„O miłości w czasach powstania” to długo oczekiwany, pierwszy solowy album Michała Kowalonka. Piosenkowa forma, zgrabnie łączy pop z alternatywą przekazując ważne historie, które dotykają emocji bliskich każdemu człowiekowi. Poznajcie naszą recenzję tej płyty.
Recenzja płyty „O miłości w czasach powstania” (Agencja Muzyczna Polskiego Radia, 2019)
Michał Kowalonek ma już całkiem bogaty dorobek artystyczny. Wspólne nagrania z macierzystym zespołem Snowman oraz Myslovitz, stają się ważnym wyznacznikiem jego dokonań artystycznych. Jak się okazuje w duszy artysty gra znaczniej więcej, czego dowodem jest pierwszy solowy album pt. „O miłości w czasach powstania”.
Jak sam tytuł informuje, mamy do czynienia z obrazami historycznymi, ale pokazanymi w zupełnie inny, uniwersalny i cudownie ludzki sposób. Jeżeli ktoś na starcie miałby się zniechęcić tymi utworami, to warto przełamać własną niepewność. Po pierwszych dźwiękach słychać, że nie jest to nudna lekcja historii.
Gdyby odsunąć od tych kompozycji wszystkie historie, którymi inspirował się Michał, okazuje się, że dostajemy po prostu bardzo dobre piosenki. Skromne w warstwie muzycznej, ale brzmiące niezwykle interesująco w swej alternatywno-songwriterskiej formie.
Na szczęście jest w tym też coś znacznie więcej. Niezwykła wrażliwość, która uzupełnia sensownie ubrane słowem, przejmujące opowieści. Takie, które traktują w szerszym znaczeniu uczucia bliskie każdemu z nas – zaniepokojenie, trwogę, nadzieję, przyjaźń, a także występującą w tytule albumu „miłość”. Jeżeli ktoś jednak zdecyduje się zagłębić temat tych historii odkryje dla siebie coś znacznie więcej. Znajdziemy tu wiersze z czasów Powstania Wielkopolskiego Romana Wilkanowicza i Franciszka Fenikowskiego, a także teksty Michała Kowalonka i Michała Wiraszko, będące autentycznymi opowieściami z tamtych czasów (przejmujący „List do syna”).
Całość została mocno przetrawiona przez artyzm wokalisty i podana w postaci tych pieśni. Czasem zlokalizujemy więcej muzycznej przestrzeni („Czemu mi serce tak bije”), niekiedy wkrada się bardziej zaciszna opowieść („Grudniowa etiuda”). Znajdzie się też wyraźniejszy, na swój sposób łatwo przyswajalny refren („To nie koniec”). Poza tym w każdym utworze odkryjemy dodatkowy smaczek instrumentalny. A to odezwie się trąbka Macieja Fortuny, a to skrzypce Wojciecha Grabka czy oszczędnie zaszczepione klawisze. W dwóch miejscach usłyszymy też kobiece głosy – Bogny Jurewicz i Dagi Gregorowicz.
Odnajdziemy również hołd złożony przez Kowalonka dla wybitnej postaci jakim był Ignacy Jan Paderewski. Jego nazwisko przewija się gdzieś w tekstach, ale zupełnym dopełnieniem okazuje się ostatnia na płycie „Impresja na motywach Paderewskiego”, gdzie namiastkę klasycznej elegancji wniósł grą na fortepianie Daniel Grupa.
Trudno oceniać w ścisłej skali to, co się wydarzyło na płycie „O miłości w czasach powstania”. Te zmyślne muzycznie i trafne słowem opowieści nie mieszczą się jedynie w formie piosenkowej, ale stanowią wydarzenie, które trzeba docenić w znacznie szerszej skali.
Łukasz Dębowski
Jedna odpowiedź do “Michał Kowalonek – „O miłości w czasach powstania””