Matylda/Łukasiewicz, czyli Radek i Matylda. Od 10 lat wspólnie obserwują, piszą i nagrywają, czego efektem jest ich wspólny album „Matka”. Zapraszamy na naszą rozmowę z duetem, podczas której poruszyliśmy kilka ważnych tematów, nie tylko odnośnie płyty.
fot. materiały prasowe
Długo kazaliście czekać na swój pierwszy wspólny album. Pewnie już niektórzy zaczęli się czepiać, dlaczego tak długo?
Matylda: Wolę, żeby czepiali się, że tak długo musieli czekać, niż żeby mówili, że płyta jest słaba (śmiech).
Radek: Teraz wszystko dzieje się szybko, może nawet zbyt szybko. Ludzie bywają więc zdziwieni, jeśli artysta decyduje się dłużej pracować nad albumem. Jak zagłębiam się w historie dobrych płyt, które ukazały się na przestrzeni lat, to one zawsze powstawały długo. Mam wrażenie, że tempo narzucone przez portale streamingowe, czyli singiel co sześć tygodni, sprawia, że dostajemy nie do końca wartościowy utwór. W takim czasie tego nie da się robić dobrze. Chyba, że masz dużo pieniędzy i sztab ludzi. My wszystko robimy sami, co nam odpowiada artystycznie, a to znów wymaga nabrania dystansu. Ten czas jest w naszym przypadku kluczową rzeczą. Poza tym szybko zaczęliśmy grać koncerty, do czego też chcieliśmy się odpowiednio przygotować, bo one są dla nas ważne. Kontakt z ludźmi znów wpłynął na ostateczne wersje wielu utworów.
Czy to znaczy, że koncerty stały się dla Was jakąś formą eksperymentu?
Matylda: Tak, bo utwory się zmieniały wraz z ich ogrywaniem na żywo. Naszym czwartym „muzykiem” był komputer, więc zachodziły zmiany wprost proporcjonalnie do tego, jak docelowo utwory miały prezentować się na płycie. Do tego musieli się znów dostosować żywi muzycy. W trakcie koncertowania doszły nam kolejne 3-4 kawałki, które wygrzebywaliśmy z naszych czeluści. Pamiętam, że od razu zaczęliśmy koncertować z grubej rury, bo pierwszy nasz pełnoprawny występ odbył się, gdy jeszcze nie mieliśmy nazwy. I było to jedno z ważniejszych naszych doświadczeń, bo dostaliśmy pełne zaufanie, jeśli chodzi o muzykę, ale też całą wizualizację sceniczną, za którą odpowiadałam. Mogłam więc od razu sobie poszaleć na różnych frontach artystycznych. A wszystko to działo się podczas Festiwalu Animator w Poznaniu, na który zaprosiła nas Marianna Piskorz. Wtedy zagraliśmy pierwsze szkice utworów i mogliśmy je poczuć na scenie, za co Mariannie bardzo dziękujemy, była jedną z pierwszych osób, które dały nam tak duży kredyt zaufania.
Czy takie występy pozwoliły Wam się wiele dowiedzieć o sobie?
Matylda: Tak, taka praca na żywym organizmie wiele nas nauczyła. Marzy mi się, żeby właśnie ta kolejność – najpierw koncerty, a później płyta, pozostała naszym systemem operacyjnym. A zagraliśmy ich wystarczająco, żeby się ostatecznie wyczuć i dowiedzieć, jak zachowujemy się scenicznie oraz w jaki sposób odbiera nas publiczność. W praktyce wychodziło, że mamy dużą łatwość rozmawiania ze sobą. Okazało się też, że koncert może przyjmować formę autoterapii.
Radek: Musieliśmy się o sobie wiele dowiedzieć, bo ogrywaliśmy materiał, który się jeszcze nie ukazał. Kiedyś nagrywało się album i później promowało się go na koncertach. To zmieniło się na przestrzeni lat. Kiedyś zespół grał próby i koncerty, a później wchodził do studia nagrań, jak już coś wiedział o swoim materiale. Łapię się na tym, że słucham płyty jakiegoś współczesnego artysty i myślę sobie – jest spoko. Potem idę na jego koncert i okazuje się, że jego utwory na żywo prezentują się znacznie lepiej. My byliśmy w tej uprzywilejowanej pozycji, że najpierw mogliśmy zagrać koncerty, dowiadując się wiele o tym materiale, a później coś poprawić i nagrać lepszą wersję wybranej piosenki, dołożyć nowe pomysły.
Ponoć utwór „Sepleń” przeszedł największą metamorfozę. Czy nie macie obaw, że ciągłe poprawianie czegoś może być zgubne?
Radek: To jest przy okazji najstarszy utwór na płycie. Po miesiącach koncertowania pomyśleliśmy, że przecież można to zrobić znacznie lepiej. Przez to zaczęliśmy go nagrywać jeszcze raz. A nie mamy obaw, że coś będziemy poprawiać w nieskończoność, bo nie jesteśmy już naturszczykami i wiemy, że jest ten moment, żeby powiedzieć – dość, to już jest finalna wersja piosenki. Z zespołem Pustki też staraliśmy się wplatać nowe utwory w koncertowy repertuar, żeby sprawdzić, jak oddziałują na publiczność. To nigdy nie było tak intensywne, jak teraz, ale starałem się zawsze w taki sposób sprawdzać nowe piosenki.
Matylda: A tu bywało, że jeszcze w poniedziałek Radek dopinał tekst, potem spotkaliśmy się raz na próbie a już w piątek graliśmy ten numer na koncercie. I nagle się okazywało, że nasze doświadczenie spowodowało, że zrobimy coś szybciej, wykorzystując publiczność, sprawdzając czy wszystko siedzi, jak przewidywaliśmy. Nie baliśmy się tego, że coś nie jest perfekcyjne, bo jednak mieliśmy przeświadczenie, że to co mamy do zaoferowania jest wartościowe.
Czy zaskoczyło Was coś podczas koncertów, gdy w taki sposób prezentowaliście nowe piosenki?
Matylda: Bardziej zaskakiwałam siebie, że coś mnie tak bardzo zaczyna poruszać. Kiedy stoisz tak emocjonalnie goły na scenie inaczej zaczynasz to procesować, inaczej przeżywać. To było i nadal jest dla mnie dość trudne i każdorazowo muszę się z tego podnosić.
A potencjał utworu „Matka” był dla Was od początku oczywisty? Czy czuliście, że ta piosenka trafi do szerszej publiczności i będzie na nią mocniej oddziaływać?
Radek: Ja to czułem. Kiedy Matylda przyniosła zalążek tekstu, nagrywając fragment do podkładu z YouTube, to zapytała się mnie – co myślisz, żeby to wykorzystać w #hot16challenge? Ja na to – a może by to zostawić na naszą płytę? Wtedy pierwszy raz usłyszałem Matyldę z czymś tak bardzo osobistym i wydawało mi się, że to ma ogromny potencjał. Wiedziałem, że to nie jest materiał na hit, ale na prawdziwe wyznanie. Potem się okazało, że wiele osób się z tym utworem utożsamia.
Czy od razu wiedzieliście, że Wasza współpraca będzie długofalowa?
Radek: Tak, dlatego nie lubię mówić, że robimy coś w ramach projektu. Ja zawsze myślę długofalowo i jestem nastawiony na to, że będziemy działać nie tylko w obrębie tej płyty, ale także kolejnych, które nagramy. W tym sensie myślę perspektywicznie. Muzyka to jest coś, co kocham robić, więc nie może być inaczej.
Matylda: Radek od początku mi mówił, że to co robimy musi być dobre, bo on z tego żyje (śmiech). Początkowo się zaśmiałam, że oprawił to w tak poważną ramkę, ale tak naprawdę chodziło mu o to, że mamy robić rzeczy, które wniosą jakąś wartość i postawił kropkę tam gdzie i tak dzielimy jedno stanowisko. Po prostu nie lubimy oddawać ludziom niedoróbek. Dobrze wiedzieć, że tu żadne z nas nie odpuści, jeżeli chodzi o jakość.
Dla Ciebie śpiewanie nigdy nie było celem samym w sobie, bo robisz różne inne rzeczy. Jak więc podeszłaś do sytuacji, że mocniej zwiążesz się ze śpiewaniem i występowaniem na scenie?
Matylda: Podeszłam do tego tak samo, jak podchodzę do innych dziedzin, w których działam. Musiało to być coś, z czego będę przynajmniej zadowolona. Tylko wtedy czuję, że jest w tym szacunek do odbiorcy, ale do siebie samej również. Nigdy nie byłam wielką fanką swojego pierwszego zawodu, dlatego gdzieś tam romansowałam z muzyką, robiłam też koncerty od strony wizualnej. Zawsze ważna była dla mnie satysfakcja z tego, co robię. Tutaj odnalazłam jej bardzo wiele. Kiedyś wystarczyło mi zaśpiewać dwie piosenki, teraz muszę oddawać z siebie wszystko, bo nie znam umiaru. Nasze koncerty jako Matylda/Łukaszewicz wyczerpują do cna moje baterie towarzyskie, a Radek po występach fruwa nad ziemią. Dobrze jest się dopełniać w tej kwestii.
Czy myślałaś w ogóle, żeby kiedykolwiek nagrać solowy album?
Matylda: Nigdy nie myślałam, żeby to było jakoś potrzebne światu. I to nie jest fałszywa skromność. Dopiero moje połączenie z energią drugiego człowieka sprawiło, że stało się to kompletne. Przy okazji okazało się, że z Radkiem jesteśmy różni, a jednocześnie tak bardzo podobni do siebie. To poszukiwanie wspólnego miejsca w tworzeniu piosenek jest dla mnie najciekawsze.
Przy pierwszej płycie o Matyldzie będzie się mówiło, że jest debiutantką, która wniosła w Waszą muzykę wiele świeżości. A czy Ty, mając ze sobą duży bagaż doświadczeń, jako muzyk, jesteś w stanie odnaleźć radość, jaką mają początkujący muzycy?
Radek: Absolutnie tak. Bardzo wcześnie zaczynałem, bo pierwszą płytę Pustek nagrywałem w wieku 18-19 lat. Pustki grały długo, wydaliśmy siedem albumów… potem narodził się pomysł tworzenia z Biszem, więc trochę znów debiutowałem. Następnie były Polskie Znaki. Później, gdy objawiliśmy się światu jako Matylda/Łukasiewicz znów poczułem dużą ekscytację, ale również stres. Przyznaję, że przeżywałem to jak dzieciak.
Czy nie mogłeś sobie oszczędzić tego stresu, nagrywając płytę solową?
Radek: Mógłbym powtórzyć to, co powiedziała Matylda o graniu razem. Czuję, że jestem zwierzęciem zespołowym. Może mam za małe ego, bo wydaje mi się, że sam nie zrobię wszystkiego wystarczająco dobrze. Praktyczne wszystko mogę zrobić sam: napisać, skomponować, zaśpiewać, wyprodukować, ale to odbicie od drugiej strony jest dla najważniejsze. Wierzę, że współpracując – w tym przypadku z Matyldą – stworzę lepszą muzykę. Matylda uzupełnia mnie we wszystkich miejscach, w których ja mam braki – tam, gdzie ja nie umiem, ona potrafi. Dlaczego mam więc walczyć z czymś takim?
Matylda: Indywidualnie jesteśmy w świadomości odbiorców dobre 20 lat i nigdy nie odpuszczaliśmy. Jednak myślę, że do tego miejsca nie udałoby się nam dojść samodzielnie.
Radek: Wracając jednak do Twojego pytania. Ilu artystów na polskiej scenie muzycznej potrafiło sobie samu wszystko świetnie zrobić i to nie tylko na jedną płytę? Edyta Bartosiewicz, Kayah, Grzegorz Ciechowski i czekam na kolejne nazwiska, bo niewiele ich znajduję. Ja czuję, że będę dobrze robił swoje rzeczy jeszcze z kimś.
Jako duet zdarza wam się razem pisać teksty, czego przykładem jest „Matka”. Jak to jest z tym Waszym pisaniem?
Radek: Myślę, że nauka wspólnego pisania jeszcze przed nami. Takim wspólnym zbiorem naszych myśli jest utwór „Taki pan”, tu naprawdę razem pisaliśmy do samego końca. „Matka” jest wspólna, ale to Matylda przyniosła podstawy zwrotek, potem ja w nich coś poprawiłem i dopisałem refren.
Matylda: Mnie się nawet marzy, żeby doszło do wspólnego pisania przy drugim albumie. Chciałabym usiąść sobie z Radkiem w studiu, czytając coś na głos i tworzyć teksty piosenek w afekcie.
Radek: Uniemożliwiało nam to, że cały proces twórczy był rozciągnięty w czasie. Każdy z nas miał inne zajęcia i nie było takiej możliwości. Teraz, gdy pojawił się nasz pierwszy album okazuje się, że mamy już mnóstwo pomysłów na kolejne piosenki, więc może powstanie więcej przestrzeni na wspólne pisanie tekstów. Zobaczymy.
Coraz więcej czasu spędzacie ze sobą. Nie macie czasem siebie dosyć?
Matylda: Nie doszliśmy jeszcze do tego momentu (śmiech). Raczej powiedziałbym, ze niekiedy jest przygniatające przeciążenie pracą, ale jesteśmy dobrzy w komunikację i odciążamy siebie wzajem rotacyjnie.
Radek: Tylko w kwietniu zagraliśmy dziewięć koncertów. Wydaliśmy kolejny singiel, do którego powstał teledysk. Potem musieliśmy przypilnować poligrafię płyty do druku. To był jeden z najbardziej pracowitych miesięcy, a do końca roku zapowiada się tylko ciaśniej.
Matylda: I wcale się nie pozabijaliśmy. Jesteśmy z tej szkoły, że nie przyjmujemy gotowych rozwiązań, bo wiele rzeczy chcemy zrobić sami. To jest też praca związana z poszukiwaniem porozumienia w zespole. Częścią niewidocznej pracy jest więc poszukiwanie wspólnej przestrzeni, w której jako jednostki będziemy w stanie się poruszać. Wiemy, kiedy nasze głowy są na granicy wytrzymałości. Często mówimy o tym na koncertach. Trzeba też się nauczyć komunikować, bo rozmowa jest nieodłącznym elementem bycia w zespole.
fot. okładka płyty
Ile w tym Waszym tworzeniu jest abstrakcji? Czy pisanie piosenek, to jest łapanie różnych myśli i potem układanie tego według jakiegoś wzoru?
Matylda: Akurat w utworach, które trafiły na płytę, wiele pomysłów wychodziło od tego, o czym chcemy zaśpiewać. W piosence „Trzymaj moją głowę nad wodą” wyszło od myśli, że brakuje nam wspólnego dialogu, bo o tym chcieliśmy, żeby była płyta. I to nie jest płciowe, to miało być po prostu ludzkie.
A zdarzało się tak, że nad czymś pracowaliście, a potem okazywało się według Was, że jest to niewystarczająco dobre?
Matylda: Była masa takich utworów, z których Radek nie był zadowolony (śmiech). Tak naprawdę mamy wiele niewykorzystanych pomysłów, które w tym momencie nie pasowały, ale czekają cierpliwie na swój moment. Pamiętam sytuację przed pandemią, ja byłam po rozstaniu, Radkowi rodziło się dziecko, a więc zderzenie skrajnych emocji. Spotkać się w jednym miejscu, było po prostu niemożliwe i pewne tematy odkładaliśmy na później.
Czy są jakieś słowa kluczowe, które mogłyby określić to, co znajduje się na Waszym pierwszym albumie?
Matylda: Zbiorowa terapia.
Radek: Zbiorowa terapia, poszukiwanie jakiejś wspólnoty, otwarcie na emocje innych… Dorastamy do tego, że potrafimy powiedzieć o różnorodności świata i ludzi. System pokazuje nam, żeby tę inność pokazywać i to nie tylko poprzez życiowe wybory, ale również przez emocjonalność. I chciałbym, żeby nasza muzyka wychodziła temu naprzeciw, bo też pochodzimy z różnych emocjonalności. A chcemy, żeby różni ludzie czuli się przy nas bezpieczni. Może mówię o tym zbyt idealistycznie, ale taki temat mam akurat w głowie.
Matylda: Tak, podkreślanie własnej indywidualności nie jest atakiem na indywidualność drugiego człowieka.
Czy to znalazło przełożenie, że na Waszych koncertach dużo mówicie pomiędzy piosenkami? To mówienie do publiczności jest dla Was ważne?
Matylda: W praniu okazało się, że jest to ważne.
Radek: Mówienie do publiczności jest narzędziem do budowania kontekstu. Do tego Matylda ma predyspozycje, ćwiczyła to przez lata, m.in. w Klubie Komediowym. Ja też lubiłem sobie pogadać, ale nikt nie chciał ze mną rozmawiać (śmiech). Z Biszem próbowałem to robić, ale on przemycał idee wyspecjalizowane, bo np. odwoływał się do konkretnej książki, której ja nie czytałem (śmiech). A z Matyldą poruszamy w konferansjerce tematy bardziej uniwersalne, często trudne, bez komentarza sytuacji politycznych i przez to jesteśmy bliżej ludzi.
Matylda: Przy takich gabarytach emocjonalnych utworów, musisz to jakoś moderować i odciążać, żebyśmy byli w stanie to dźwignąć. Nie tylko Ci, którzy stoją na scenie, ale przede wszystkim ten zbiorowy organizm, który stoi przed nami, musi dostać trochę powietrza, bo się udusi.
Czy macie już pomysły, które być może znajdą się na Waszej kolejnej płycie?
Radek: Przy drugiej płycie łatwiej nam będzie ją tworzyć. Teraz robię sobie notatki, o czym będzie jakaś piosenka – myślimy, o czym chcielibyśmy jeszcze zaśpiewać.
Matylda: Teraz już będziemy działać według jakiegoś wzorca. Jeśli chcemy nagrać piosenki o miłości, to o jakiej? Najłatwiej jest napisać o tej romantycznej, ale potem jest miłość do zwierzęcia, rodzicielska, do ojczyzny, miłość kojąca, miłość niewybaczalna…
Radek: Bardzo chciałbym się zmierzyć z piosenką, która poruszy temat miłości do ojczyzny.
Matylda: Dla mnie też jest to ciekawy temat. Słowo patriotyzm nabrało dla mnie nowego znaczenia, gdy w czasie pandemii wywiało mnie na 14 tygodni z Polski. Przeczytałam dwie książki Milana Kundery, bo akurat przypadkiem znalazłam je w mieszkaniu, które wtedy okupowałam i perspektywa zaczęła mi się zmieniać, gdyż byłam do czegoś zmuszona. To jest ciekawe wyzwanie literackie.
Radek: Ostatni raz w ciekawy i jakże udany sposób wyraził emocje związane z ojczyzną – Grzegorz Ciechowski. Jego „Nie pytaj o Polskę” było celne i według mnie później nikomu się to tak nie udało. Chętnie podejmę wyzwanie.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski