SBM FFestival vol. 6 [RELACJA]

SBM FFestival vol. 6 odbył się w dniach 25 – 27 sierpnia 2022, co oznacza aż trzy dni zostało wypełnionych warsztatami, atrakcjami towarzyszącymi w strefach partnerskich i koncertami artystów SBM Label oraz gości specjalnych. A jak było? O tym w naszej relacji.

Szósta edycja festiwalu na Bemowie właśnie dobiegła końca. I choć cały festiwal może brzmieć jak wzajemne lizanie się po jajach, to jednak nie można odmówić mu jakości i tego znanego nam specyficznego, festiwalowego klimatu.

Po festiwalu jednej wytwórni ciężko spodziewać się jednak czegoś zaskakującego. Mimo wszystkich pozytywnych emocji, zabawy i największych polskich raperów (tylko paru spoza SBMu) doskwierać mogły kilkukrotnie grane te same hity, karykaturalny koncert Kinniego Zimmera czy fakt braku wyboru występu, bo w większości o danej godzinie, grany był tylko jeden koncert. Rozumiem założenie i zapewne chęć nie przepłacania za coś, co nie przyniesie raczej większych zysków, lecz w porównaniu do innych festiwali wypada to po prostu słabo.

 

fot. materiały promocyjne

Osoby, które przybyły na to wydarzenie można było liczyć w dziesiątkach tysięcy. Nie dziwi fakt, że dominowały roczniki między 2000-2007 (na oko), a pobliski Carrefour świecił pustkami na dziale alkoholowym. Sama organizacja rzeczy pozamuzycznych była dość dobrze poprowadzona, bo w strefach z alkoholem, jedzeniem, a także z Toi Toiami nie tworzyły się zatrważające kolejki. Jedynie pierwszy dzień przyniósł (nie)zaskakujące tłumy w strefie wymiany biletów na opaski, gdzie w pewnym momencie ludzie zaczęli przeskakiwać lub taranować ogrodzenia wokół wejścia.

 

fot. materiały promocyjne

Muzycznie festiwal dał radę, choć brak większej różnorodności artystycznej mógł przyprawiać o znużenie. Do jednych z lepszych koncertów należy zaliczyć występ Białasa, braci Kacperczyk, Young Multiego oraz White’a 2115 wspólnie z Bedoesem. Natomiast kolejność grania Kinniego przed Białasem była strzałem w kolano dla warszawskiej wytwórni. Kinny nieradzący sobie ze swoimi utworami, niepotrafiący nawinąć nawet 3 wersów z rzędu, sztucznie wydłużający formy słów na autotunie i bardziej pajacujący na scenie, niż na niej występujący wypadł bardzo blado w porównaniu z Białasem. I trudno, żeby było inaczej, bo ten zaprawiony scenicznie od kilkunastu lat raper wiedział po co wyszedł na scenę, a skillowo ciężko było się do czegokolwiek przyczepić. Zagrał swoje największe hity, rozbujał publikę, która następnie poszła na koncert Zdechłego Osy. Tam się natomiast zawiodła i szybko wróciła na główną scenę na Gombao 33, które wiedziało jak grać nie tylko dla siebie, ale też dla publiczności. Koncert Zdechłego Osy może i był energetyczny, ciekawy i po prostu inny, lecz niezagranie swojego największego hitu dla kilkunastotysięcznej publiczności, która przyszła tylko dla Twojego jednego kawałka to po prostu chujoza. I dobrze, że koncert skończył się prawie przy samych pustkach. To było idealne podsumowanie. Miałeś w dupie publikę, to ona Cię na końcu osrała.

 

Podsumowując, SBM wie, jak zorganizować dobrą zabawę. Nie wydziwiają, grają swoje najlepsze utwory, a dodatkowo podrasowują je na potrzeby koncertu. Czasami można było poczuć monotonię jeśli chodzi o grane utwory, lecz rozumiem koncepcję i bardzo szanuję, że SBM był tutaj w pełni dla ludzi. Każdy kto chciał poskakać do swojego ulubionego hitu miał taką możliwość. Szkoda jedynie tak ograniczonej ilości artystów. Mam nadzieję, że w następnej edycji trochę pójdzie to do przodu. Festiwal na plus, z drobnymi uwagami.

Mateusz Kiejnig

 

fot. materiały promocyjne

Leave a Reply