Ze wszystkich miast na świecie wybrała stolicę Finlandii. „Helsinki” to tytuł albumu Darii Zawiałow, z którym wokalistka wraca po dwóch latach od znakomitego debiutu. Z tej okazji mogliśmy porozmawiać z Darią o jej nowej płycie, inspiracjach i koncertach. Znalazło się też miejsce na kilka wspomnień. Zapraszamy do lektury.
fot. Piotr Porębski
Bardzo dużo koncertujesz. Czy bardziej cenisz sobie koncerty klubowe czy te grane na różnego rodzaju festiwalach?
Najbardziej lubię klubowe granie, bo przychodzi publiczność zainteresowana tylko i wyłącznie moją twórczością – jest mniej przypadkowa. Tym bardziej mnie cieszy i wciąż zaskakuje, że na najnowszej trasie „Helsinki Tour” gramy na dużych salach, czasem zupełnie wyprzedanych. Niemniej jednak granie na festiwalach też sprawia mi ogromną radość i to także ma swój klimat. Przecież trudno nie cieszyć się chociażby z możliwości grania na Pol’n’Rock Festival. Jest to dla mnie kolejne wielkie szczęście.
W tym roku najnowszy materiał zaprezentujemy już na pewno na Springbreak Festival, Co jest Grane 24, Rock Festival w Dolinie Charlotty, Kazimiernikejszyn, Olsztyn Green Festiwal. Wielu festiwali nie możemy jeszcze ogłosić. Bardzo wiele się dzieje, to daje mi mega dużo energii. Także każde spotkanie z publicznością jest dla mnie ważne.
Czy można powiedzieć, że obie Twoje płyty są nagrane z myślą o koncertach?
Może coś w tym być. Pracując nad piosenkami w studio, czasem rozmawiamy o tym, jak to się sprawdzi na żywo. Zdarza się, że wymieniamy się spostrzeżeniami, jakie utwory będą lepiej prezentowały się na koncertach. Zawsze mam z tyłu głowy czy świeży materiał dobrze wypadnie w wersji „live”.
Płyta na pewno jest dla mnie pretekstem do grania koncertów. Czekam zawsze na spotkania z ludźmi i na przekazywanie im swojej energii, po to, żeby odbierać ich energię i przywłaszczać ją sobie (śmiech). Wzajemnie się nakręcamy! A im bardziej ludzie chcą korzystać z mojej obecności na scenie, wchodząc ze mną w interakcję, tym więcej my dajemy z siebie. Dzięki temu nasze koncerty są mocniejsze niż to, co można usłyszeć na płycie.
A jak z perspektywy czasu patrzysz na swoje koncerty sprzed kilku lat, porównując z tym co się dzieje teraz?
W dalszym ciągu jest dla mnie szokujące, że w ogóle ludzie przychodzą na moje koncerty. Tym bardziej, że przy każdej kolejnej trasie jest ich coraz więcej. Kiedyś nie byłam w stanie wypełnić małej sali w Stodole, a teraz mieliśmy tam wyprzedany koncert na dużej, legendarnej sali. Wspominam mój pierwszy występ jako support przed The Neighborhood, co było dla mnie na samym początku dużym wyzwaniem, bo już wtedy zagraliśmy przed dużą publicznością. To była niezła zaprawa.
Pierwszym solowym koncertem był jednak występ na Springbreak Festival. Wtedy bałam się, że nikt nie przyjdzie i wyglądałam przez okno czy ktoś w ogóle się zjawił (śmiech). I wciąż zdarza mi się pytać moich techników w garderobie tuż przed koncertem, ile osób czeka na nasz występ, chociaż z czasem nabrałam trochę więcej pewności na scenie. Niemniej zaskakuje mnie wciąż, że są ludzie, którzy chcą mnie usłyszeć na żywo. To piękne!
W końcu nic nie przyszło Ci łatwo i kilka lat czekałaś na ten moment, w którym teraz się znajdujesz.
Wydaje mi się, że wciąż zaskakują mnie sytuacje koncertowe, bo właśnie wiele lat na to czekałam. Z perspektywy czasu cieszę się, że wszystko miało swój czas i musiałam powoli docierać do tego momentu, żebym zaistniała muzycznie jako debiutantka. Nie wiem do końca, co złożyło się na moje powodzenie. Może to, że nigdy nie poddawałam się i porażki nie potrafiły wybić mnie z rytmu pracy nad sobą i dążenia do celu. Zawsze walczyłam o siebie, a pomogła mi w tym buntownicza, nastoletnia dusza. Jako dzieciak miałam w sobie dużo brawury oraz odwagi, by cały czas przeć do przodu. Gdybym miała te 10 lat pokonywać jeszcze raz, nie wiem czy dałabym radę. Wtedy byłam zakręcona na to, żeby zrobić w końcu swoją muzykę i na to, by ktoś wreszcie dostrzegł moją walkę.
Co pomogło Ci w dotarciu do wyznaczonego celu?
Na pewno spotkanie odpowiednich, cudownych ludzi, w tym mojego producenta i przyjaciela Michała Kusha. To z nim stworzyłam pierwszą płytę „A kysz!” i kolejną ”Helsinki”. Pomogło mi też pewnie trochę szczęścia. I w końcu to, że wytwórnia Sony Music Poland zainteresowała się naszym materiałem. Poprzez moją długą drogę nabrałam dystansu i nie chce pozwolić sobie na to by odlecieć. Doceniam podwójnie, to co mi się przytrafiło, dzięki czemu nie tracę kontaktu z rzeczywistością. Mam też świadomość tego, że nic nie jest dane na zawsze, dlatego bardzo cieszę się z tego, co mam.
Czy w nową płytę „Helsinki” wierzysz już bardziej, niż w „A kysz!”? Wtedy mówiłaś, że nie wierzysz w jej powodzenie. A jak jest teraz?
Na pewno z większą wiarą podchodzę do płyty „Helsinki”. W końcu wydarzyło się bardzo dużo sytuacji, które utwierdziły mnie w tym, że ktoś jednak czeka na moją muzykę. Album „A kysz!” został dostrzeżony wbrew moim przekonaniom i chwilowemu zwątpieniu w siebie. Zyskał status złotej płyty, zdobył dwa Fryderyki, co zapoczątkowało jednak pewną presję. Pojawiły się podpowiedzi, w którą stronę muzyczną moglibyśmy iść. Niektórzy też zaczęli traktować drugą płytę, jako sprawdzian dla nas, czyli pojawił się tak zwany syndrom drugiej płyty. Stąd przed nagrywaniem nowego materiału musieliśmy odciąć się od świata zewnętrznego.
Nowy album „Helsinki” różni się trochę od poprzedniej płyty, bo można znaleźć na nim odrobinę eksperymentu i elektroniki. Skąd taki pomysł?
Chcieliśmy trochę poflirtować z elektroniką. Wyszło z nas to jednak dość naturalnie. Pisząc piosenki na płytę ”A Kysz” miałam 20 lat. Teraz mam 26 lat i jednak na tym etapie życia jest to przepaść. Dojrzałam jako kobieta, ciągle dojrzewam jako muzyk, rozwijam się. Fascynują mnie nowe rzeczy. Kochamy organiczne brzmienia i to one są niezmiennym punktem wyjścia do naszych piosenek. Na „Helsinkach” wciąż jest przewaga żywych instrumentów, a elektronika jest tylko niewielkim dodatkiem. Na pierwszy singiel wybraliśmy „Nie dobiję się do Ciebie”, będący najmniej reprezentatywnym dla albumu, ale przez to nieco prowokacyjnym jeśli chodzi o nowy materiał. Kiedy skończyliśmy nagrywać ten utwór, nie mogliśmy uwierzyć w efekt końcowy. Udało nam się zrobić coś innego.
Duży wpływ na to jak wyglądają Twoje piosenki ma producent, kompozytor i multiinstrumentalista Michał Kush, o którym cały czas wspominasz. Czy pierwsze pomysły na nowe piosenki zawsze pochodzą od niego?
Tak. To ultra zdolny człowiek. Można powiedzieć, że to 50 % mózgu obu płyt. Oczywiście dużo rozmawiamy, przekazujemy sobie inspiracje, ale to jednak Michał robi wstępny szkic aranżu. Później ja piszę melodię i tekst, zmieniam czasem akordy, formy. Czasem mówię, że coś mi się nie podoba i to odrzucamy lub też rozwijamy pewne pomysły, zmieniamy refreny. Cały czas po prostu wspólnie pracujemy. Na każdym kolejnym etapie tworzenia jesteśmy razem.
Ty również zaczęłaś grać na gitarze. Można Cię zobaczyć z nią na koncertach, czego nie robiłaś wcześniej. Skąd taki pomysł i czy będzie to także instrument, na którym chciałabyś komponować nowe piosenki?
Sytuacja jest faktycznie całkiem świeża. Próbuję grać na gitarze dopiero od kilku miesięcy. Mam o tyle łatwiej, że mój mąż Tomek mi w tym pomaga (red. Tomasz Kaczmarek – gitarzysta). Chciałabym z czasem komponować na gitarze, ale to jeszcze chwilę musi potrwać. Póki co, nie czuję się jeszcze na to gotowa.
A dużo potrzebujesz czasu, żeby napisać tekst, z którego będziesz zadowolona?
Jeśli chodzi o pisanie tekstów, to u mnie wszystko idzie w parze z komponowaniem. Na przykład słowa do „Szarówki” powstały w jakieś 40 minut. Od razu, gdy usłyszałam kompozycję, zaśpiewałam ją, nagrywając na dyktafon, a tekst powstał naprawdę bardzo szybko. Jednak nie zawsze idzie mi tak dobrze. Do piosenki „Punk Fu!” nie mogłam znaleźć odpowiednich słów i długo w nim dłubałam. Nawet przed samym nagrywaniem w studiu nanosiłam ostatnie poprawki. Nie mogłam sobie z nim poradzić i trwało to kilka miesięcy. Wszystko zależy od dnia, od tego jak kompozycja mi podejdzie, jakie zrodzą się przemyślenia. Czasem bywało tak, że aranż Michała niesamowicie mi się podobał, ale gdy przyszło do pisania tekstu, to już nie mogłam sobie z tym tak łatwo poradzić.
Pojawił się także jeden angielski tekst w postaci „Winter id Coming”. Skąd się wziął w Twojej głowie taki pojedynczy tekst w innym języku?
Chciałam zrobić podobnie jak na płycie „A kysz!”, czyli nagrać taki angielski przerywnik. Dla mnie to jest taki oddech na albumie. Gdy usłyszałam po raz pierwszy ten utwór, to od razu wiedziałam, że tekst do niego musi być po angielsku. To było moje pierwsze odczucie.
„Helsinki” to Twój muzyczny świat. A możemy powiedzieć o inspiracjach, które przyczyniły się do tego, że tak nazywa się płyta? Ponoć bardzo lubisz Tolkiena?
Uwielbiam Tolkiena i jego twórczość. Pisząc ”Silmarillion” inspirował się on fińskim eposem „Kalevalą” i samym językiem starofińskim. W ten sposób powstał przecież język elfów ”Quenya”.
Czy lubisz też muzykę z rejonów Finlandii i krajów skandynawskich?
Muzyką fińską nie interesuję się już tak bardzo jak literaturą. Uwielbiam duet elektroniczny Royskopp, ale to już Norwegia. Blisko, a jednak daleko (śmiech). Jeśli chodzi o słowo pisane, jako fanka fantasy odnajduję się po prostu w wyimaginowanych, magicznych światach tworzonych przez np. genialnego Mika Waltari czy Leenę Krohn.
A jak radzisz sobie z zimą? Lubisz tę porę roku?
I tutaj pojawia się pewien problem, bo zimę lubię jedynie jako pejzaż. Zima może być pięknym dopełnieniem Świąt Bożego Narodzenia. Jestem całkowicie ciepłolubna i nie jest to moja ulubiona pora roku. Także na tej płaszczyźnie może pojawić się zgrzyt z „Helsinkami” (śmiech).
Na płycie „Helsinki” pojawia się tylko jeden raz postać Bogdana Kondrackiego. Jak to się stało, że on się w ogóle znalazł w piosence „Hej Hej!”?
Bogdan jest dla mnie pewnego rodzaju polskim guru producenckim, chociaż to Michała pierwszego w sobie rozkochał. Ja i Michał mieliśmy dobry kontakt z Bogdanem, pracowaliśmy razem przy reworku ”Kundla Burego” oraz ”Nie dobiję się do Ciebie” na platformie 2track. No i bardzo chcieliśmy coś z nim zrobić, tak już wspólnie, w studiu. Wytwórnia także wyraziła chęć współpracy i dała zielone światło. Ta kompozycja ma dać pewien oddech całej płycie. Bogdan czaruje mnie podejściem do muzyki, dlatego ogromnie cieszę się z jego udziału w ”Helsinkach”.
Zdarza się, że Ty także udzielasz się na płytach innych wykonawców. Napisałaś piosenkę i kilka tekstów na płytę Arka Kłusowskiego. Jesteś otwarta na współpracę z innymi artystami?
Miałam kilka propozycji współpracy. Jestem bardzo otwarta na taką możliwość pracy z artystami, ale póki co nie mam na to kompletnie czasu. Arek odezwał się we właściwym czasie, kiedy jeszcze mogłam zrobić coś więcej i dzięki temu mam mały wkład w jego album. Cieszę się z tego, bo uważam, że Arek nagrał bardzo dobre piosenki. Chciałabym w przyszłości pisać dla innych. Pisanie także stało się moją pasją!
Udzielasz się także wokalnie na płytach innych wykonawców. Można Cię usłyszeć m.in. na nowym albumie Comy. Takie wspólne projekty są dla Ciebie inspirujące?
Moja współpraca z Piotrkiem narodziła się już jakiś czas temu, kiedy to przyjął on zaproszenie do gościnnego występu w naszym pierwszym koncercie w Trójce. Zaprzyjaźniliśmy się, to wspaniała osoba, genialny artysta. Piotrek wystąpił także w moim teledysku, a później ja wystąpiłam w klipie Comy, co dało nam rezultat podwójnego teledysku – jedna historia i dwa klipy! Coś niesamowitego, świetna przygoda.
Jakiś czas później dostałam propozycję występu z chłopakami na ich koncercie podczas trasy ”Męskiego Grania”. Wtedy też po raz pierwszy zagraliśmy piosenkę ”Przybysze z Matplanety”. Bardzo podoba mi się ich pomysł na utwory zaczerpnięte z filmów dla dzieci i młodzieży. Zresztą wystarczy posłuchać „Pożegnania z bajką”, gdzie pojawił się Ralph Kamiński. Rewelacyjna interpretacja. Lubię poznawać artystów, którzy zjedli zęby na tym całym ”showbiznesie”, a wciąż są normalni, nie zepsuci. Taką osobą jest również np. Natalia Kukulska, dziś już moja koleżanka. Niesamowita i wspaniała kobieta! Niebawem wystąpię w koncercie, który właśnie Natalia organizuje – „Życia mała garść”, gdzie wykonawcy zaśpiewają piosenki Anny Jantar. 26 maja – Torwar, serdecznie zapraszam.
A jaki masz wpływ na teledyski, które powstają do Twoich piosenek? W końcu do „Szarówki” zrodził się świetny i wzruszający klip.
Na „Szarówkę” miałam najmniejszy wpływ, choć jestem ogromną „psiarą” i kocham zwierzęta. W sumie to występowałam we wszystkich swoich teledyskach oprócz „Szarówki”. „Kundel bury” i „Na skróty” są właściwie moimi pomysłami. „Nie dobiję się do Ciebie” współreżyserowałam, a nawet napisałam do niego scenariusz z pomocą reżyserki Dominiki Podczaskiej. Bardzo lubię tę pracę, dobrze czuję się przed kamerą.
Mam w sobie chęć wystąpienia w większej produkcji. Może kiedyś (śmiech). Podoba mi się kreowanie pewnej rzeczywistości, którą tworzę także w tekstach. Teledyski są dla mnie mega ważne. Pamiętam sytuację z „Kundlem burym”, którego kręciliśmy od godziny 23 do 12 dnia następnego, gdzie na planie – przy trzech stopniach – biegałam w cienkim swetrze. To był mój najtrudniejszy klip, ale efekt był jak najbardziej zadowalający. Dotarłam do momentu, kiedy chciałam po prostu oddać trochę pracy innym osobom i tak się stało z „Szarówką”. Michał rzucił pomysł z nieszczęśliwym psiakiem i dalej już przekazaliśmy realizację ekipie Psychokino. Napisali mocny scenariusz i nakręcili, moim zdaniem, wybitny klip.
Ten klip wywołał kolejną akcję ze zbiórką karmy dla zwierząt z lokalnych schronisk.
Cudowne jest to, że ten pomysł niesamowicie chwycił. Podczas całej trasy koncertowej zebraliśmy ponad 2 tony karmy! Ponadto 160 koców oraz całą masę przysmaków, witamin, zabawek, ubranek, smyczy, obroży, szelek, misek, legowisk, szamponów dla psów a nawet domek dla kota. Wszystkie rzeczy zostały przekazane przez członków fanklubu do lokalnych schronisk. Udało się tym klipem poruszyć ważny problem i uznaję to za sukces tego teledysku.
Rozmawiał Łukasz Dębowski
3 odpowiedzi na “„Nie tracę kontaktu z rzeczywistością” – nasza rozmowa z Darią Zawiałow”