20 marca tego roku ukazała się debiutancka EPka KAŚKI. Dziś prezentujemy recenzję tego niezwykle intrygującego wydarzenia.
KAŚKA to miłośniczka tworzenia alternatywnych przestrzeni muzycznych. Wielbicielka elektroniki, jazzu, hip-hopu i szeroko pojętej muzyki ambient. Wokalistka, autorka tekstów, producentka i … nocny marek. Uwielbia noc, a jej nietypowe dźwięki i specyficzny klimat inspirują ją w procesie tworzenia.
Recenzja EP „seeds” – Kaśka (2020)
Kaśka to artystka, która choć jest dopiero na początku swojej drogi artystycznej, to już potrafi umiejętnie tworzyć rzeczy istotne. Dowodzi temu jej debiutancki album „seeds”.
Poruszając się w przestrzeni muzyki alternatywnej, artystka umie przełamywać jej bariery, przez co ucieka od szablonowych konwencji. Ambientowe dźwięki nie opierają się na typowo poprowadzonej linii melodycznej. Zresztą cała elektronika nie jest standardowa. Wydaje się ona bardzo naturalna, jakby każda kompozycja powstała z posklejanych skrawków zupełnie pozbawionych syntetyzmu.
Każdy instrument został użyty w sposób minimalistyczny, co nie znaczy, że brakuje tym utworom energii. Cały czas istnieje podskórny puls, tak mocno oddziałujący na świadomość słuchacza. Surowe brzmienie, analogowe trzaski, połamane konstrukcje muzyczne, a do tego pojawiający się w dwóch utworach akordeon (doskonały Kuba Gawlik)… to zdecydowanie robi wrażenie. Do tego każda kompozycja opiera się na żywych, zupełnie oddartych ze sztucznej otoczki emocjach („freckles”).
Kaśka potrafi poruszać się w różnych przestrzeniach muzycznych. Zbiera z nich interesujące elementy i tworzy własną jakość – od jazzowej zwiewności („mad mad world”), aż po rockową energię (jedna z najlepszych na płycie „queen”). Osią każdej piosenki pozostają piękne harmonie, które doskonale współgrają z intrygującym głosem wokalistki.
Nie bez znaczenia jest, że Kaśka studiuje produkcję muzyczną w Londynie. Świadomość od strony czysto technicznej też przekłada się na jakość całości. Może nie ma w tym wielkiego rozmachu i widowiskowego rozpędu, ale właśnie siła tego wydarzenia polega na tym, że obudowując muzycznie każdą piosenkę, nie zakryto głównego nerwu, który każda z tych kompozycji posiada. Sugestywny artyzm w bardzo czystej, wręcz pierwotnej postaci. Album „seeds” to świetny początek, który w przyszłości zaowocuje czymś jeszcze bardziej angażującym. Tego można być pewnym słuchając tych niby tylko kilku utworów. I jeszcze jedno! Najlepiej słuchać nocą.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe
Jedna odpowiedź do “Kaśka – „seeds” [RECENZJA]”