5 lutego 2021, a dziś prezentujemy naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka płyty
Recenzja płyty „Mogło być nic” – Kwiat Jabłoni (Agora Muzyka, 2021)
Drugi album zespołu Kwiat Jabłoni zatytułowany „Mogło być nic” nie przynosi rewolucyjnych zmian, bo też nie o to chodzi w ich twórczości. Folkowe odniesienia i alt popowe brzmienie wciąż stanowi sedno piosenek uroczego duetu. Jednak tym razem jest dojrzalej, a ich kompozycje nabrały większego kolorytu.
Zapewne to zasługa producenta Wojtka Urbańskiego, który tchnął w ten materiały więcej świeżości. Nie należy jednak obawiać się jego udziału, bo ten album wciąż leży daleko od tego, co Wojtek robi na co dzień. Pomimo tego Urbański odnalazł wspólny język z artystami, wydawać by się mogło, tworzącymi na odległym biegunie jego zainteresowań. Takie zderzenie różnych wrażliwości mogło przynieść katastrofę lub stworzyć coś zaskakująco ciekawego. Na szczęście uniknięto nieporozumień, dzięki czemu dostaliśmy materiały nasycony pełniejszym brzmieniem, większym rozmachem, ale pozostającym w charakterystycznej konwencji zespołu. „Mogło być nic”, a jest więcej niż moglibyśmy oczekiwać.
Kompozycje też bywają pełniejsze, niektóre z nich są nieco bardziej rozbudowane. Nie zabrakło nawet miejsca dla większej improwizacji (instrumentalne „Wyjście z bankietu”) i bardziej energetycznych momentów („Przezroczysty świat”). To zapewne także zasługa zespołu (Grzegorz Kowalski – gitara basowa, Marcin Ścierański – perkusja). Przy tym dopracowaniu całości i większej rozpiętości muzycznej zachowano to, co stanowi o wartości muzyki duetu. Wciąż wszystko rozgrywa się na tle fortepianu Kasi i mandolin Jacka, a także ich wokalnej lekkości w interpretowaniu wszystkich tekstów („Buka”).
Zachowując trzon takiej twórczości, udało się tchnąć w nowe piosenki więcej swobody i jeszcze wyraźniejszej melodyki. Dzięki temu całość nie męczy, ani nie przytłacza monotonią, co zdarzało się na ich debiutanckiej płycie. Wartkie kompozycje wyraźniej obrazują artystyczny charakter rodzeństwa.
Jeśli dodamy, że za przekazem kryją się bardziej globalne problemy, oparte na ekologii (dopełnieniem jest ekologiczny papier i wydanie płyty bez plastiku), to tworzy nam się pełniejszy obraz całości. Zdarzają się mniej porywające momenty (trywialna „Kometa”), jednak generalnie to bardzo udany album, który umocni pozycję Kwiatu Jabłoni, a także pozwoli im jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła na koncertach.
Łukasz Dębowski
2 odpowiedzi na “Kwiat Jabłoni – „Mogło być nic” [RECENZJA]”