Debiutancki album Endy’ego Ydena zatytułowany „GTFO!” ukazał się 9 listopada pod szyldem niezależnego labelu WIDNO Muzyka. Poznajcie naszą recenzję tego krążka.
Endy Yden sam o swoim albumie pisze tak:
“Ta płyta jest zapisem lęków i uniesień w oczekiwaniu na wielki kataklizm. To głębokie zanurzenie w odmętach nostalgii w obronie przed nadmiernym zobojętnieniem. Doraźna kapsułka na uwierające uczucie niedopasowania.
“GTFO!” to patchwork z pozornie różnych od siebie skrawków materiału. W przestrzeni brzmieniowej przenikają się na niej odwołania do schyłkowych Beatlesów, synthowych romantyków z lat 80-tych, zimnego, pulsującego krautu i popowych melodii nagranych z MTV na kasecie VHS w 1992 roku.“
Recenzja płyty „GTFO!” – Endy Yden (Widno, 2018)
Trochę czasu musiało minąć zanim Endy Yden nagrał swoją pierwszą, w pełni autorską płytę „GTFO!”. Endy to tak naprawdę Andrzej Strzemżalski – kompozytor, autor piosenek, producent i wokalista pochodzący z Wrocławia. Był frontmanem zespołu LOV, z którym w 2008 roku wygrał program TV i wydał album.
Przez te lata wiele się zmieniło, a jego zapatrywania muzyczne bardzo ewaluowały i nie mają już nic wspólnego z pop-rockową stylistyką. Teraz nagrywa kompozycje osiadłe w eksperymentalnej, acz niezwykle czytelnej elektronice. Robi to jednak na swój sposób, odległy od pierwszych skojarzeń z taką muzyczną alternatywą.
Kiedy się słucha jego piosenek można mieć wrażenie, że całość misternie została zbudowana według jego zamysłu, a potem nastąpiła tego dekonstrukcja. I gdyby nie ten zapis na srebrnym krążku, drugi raz nie miałoby szansy to tak samo wyglądać.
Całość oparta jest na jakimś technicznym mistycyzmie czyli zderzeniu głębokiej, humanitarnej potrzebie stworzenia czegoś ważnego na czymś syntetycznym, bardziej odrealnionym. Dzięki tym zabiegom mamy do czynienia z albumem na swój sposób niepowtarzalnym.
Owszem pewnie gdzieś już to wszystko słyszeliśmy, bo taka alternatywa nie jest niezwykle nowatorska, ale przetrawiona przez osobowość Endy’ego i jego postrzeganie świata ma swój inny wymiar.
Jeśli spojrzymy na rynek polski, może się wydawać przeszkodą śpiewanie w języku angielskim. To zawęża słuchalność i momentami można stracić komunikatywność z autorem piosenek, jednak ma to też swoją drugą stronę. Taką oderwaną od rzeczywistości, trochę futurystyczną odpowiedź na to, co dzieje się w muzyce.
Choć można usłyszeć tu też echa tego co było – przelatująca elektronika rodem z lat 80. (Hive/05)”, czy też bardziej uniwersalna melodyka („Are You a Wizard?”). Dochodzą też elementy bardziej typowego songwriterstwa, gdzie wokalna maniera staję się charakterystyczną zaletą („Ghost Mantra”). Czy skojarzenia z zespołem Muse (wokal) będą na wyrost (tytułowe „GTFO!”)? Porywają też inne bardziej energetyczne, nieco industrialne kawałki, podbite dziwnym rytmem („Bounty Hunter”).
Przedziwna to płyta, ale w swej dziwności intrygująca. Powstała z jakiejś nie do końca określonej kosmicznej (choć nieodhumanizowanej) energii i przez to ciekawa. Niełatwa w załapaniu jej oryginalności za pierwszym razem.
Jeżeli ktoś się zastanawia czy można rzeźbić w muzyce (celowy zabieg stylistyczny), niech posłucha tego albumu. Nawet jeśli na światowym gruncie już mogliśmy słyszeć podobne projekty, to ten wydaje się niezwykle przekonujący.
Łukasz Dębowski