Kayah – „Kamień” [RECENZJA]

Nasz ocena

Z cyklu „Odkurzamy stare płyty” chcemy Wam przypominać o albumach, które zasługują na to, by ciągle do nich wracać. Przeczesując naszą płytotekę, będziemy Wam prezentować płyty nie tylko z ostatniego 20-lecia, ale także starsze, które czasem niesłusznie zostały odłożone. Tę historię polskiej piosenki chcemy traktować na równi z nowościami. To przecież nie jest relikt, ale istotny element dzisiejszej kultury muzycznej.

Tym razem zaglądamy na płytę z 1995 roku. „Kamień” to tak naprawdę druga płyta Kayah, ale dopiero pod nią wokalistka mogła się w pełni podpisać, jako twórca. I właśnie ten krążek artystka traktuje jako swój debiut fonograficzny.

Album świetnie został przyjęty nie tylko przez publiczność, stając się istotnym odnośnikiem do lat 90. w polskiej muzyce rozrywkowej, ale został dostrzeżony też przez branżę. W 1996 r. Kayah została wyróżniona Fryderykiem w kategorii wokalistka roku. Nominację do tej nagrody zdobył także „Kamień” jako popowa płyta roku.

Po 20 latach wokalistka powróciła do tej płyty, wyruszając w trasę koncertową, gdzie mogliśmy usłyszeć niemal cały materiał z „Kamienia”.

 

Recenzja płyty „Kamień” – Kayah (Sony Music Poland / Kayax)

Kiedy to ukazywała się płyta Kayah pt. „Kamień” trudno było przewidzieć, że odniesie sukces. Okazał się trudny, jak na tamte czasy. To właśnie wtedy budziła się do życia głównie fala młodych, gitarowych zespołów.

Na żywe, lekko jazzujące granie, a także soulowe śpiewanie nie było wtedy miejsca w Polsce. Marek Kościkiewicz (wydawca płyty w ówczesnej wytwórni Zig Zag) umieścił ten krążek w katalogu swojej wytwórni jako ciekawostkę, która nie była nastawiona na wysoką sprzedaż. Okazało się, że dzięki przebojowi „Fleciki”, album odniósł także sukces komercyjny.

Wraz z biegiem lat „Kamień” zyskiwał na popularności i był bardziej doceniony po latach. Wyjątkowe brzmienie tej płyty to zasługa nie tylko samej wokalistki, ale wybitnych muzyków, którzy wzięli udział w jego nagraniu m.in. Krzysztof Pszona, Filip Sojka, José Torres, Krzysztof Herdzin, Michał Urbaniak i Artur Affek.

Przejmujące, ale bez nadmiernego patosu podane piosenki stały się uosobieniem pewnych emocji, często smutnych, związanych z głębokimi przeżyciami kobiety. Bo trzeba przyznać, że pierwiastek kobiecości nadaje tej płycie dodatkowej wyjątkowości. Do tego głosu Kayah – głęboko podkreślającego przekaz – nie dało się pomylić z nikim innym.

Trudno wskazać najlepsze momenty na tym albumie. I choć całość jest dosyć długa (wiele piosenek trwa ponad 5 minut), to nie ma przydługich momentów, gdyż każdy z nich jest totalnie obezwładniający. W końcu to taka emocjonalna układanka, pozwalająca odnaleźć równowagę. Każdy utwór staje się oczyszczeniem z nadmiaru niełatwych przeżyć, choć „Kamień” nie jest propozycją nadmiernie płaczliwą, przelaną strumieniami taniej tkliwości.

„Cień Anioła Stróża” to rytmiczna w podtekście, płynnie sunąca na fali żywych instrumentów, bardzo przyjazna muzycznie kompozycja. Zachwyca zbudowana na nieprzewidywalności muzycznej, z pociętą melodią piosenka „Nawet deszcz”. Ktoś kiedyś napisał, że „Pod tym samym niebem” nie powstydziłaby się Sade lub Aretha Franklin… i trudno się z tym nie zgodzić.

Na 20-lecie ukazała się reedycja „Kamienia”, który wciąż jest w pamięci wielu fanów Kayah. Tym bardziej, że nikt wtedy nie grał w Polsce takiego popu. Muzycznym, „męskim następcą” tego krążka był wydany w 1998 roku album „Czarno na białym” Mieczysława Szcześniaka.

Łukasz Dębowski

 

1. Nawet deszcz
2. Tam będę
3. Bo czasem
4. Pod tym samym niebem
5. Ja chcę ciebie
6. Smutna kobieta
7. Fleciki
8. Jak liść
9. Cień anioła sróża
10. Santana
11. Jestem kamieniem
12. Cień anioła stróża (Remix)
13. Jestem kamieniem (Remix)
14. Ja chcę ciebie (Remix)

 

Jedna odpowiedź do “Kayah – „Kamień” [RECENZJA]”

Leave a Reply