O nowym materiale Kasi Lins, który znalazł się na albumie „Omen” mówi się, że to miłosne crime story. Co tak naprawdę znajdziemy na tej płycie? O tym w dzisiejszej recenzji.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Omen” – Kasia Lins (Universal Music Polska, 2023)
Kasia Lins wiele odpokutowała na poprzedniej, jakże doskonałej płycie „Moja wina”. Teraz wokalistka powraca z nową wizją, która jest konsekwencją jej artystycznych poszukiwań, ale też całkowitego zajrzenia w głąb siebie. Stąd opisywane historie na albumie „Omen” są czytelne, choć obudowane zostały – i to jest niezmienne – dodatkową koncepcją (wizualną i muzyczną). Kreacja jest jednak tylko dodatkiem do tego, co niesie emocjonalny przekaz. Przy tym wokalistka gustownie ukazała kobiecość, choć znalezienie ostatecznego punktu zaczepienia na tej płycie należy do słuchacza.
Odnosząc się do nowej płyty Kasi Lins ważne jest to, że jest o czym mówić, a właściwie niektóre refleksje pojawiają się samoistnie. Przecież treści podszytych wyborną interpretacją jest w tych piosenkach bardzo dużo, co świadczy o ich ostatecznej wartości. W tym wszystkim wciąż najważniejsza staje się jednak muzyka, stąd fabuła opowieści nie zjada jej ostatecznego sensu. A muzycznie jest lżej, co dla obytych z gęstym, mocno rozbudowanym brzmieniem płyty „Moja wina” może być ciekawe. Przez to, pewne motywy w precyzyjniej określonej przestrzeni mogą mocniej oddziaływać na wrażliwość słuchacza.
Wciąż mamy do czynienia z zimną poetyką rockową, osnutą charakterystycznym brzmieniem, pomimo, że współproducentem – obok Kasi Lins i Karola Łakomca – został Arek Kopera, który doskonale wyczuł intencje ich twórczości. Do tego dochodzą gitary Łakomca, co także tworzy znamienny klimat (ahhh ta „Persefona„). A lubują się one niezmiennie z elektroniką, mieszającą się tym razem z subtelnie podprowadzonymi dęciakami („Nieba nie ma„). Czasem mocniej daje się wyczuć synth popowy nerw, rozpalający samą kompozycję („Po trupach do Ciebie„), choć są też momenty intymne, w tym „Ani Amen” ze słowami na podstawie tekstów Jerzego Pilcha opracowane przez Kingę Strzelecką-Pilch (wdowę po pisarzu).
Przeszywająca, kobieca, afektywna, w pewnych aspektach wręcz cielesna jest to płyta, ale chyba w przypadku Kasi Lins nie mogło być inaczej. W tych piosenkach każda emocja ma duże oczy, choć pozornie może się wydawać, że nikt na nas nie patrzy. Może zabrakło większego elementu zaskoczenia (chyba, że jest nim duet „Do śmierci mamy czas„, gdzie pojawił się WaluśKraksaKryzys), ale na szczęście dostaliśmy to wszystko, za co najbardziej kochamy twórczość artystki.
Łukasz Dębowski