„Dojrzałość paradoksalnie dodała mi skrzydeł” – Olga Bończyk [WYWIAD]

„Ślady miłości” to czwarta solowa i najbardziej osobista płyta Olgi Bończyk. 12 piosenek, przepełnionych miłością, czułością i nadzieją, do których muzykę skomponowali Aleksander Woźniak, Filip Siejka, Adam Abramek i Paweł Sot, a teksty w większości napisała sama wokalistka. Zapraszamy na nasz wywiad z artystką.

fot. Katarzyna Jarosz

Od wydania poprzedniej płyty „Piąta rano” minęło już ponad 7 lat. Jaką artystką, ale też osobą była Olga Bończyk wtedy, a jaką jest teraz, w momencie premiery nowego albumu „Ślady miłości”?

Z całą pewnością jestem dojrzalsza i pewna, że zmierzam we właściwym kierunku. „Piąta Rano” powstała krótko po udanym albumie „Listy z daleka”, na której znalazły się piosenki Kaliny Jędrusik, a który udało mi się zrealizować z Radiową Orkiestrą Symfoniczną we współpracy z Polskim Radiem. Duża trasa koncertowa upewniła mnie,  że po piosenkach Kaliny, czas na autorskie piosenki, by wyrażać się poprzez nowe teksty i muzykę napisane specjalnie dla mnie. Podjęłam wówczas współpracę z Krzysztofem Herdzinem,  który zaaranżował album „Piąta Rano”.

Rzuciłam się na głęboką wodę, bo nie miałam sponsora. Cały album wyprodukowałam z własnych środków wierząc w siłę dobrej muzyki. Zrobiłam sobie prezent na moje 45 urodziny. Szukałam sponsora, ale go nie znalazłam. W rozmowie z jednym z nich usłyszałam takie zdanie: „jeśli prezentujesz mi własny projekt, musisz mnie przekonać,  że gdybyś miała własne pieniądze zainwestowałabyś w samą siebie, wtedy taka oferta jest wiarygodna, bo sama w ten projekt wierzysz”. Tamta rozmowa zmieniła moje myślenie o mnie samej. Jako sponsor samej siebie poczułam wolność i przyjemność inwestowania we własny produkt, który chciałam wypuścić spod swoich skrzydeł. W moim odczuciu album jest piękny i jestem bardzo dumna. To był wspaniały czas, gdzie udowodniłam sobie, że mogę spełniać własne marzenia nie oglądając się na wytwórnie płytowe, domy produkcyjne i sponsorów. Udowodniłam sobie, że wszystko jest w moich rękach, bo dzięki temu sama decyduję, w którą stronę sterować własny statek. Zaczęłam inwestować w samą siebie.

Koncerty, spektakle teatralne rozpędziły moje życie zawodowe do prędkości światła. Nie miałam na nic czasu. Przepakowywana niemal codziennie walizka, samochód którym przejeżdżałam rocznie 45 000 km świadczą same za siebie. Nie zauważyłam, kiedy minęło 7 lat. W szufladzie lądowały teksty, wiersze,  które gdzieś ukradkiem pisałam i odkładałam na później. Powoli zaczęła we mnie kierować myśl o kolejnej płycie. Nie  traciłam czasu na szukanie sponsora. Szybko podjęłam decyzję, że mogę znów zainwestować w samą siebie, ale z jedną korektą – dodając dwa elementy, o które nie zadbałam wcześniej: PR i dobry marketing. Bez tego dzisiaj daleko się nie zajedzie. Jak widać uczę się na własnych błędach. Ten czas pozwolił mi tez dojrzeć, by głębiej mówić o własnych emocjach i uczuciach, które stały się treścią moich własnych tekstów. Dojrzałość paradoksalnie dodała mi skrzydeł, a doświadczenia minionych lat dały odwagi by wyrażać się poprzez własne teksty.

Czy zgodzi się Pani z opinią, że ta płyta pokazuje pewien znaczący rozwój artystyczny Olgi Bończyk?

Cieszę się, że da się to zauważyć. Własna autorska twórczość zawsze stawia wysoko poprzeczkę. Trzeba się zmierzyć z tym, że nowe piosenki zawsze mają trudniejszy start niż odświeżane covery. Tym razem nie dość, że większość tekstów wyszła spod mojego własnego pióra, to stylistyka albumu mocno skręca w stronę popu. Zaufałam Aleksandrowi Woźniakowi (producentowi płyty), który zadbał by ten przeskok ze strefy jazzującej do popowej nie był tak szokujący. Myślę, że to się udało. Na płycie można usłyszeć też kompozycje Filipa Siejki, którego talent muzyczny mnie niezwykle inspiruje. Obaj panowie wyrazili chęć dalszej współpracy i pisania dla mnie nowych  kompozycji. Tak więc mogę zapewnić,  że na kolejne single nie będzie trzeba długo czekać.

 Na nowej płycie pojawiają się kompozytorzy, którzy nie współpracowali z Panią przy albumie „Piąta rano”. Z czego wynika, że skorzystała Pani z talentu innych niż wtedy kompozytorów?

Myślę że wyrażam nie tylko własną opinię, ale  twierdzę, że producent „Piątej Rano” – Krzysztof Herdzin to jeden z najbardziej utalentowanych i charyzmatycznych artystów. Współpracę z nim wspominam jako fascynującą muzyczną podróż. Jego myślenie o muzyce, dźwiękach i harmonii jest jak wyprawa w kosmos. Dorównanie jego krokom jest prawie niemożliwe, ale towarzyszenie mu w tej wyprawie stwarza niepowtarzalne możliwości podglądania mistrza. Jednak muzykę pop powinno się produkować z kimś, kto w tym gatunku jest mocno osadzony. Kto ma doświadczenie i rozpoznaje ten rynek na bieżąco. Stąd Alek Woźniak czy Filip Siejka, którzy mogą pochwalić się wieloma pop-owymi piosenkami,  które przez wiele miesięcy gościły na szczytach list przebojów. Rynek muzyczny jest bezwzględny. Jak się płynie po oceanie, trzeba wsiąść na okręt, gdy chce się popłynąć w rejs po morzu trzeba wsiąść na wygodny jacht. To tylko kwestia dopasowania warunków i potrzeb.

Na ponowne wykorzystanie talentu Krzysztofa Herdzina mam pomysł już od dawna. Jeśli  nie znajdę sponsora, będę musiała liczyć się ze znacznymi wydatkami. Obecna sytuacja nie sprzyja kosztownym realizacjom. Nic nie szkodzi.  Wierze,  że uda mi się zrealizować ten plan w niedalekiej przyszłości, a proszę mi uwierzyć, będzie wart grzechu:) Mam 53 lata, więc nie mam za dużo czasu by odkładać swoje marzenia na później.

 

fot. Katarzyna Jarosz

 Jedną z najważniejszych postaci, którzy wzięli udział w tworzeniu materiału na album „Ślady miłości” był Aleksander Woźniak. Jak to się stało, że zaczęli Państwo razem współpracować? I na czym polegało Wasze porozumienie, że zdecydowała się Pani powierzyć mu część produkcji muzycznej tej płyty?

Aleksandra Wożniaka znam blisko 20 lat. Od czasu do czasu nasze drogi się przecinały, gdy pracowaliśmy przy projektach, do których byłam zapraszana jako gość. Potem podglądałam jego znakomity start z zespołem PIN, którego był twórcą, a potem ich fantastyczną karierę. Listy przebojów, koncerty, festiwale. Alek ma umiejętność pisania lekkich, przebojowych piosenek, które wpadają w ucho i zostają na długo. To rzadkość w dzisiejszych czasach. Jego piosenki można wykonać z orkiestrą symfoniczna, ale także z samą gitarą. To dla mnie wyznacznik dobrej estradowej piosenki. Kompozycje na dwóch dźwiękach z „doprodukowanym” stelażem loopów, sampli i efektów są dla mnie nie do przyjęcia, a niestety, stały się wizytówką dzisiejszego świata muzycznego. Dlatego też tak szybko znaleźliśmy z Alkiem wspólny język. On chwalił moje teksty, ja zachwycałam się jego piosenkami. Szybko testowałam je na swoich przyjaciołach. Gdy po wysłuchaniu nucili jego piosenki, wiedziałam, że to dobre kompozycje. Dalej wszystko potoczyło się szybko. To była wspaniała, partnerska współpraca. Czułam, że jestem w dobrych rękach. Aleksander Woźniak to znakomity producent muzyczny i z przyjemnością będę sięgać po jego kolejne piosenki.

Ważną postacią, która odcisnęła swoje piętno na tym albumie jest też ceniony Filip Siejka. Czym poruszył Panią ten niezwykle zdolny artysta, że zdecydowała się Pani na współpracę?

Filipa od wielu lat ceniłam za niezwykłą muzykalność i talent. Jednak osobiście poznałam go dopiero w 2019 roku na festiwalu w Opolu. Braliśmy udział w tym samym koncercie. Złapałam go na bankiecie i przegadaliśmy kilka godzin o muzyce, aż w końcu doszliśmy do przekonania, że fajnie byłoby wspólnie nagrać piosenki. Ja miałam napisać teksty a Filip muzykę. Nie kazałam mu długo czekać. Szybko wysłałam mu swoje teksty, a on zabrał się za pisanie muzyki. Byłam oczarowana. Ten rodzaj muzykalności i harmonizowania mnie inspiruje i przenosi w inny wymiar. Napisał tak piękne kompozycje, że postanowiłam szybko je zarejestrować. Stały się częścią płyty „Ślady Miłości”, a ja już mam apetyt na więcej. Na całe szczęście obaj panowie Aleksander i Filip chcą dalej kontynuować tę muzyczna podróż ze mną i już…szykuje się kolejny singiel. Ale cicho-sza. To niespodzianka.

Pojawiają się też dwie kompozycje Adama Abramka (jeden wspólny z Pawłem Sotem). Na jakiej zasadzie dokonywała Pani – brzydko mówiąc – selekcji na ten album? Czy był klucz, według którego zbierała Pani kompozycje?

Adam Abramek był katalizatorem powstawania tej płyty. Wiosną 2017 roku zadzwonił do mnie i powiedział „Olga mam fajny kobiecy, dojrzały tekst, tylko ty możesz go zaśpiewać. Ja napiszę muzykę. Co ty na to?”. Spotkaliśmy się przy kawie. Przeczytałam tekst „Więcej niż kochanek” i bardzo mi się spodobał. Adam jednak zniknął na ponad rok. Byłam przekonana, że nigdy nie wrócimy do tego tematu. Latem 2018 roku zadzwonił ponownie i powiedział,  że ma szkic piosenki. Szczerze? Byłam załamana. Nie moja bajka, nie mój gust, nic mnie w tym nie kręciło. Adam przekonywał, żebym się nie obawiała. Docelowo miał powstać przebój. I miał rację. Piosenka dostała się do koncertu PREMIER na festiwalu w Opolu. Potem na swoich koncertach zauważyłam, że publiczność zna tę piosenkę i śpiewa ja razem ze mną. To miłe uczucie. Niestety współpraca z Adamem stała się bardzo utrudniona przez fakt,  że większość swojego zawodowego czasu spędza w USA. Ja chciałam iść za ciosem i nagrywać kolejne piosenki,  Adam nie miał dla mnie czasu. Nie chciałam się ograniczać. Szybko podjęłam decyzję, aby zmienić producenta. Aleksander okazał się znakomitym wyborem, a Filip Siejka był  dodatkowym artystycznym bonusem. Z nimi naprawdę czuję się bezpieczna i prawdę mówiąc chyba bliżej mi do ich muzycznej wrażliwości.

 

 Czy na nowej płycie znajdziemy więcej „Śladów miłości” z Pani osobistego życia czy więcej śladów zostawili ludzie, których Pani na przestrzeni wielu lat obserwowała, ale nie mieli oni bezpośredniego wpływu na Pani życie?

Nowe teksty zawsze są wypadkową własnych przeżyć, emocji z tym związanych, wspomnień, odczuć, przemyśleń i śladów jakie w nas pozostawiają. Ale czasem czyjaś historia tak na nas potrafi podziałać, że odczuwamy ja jako własną. Myślę, że własne doświadczenia i czas, który je przyprószył oraz dystans choćby czasowy, który dzieli mnie od tamtych wydarzeń sprawia, że wiele tekstów nie są linearnym zapiskiem zdarzeń a raczej wspomnieniem, szkicem, fleszem mojej historii. W komentarzach na moim YouTube często czytam „słucham Pani piosenek i czuję jakby pani śpiewała o mnie”. To miłe, że moje teksty są zrozumiałe i dotykają innych. Bo jak nas coś dotyka to znaczy ze nas dotyczy. Prawda?

 Album „Ślady miłości” promowało dotychczas aż 5 singli, do których powstały teledyski. Który z nich jest dla Pani najbliższą opowieścią i wzbudza w Pani największe emocje?

„Za miłość twa dziękuję ci” to tekst który powstał blisko 20 lat temu. To bardzo osobisty i bardzo emocjonalny tekst. Dziś, gdy go śpiewam, mam zawsze gęsią skórkę. Tamte emocje wciąż są tak bardzo silne. Gdy ponad rok temu wyjęłam go z szuflady, nie zmieniłam w nim ani jednego przecinka. Gdy Alek napisał do niego muzykę wiedziałam, że teraz tamte emocje i tamta historia się we mnie domknęła.

„Ślad miłości” to tekst, który powstał w 2017 roku. Przelałam wówczas na papier moją niezgodę i niezrozumienie na to co się wydarzyło, mój żal, mój ból i straszliwą  tęsknotę. Tamte emocje pomimo upływu lat wciąż są we mnie silne i bardzo mnie dotykają. Wierze w to, ze wyśpiewanie ich będzie dla mnie  swego rodzaju autoterapią.

„Nasz Walc”  – to piosenka, choć nie doczekała się teledysku (ale jest w planie), jest również dla mnie bardzo ważna. Moja mama zawsze mi powtarzała „pamiętaj córeńko, miej odwagę mówić własnym językiem i stawać po swojej stronie”. To nie jest  łatwe zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ale my artyści mamy ten przywilej, że możemy wyrażać swoje myśli i własne zdanie poprzez sztukę. Dzisiaj wiem, że można mi zabrać coś dla mnie bardzo cennego, ale nie można zamknąć mi ust. To moja siła.

 

 Warto wspomnieć też o bonusie w postaci piosenki „Zdrowia patrol”, stworzonej na przy okazji „hot16challenge2”. Jak wspomina Pani tę akcję i Pani utwór, który powstał na tę okoliczność?

To jedyny utwór, który odstaje stylistycznie od całej płyty. Pierwotnie nie miał się na niej znaleźć, ale ostatecznie podjęłam decyzję, żeby stał się niejako jej bonusem. Uznałam, że skoro album powstawał w czasie pandemii, to ta piosenka jest znakiem tych czasów i zasługuje by ją tu umieścić. Akcja Hot16Challenge2” zainicjowana przez raperów rozlała się na wszelkie style muzyczne. I nikt nie starał się tego powstrzymać. Chodziło przecież o zebranie środków na wsparcie medyków w czasie, gdy walczyli o nasze życie w szpitalach. Powstanie naszej piosenki było bardzo spontaniczne. Majka Jeżowska została nominowana do nagrania swojej wersji przez znajomego rapera, a ona nominowała mnie. Zadzwoniłam do Filipa Siejki, czy chciałby ze mną taka piosenkę nagrać. Ja miałam napisać  tekst, on muzykę. Warunek był jeden – ma być rap, żadne tam „dżezy”. Piosenka  była gotowa po dwóch dniach, potem pół dnia nagrywaliśmy teledysk w domu Filipa. Ja montowałam materiał na własnym komputerze i… w trzy dni mieliśmy gotowy klip. Szlachetny cel, który znowu pokazał jak twórczo i spontanicznie potrafią działać artyści. Chwała im za to.

 Z czego wynika trochę niemodny koloryt tych piosenek? Czy jest Pani przywiązana do bardziej piosenkowej formy i nie interesują Panią współczesne trendy muzyczne?

„Niemodny koloryt”  – hmmmm. Może to „zasługa” tego,  że wychowana na muzyce klasycznej mam naturalne ciągoty by śpiewać piękną i szlachetną kantyleną? Sama nie wiem? W muzyce szukam piękna i harmonii, czystego brzemienia, prawdy i emocji. Nie popisuję się obiegnikami i melizmatami i nie utrudniam w ten sposób wsłuchania się w tekst. Dla mnie ważne jest, by podczas koncertu zabrać publiczność w moja muzyczną podróż i właściwie  zawsze mi się to udaje. Po swoich koncertach słyszę: „ma Pani tak niezwykłą barwę głosu,  że rzadko się takie spotyka”. Zadaję sobie pytanie, to dobrze, czy źle? Może śpiewam staromodnie, ale z drugiej strony jedno można powiedzieć o mnie na pewno – śpiewam jak Olga Bończyk i nikogo nie naśladuje, a to chyba dobrze.

 

 Co według Pani jest największą wartością płyty „Ślady miłości”?

Nie mnie oceniać wartość tej płyty. To już pozostawiam słuchaczom. Wiem, że pozostawiłam na niej duży kawałek mojego losu i życia. Prawdziwy, szczery i emocjonalny. Domknęłam w sobie wiele drzwi, które na to czekały. Chcę postawić kropkę w tym miejscu i móc pójść dalej. Tworzyć nowe piosenki i nową muzykę. „Ślady Miłości” oddałam w ręce publiczności  i teraz od niej należy los moich piosenek.

 Czy czas pandemiczny miał wpływ na to, jaki jest ten album? I czy pandemia pokrzyżowała w jakiś sposób pracę nad nim?

Paradoksalnie czas pandemii przyspieszył proces powstawania płyty. Mój rozpędzony pociąg z napisem „PRACA” od wielu lat się nie zatrzymywał. Nie miałam czasu, aby spokojnie zaplanować harmonogram powstawania krążka. Pierwsze piosenki powstawały w krótkich przerwach pomiędzy wyjazdami i powrotami z tras. Gdy w marcu 2020 zostaliśmy zamknięci w domach, szybko zrozumiałam, że to darowany czas, by dokończyć płytę. Brakujące teksty powstawały niemal z dnia na dzień. Byłam szczęśliwa że nic nie burzy mi spokoju w pracy. Nagrania i dopieszczanie piosenek, wszelkie poprawki, dogrywki odbywały się bez pośpiechu i ograniczeń. Pierwotnie premiera albumu zaplanowana była na jesień 2020, bo byliśmy gotowi z materiałem. Niestety druga fala lockdown’u zmusiła mnie, by zmienić decyzję i poczekać do wiosny. Wprawdzie wiosną przyszła trzecia fala, ale uznałam, że nie będę się bawić z pandemią w kotka i myszkę. Premiera odbyła się zgodnie z planem 26 marca. Teraz czas na kolejne piosenki i kolejne plany.

 W opisie do płyty możemy przeczytać, że tym albumem zamyka Pani „pewien rozdział z czułością i wdzięcznością”. Czy gdyby kolejne lata wyglądały podobnie jak te ostatnie minione, byłaby Pani w pełni usatysfakcjonowana jako człowiek, ale też jako artysta?

Wdzięczność i spełnienie to stan, którego nie można odwołać lub wymazać gumką myszką. Albo się jest spełnionym, albo nie. Moje życie zawodowe od 35 lat (w tym roku właśnie obchodzę 35-lecie swojej pracy artystycznej) jest ciągłym spełnianiem się marzeń z dzieciństwa. Powtarzam tę kwestię już jak mantrę, ale trudno mi znaleźć inne słowa. Tak, zrealizowałam swoje największe zawodowe marzenia, czuję się szczęśliwa i spełniona jako artystka. Każdy dzień i każdy nowy projekt jest dla mnie bonusem od losu. Mam ogromny apetyt na więcej, ale to co śpiewam w piosence „Ślad Miłości”: „ zabierz mnie dziś w swoje noce i dni, bo tam gra melodia naszych nocy i dni” też jest prawdą. Nie jestem przywiązana do życia. Nie musze za wszelką cenę tu być. Moje życie chcę przeżyć w harmonii ze sobą i światem. Mam 53 lata i nic już nie MUSZĘ. Mam 53 lata i bardzo dużo jeszcze MOGĘ. Dla mnie to warunek,  by być szczęśliwym, a ja sobie na ten luksus wreszcie pozwoliłam.

Czy jeżeli to będzie możliwe, chciałaby Pani zaprezentować nowy album na koncertach? Na czym polega ta niebywała potrzeba obcowania z muzyką na koncertach z Pani perspektywy?

Nie mogę się doczekać spotkań z publicznością. Mam przekonanie a właściwie jestem pewna, że sterylny zapis piosenek na płycie nie oddaje w najmniejszym stopniu tego, co wydarza się na koncertach. Gdy oglądam siebie z nagrań koncertowych widzę energetyczną, pełną emocji wokalistkę, która zajmuje sobą cała scenę. Wciągam publiczność w swój świat. Publiczność ze mną śpiewa, rozmawiam z nimi, wprowadzam w swoje piosenki otwierając raz po raz kolejne drzwi. Nie patrzę na zegarek (nie mam zegarka w ogóle). 🙂 Organizator mówi: wystarczy jak będzie pani śpiewać godzinę plus bis. Potem okazuje się, że koncert trwał  dwie godziny, a ja tego nie czułam. Kiedyś zdarzyło się, że publiczność nie chciała mnie wypuścić ze sceny. Zagraliśmy wszystkie przewidziane bisy. Moim muzykom skończyły się nuty. Musieli zejść do garderoby powyjmować z teczek piosenki nieprzewidziane w tym koncercie, wrócili na scenę i zagraliśmy jeszcze kilka utworów. Płyta to zamknięty sterylny świat. Gdy słucham dziś swoich starych nagrań, mam świadomość, jak inaczej już śpiewam te piosenki na żywo. Dlaczego? Bo skonfrontowały się z publicznością. Mają inną energię. Scena to moje miejsce na ziemi. Tu czuję się bezpiecznie i wiem, że to mój świat. Miałam w życiu wiele szczęścia, że mogę do dziś spełniać swoje dziecięce marzenia. Nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu. Jestem  wdzięczna losowi i czuję się spełnioną artystką, ale żeby nie zabrzmiało to jak pożegnanie, powiem jedno – ja tak naprawdę się dopiero rozkręcam. 🙂

 

fot. okładka płyty

 

Jedna odpowiedź do “„Dojrzałość paradoksalnie dodała mi skrzydeł” – Olga Bończyk [WYWIAD]”

Leave a Reply