Debiutancki album KIWI to jedenaście pełnych emocji kompozycji, będących zapisem myśli zapętlających się od dłuższego czasu w jej świadomości. Płyta „Pętla” ukazała się na początku tego roku. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka płyty
Recenzja płyty „Pętla” – Kiwi (Fonobo Label, 2022)
„Pętla” to pierwszy pełnoprawny album Kiwi, czyli Wiktorii Nazarian. Przed premierą promowały go następujące utwory: zmysłowe i pobudzające wyobraźnię „Tańcz”, „Monochrom”, „Plagiat” i „Duch”. Wcześniej, w 2020 roku artystka dała się poznać z mocnej strony za sprawą EPki „Nocą”, czyli skondensowanej pigułki emocjonalnej i wielopłaszczyznowej warstwie tekstowej. Co przedstawiła nam tym razem?
Podczas odsłuchu pierwszych singli nabrałem przekonania, że będzie to materiał, który zagra na zmysłach odbiorców, wypełniając ciała, ale też przenosząc naszą świadomość do innego muzycznego świata.
Tę przygodę, rozpoczyna „Pętla – Intro”, które póki co, nieśmiało zaprasza do tej ciekawej podróży artystycznej. Po nim następuje „Tańcz”, czyli utwór, w którym emocje z czasem narastają, by po około minucie porwać nas całkowicie w zaskakującym kierunku. Do delikatnego i miłego głosu Wiktorii, co chwilę przyłączają się kolejne nieprzytłaczające dźwięki. Będąc w pełni zahipnotyzowanym (w pozytywnym znaczeniu tego słowa), jej przyjemny, naturalny wokal, przeplata się z momentami, w których głos został w znacznym stopniu obniżony, nadając tym samym dodatkowej głębi całości.
Po tym angażującym zmysły wstępie, następuje rozluźniający (w pewnym stopniu) „Duch”, oparty między innymi na subtelnym brzmieniu gitary, perkusji i syntezatorów. Ten natomiast pobudza kreatywność, wzbudzając zainteresowanie – „do kogo jest adresowany ten utwór? Co chce artystka nam opowiedzieć?”. Po bliższym zapoznaniu z tekstem odnoszę wrażenie, iż spisanie swoich uczuć w formie piosenki musiało być bardzo ciężkim, ale i oczyszczającym doświadczeniem.
„Miły” przeciera szlak w stronę jeszcze głębszego rozluźnienia, stanowiąc coś w rodzaju kołysanki, bądź utworu prawie około akustycznego, wzbudzającego skojarzenia z wieczorem nad jeziorem przy ognisku i wspólnym muzykowaniu.
Dynamizm powraca wraz z „Disappear”. Kameralność przestaje towarzyszyć melancholii. Miejsce to zaczyna zajmować rozbudowanie, dzięki elektronicznym momentom, które ponownie nadają głębi całości, wspomagając wizualizację obrazów w naszej wyobraźni. Współgra to z warstwą tekstową, niepewnością płynącą ze słów. W tej elektronice da się wciąż odnaleźć dźwięki instrumentów (gitary, werble).
„Limits” określiłbym jako stopniowe wychodzenie z mroku, stanowiące już całkiem pozytywną kompozycję, trochę w stylu indie. Delikatny dysonans wzbudziła we mnie gra gitary słyszalna w tle, przypominając chyba najbardziej znaną balladę Budki Suflera „Jolka, Jolka pamiętasz”. Pod koniec utworu pojawia się natomiast wiele głosów.
Przedostatni utwór („Wyblakłe”) został zbudowany wokół gry fortepianu i wokalu Kiwi, do których co chwilę przyłączają się nowe dźwięki, instrumenty budujące napięcie. Ostatnia minuta to wspaniałe syntetyczne brzmienie, czyli połączenie instrumentów smyczkowych z cyfrowym brzmieniem, kojarzącym się z muzyką house, którą zdobi nucenie Kiwi.
Koniec albumu niesie z sobą „Monochrom”, będący kolejną energetyczną kompozycją, która z tekstem, pobudza nas do rozmyślania nad interpretacją, czy cały album był senną opowieścią Kiwi, do którego nas zaprosiła? A może właśnie artystka dzieli się jednak fragmentami ze swojego życia?
Tytuł albumu po głębszej analizie, zaczyna nabierać wielu znaczeń. To starannie wyselekcjonowane utwory, które dzięki odpowiedniej kolejności stanowią sinusoidalną podróż, zachęcają do ponownego zapętlenia. Może to jest właśnie powód, dlaczego Wiktoria zdecydowała się na właśnie taką nazwę. W końcu podążając za tytułem, ponowne zapętlenie daje możliwość odkrywania w tych utworach czegoś nowego, poznając tajemnice ukryte w enigmatycznych tekstach.
Zwykle w swoich recenzjach dzielę się spostrzeżeniami na temat znaczenia warstwy lirycznej. Jednak tym razem postanowiłem ukazać wcześniej wspomnianą podróż emocjonalną, która jest jednym z filarów debiutanckiego albumu. Prócz niej ważny jest także elastyczny wokal Wiki, umiejętnie wyrażający emocje, a także bogactwo dźwiękowe i kompozycyjne. Ostatnim i równie istotnym elementem są teksty. Słowa można interpretować w dowolny sposób, odbierając je również jako zwykłe piosenki o miłości. Jednak głębsze zanurzenie się w teksty wybudza nasz uśpiony, często przebodźcowany mózg, wyzwalając erupcję myśli na temat interpretacji warstwy lirycznej i odkrywania bogatego brzmienia kompozycji.
„Pętla” Kiwi jest tym, co tak ogromnie cenię i czego poszukuję w muzyce, czyli gry na emocjach, realnego zaangażowania słuchacza w obcowanie z materiałem, uniwersalności rozumianej przez możliwość słuchania w różnych stanach emocjonalnych, jak i różnorodności. Tym bardziej, że skupienie się na tekstach pozwala je interpretować w więcej niż jeden (dosłowny) sposób. Wiktoria to wszystko zaserwowała na swoim debiutanckim albumie. To muzyka, która tworzy obrazy, rodzi wiele niejednoznacznych przemyśleń, konstruuje wizje, czasem staje się scenariuszowym opisem różnych sytuacji. Obok „ATAKU” WalusiaKraksyKryzys i albumu Smolik/Kev Fox (pierwszy album „Smolik/Kev Fox”), stanowi dla mnie ścisłą czołówkę wśród debiutów.
Adrian Kaczmarek
Jedna odpowiedź do “Kiwi – „Pętla” [RECENZJA]”