Debiutancki album “Ocean myśli” Jacka Horty ukazał się 8 marca pod naszym patronatem medialnym. Zapraszamy na naszą rozmowę z artystą, który opowiedział nie tylko o procesie twórczym, ale też o emocjach, które towarzyszyły mu podczas pisania i nagrywania premierowych utworów.
fot. materiały prasowe
Czy nagranie płyty „Ocean myśli” przyniosło kolejne odpowiedzi na pytania odnośnie tego kim jest Jacek Horta? Czego dowiedziałeś się o sobie pisząc piosenki, które wypełniły ten album?
Im więcej odpowiedzi, tym więcej pytań. Oczywiście wpadam czasem w pętle pytań, które przed sobą stawiam. Zazwyczaj odpowiadam na nie we własnej głowie, tak żeby zostawić przestrzeń na nowe.
„Ocean myśli”, choć dopiero wydany, należy już do przeszłości i chociaż będę jeszcze o nim mówił i promował kompozycje z tej płyty, myślę już o następnym. Mało tego, pracujemy nad następnym albumem z Olkiem Gruszką, Adamem Najmanem, Tomaszem Wiatrem i Tomaszem Jagiełowiczem. Jedną i chyba najważniejszą rzeczą jaką się o sobie dowiedziałem – i to po raz kolejny – że największą wartością jest bezwzględne zaufanie swoim przeczuciom. Marzy mi się, więc tak to zrobię – myślę tu o nagrywaniu muzyki tak jak ja to czuję. Oczywiście z szacunkiem i pragnieniem połączenia tego z tym, jak widzą to inni, ale kręgosłup pomysłu, czy sposób śpiewania linii wokalnej pozostawiam takim, jak podpowiada mi moja dusza. Zrobię to i już wiem nawet jak.
Co jest dla Ciebie największą wartością albumu „Ocean myśli”? I do kogo chciałbyś, żeby trafiła Twoja muzyka?
Album został nagrany i wydany. Praca nad nim, trwała kilka miesięcy. Wspólnie z Łukaszem Chylińskim (producentem muzycznym) nagrywaliśmy mając różne nastroje, lepsze i gorsze dni. Przetrwaliśmy to. Można powiedzieć, że ten album jest naszym wspólnym „dzieckiem”. Umiejętność zbudowania tej relacji, przetrwania, stworzenia dzieła jest jedną z największych wartości tego albumu. Poza tym mogę wreszcie „fizycznie” powiedzieć – ja Jacek Horta, artysta, jestem.
Muzyka, niech trafi do ludzi, którzy jej potrzebują, którzy rozumieją zawarte w niej emocje, czują je, nadają na tych falach.
Od ukazania się pierwszego singla „Tylko kochaj” minęło 9 miesięcy. To zapewne był intensywny czas. Jak zmieniały się Twoje zapatrywania artystyczne na przestrzeni tych miesięcy?
Myślę, że ten album jest pewnego rodzaju „daną”, zawieszoną w przestrzeni informacją dla mnie. Dzięki każdej z tych piosenek, mam punkt odniesienia do tego, co chcę dalej robić. Widzę co fizycznie zrobiłem, jakie to jest i jak bardzo w tym wszystkim jestem sobą. Jak dalece jestem od tego, czego pragnę, a za razem jak bardzo się do tego zbliżyłem. Jestem o krok bliżej do świadomości tego do czego dążę. Podoba mi się fakt, że zdecydowałem się na ten eksperyment i jest taka szansa, że z Łukaszem nagramy jeszcze jeden album.
Jako artysta potrafisz czerpać z wielu stylistyk, czego dowodem jest debiutancki album. W jaki sposób znajdujesz porozumienie muzyczne na wielu płaszczyznach i jak udaje Ci się łączyć wiele elementów w jedną całość?
Stawianie granic w komponowaniu przypomina mi ograniczanie słownictwa w poezji, literaturze. Robię to, co czuję i tak jak się w danym momencie czuję. Gdybyś usłyszał wcześniejsze kompozycje… To tak jak z kolorami, raz noszę się na czarno, a raz na kolorowo. Po prostu wstaję rano i już wiem, że będę dobrze czuł się w czarnym. Innym razem czarny zupełnie mi nie leży i szukam koloru.
Czy wraz z premierą płyty „Ocean myśli” przyszło spełnienie? A może dopiero teraz czujesz niedosyt i chęć na więcej działań artystycznych?
To dobre pytanie. Być może liczyłem na jakieś fajerwerki, okrzyk własnego zachwytu. Usłyszałem jedynie głos „zrobiłeś to, możesz być z siebie dumny, idziemy dalej”.
Myślę, że ten niedosyt jest częścią artystycznej twórczości. Piszesz coś, komponujesz i za moment przychodzi następne. Brakuje czasu na budowanie większej relacji z kompozycjami, zachwycaniu się nimi. Po prostu chcesz więcej, sięgać dalej i jeszcze dalej, bez względu na wszystko. Potrzebujesz wyrzucić z siebie kolejne kompozycje, bo zalegają w wewnętrznej przestrzeni, zajmują miejsce. Słucham tego co zrobiłem z większego dystansu. Myślę sobie, to jest dobre, a to zrobiłbym może inaczej. Tylko z tym inaczej jest tak, że zawsze możesz zrobić inaczej, więc przestajesz się nad tym pochylać, bo albo zwariujesz, albo piosenka trafi do szuflady.
Czy jesteś ciekawy siebie za kilka miesięcy lub lat? W którą stronę będzie podążać Twoja muzyka?
Jestem ciekaw, jak bardzo wierny pozostanę sobie. Podążam ścieżką, która odkrywa przede mną coraz to bardziej jasną i wyraźną mapę. To, co robię pokazuje mi jak bardzo trzymam się ścieżki, jak jestem jej blisko.
Chcę wyjść na scenę i grać. Potrzebuję tego, żeby móc pisać ciągle lepsze piosenki. Interakcja z ludźmi jest dla mnie kluczem. Mam nadzieję, że powiem sobie wtedy „miałeś rację trzymając się swoich przekonań”.
Wszystkie teksty odnoszą się do Twojego życia. Wiele z nich wydaje się bardzo osobistych. Czy istnieje w ogóle jakaś wewnętrzna autocenzura w opisywaniu własnych przeżyć? Miałeś jakieś dylematy związane z opisywaniem pewnych sytuacji, żeby nie powiedzieć czegoś za dużo?
Nie wszystkie. Dwa z nich należą do Łukasza „Duży most” i „Nanna”. Piszę teksty od bardzo dawna, praktycznie od dziecka. Nabieram coraz większego do nich dystansu. Jeżeli opisuje jakieś emocje, jest to już forma znacznie bardziej wygładzona jak kiedyś. Pewnie wynika to również z doświadczenia życiowego i tego, że przestałem jak dawniej we wszystko tak głęboko wchodzić, tak mocno analizować, brać tak bardzo do siebie. Dla mnie sztuka to emocje. Można nimi żonglować, tworzyć historie, nadawać teatralności, ale potrzebują być choć pochodną prawdy, prawdziwych przeżyć i doznań, bez żadnych granic. Jak boli to boli, jak jest pięknie, to jest pięknie. Oczywiście o każdej z tych rzeczy można opowiedzieć z różnej perspektywy i czasu, i emocji. Jeżeli coś powstaje, dotyczy moich wewnętrznych przeżyć, ale również interakcji z ludźmi. Dbam o ich anonimowość. To jest granica, której pilnuję.
Wiesz, byłem w takim momencie w swoim życiu, że zrozumiałem, że największym „grzechem” jest zostawić coś w szufladzie, bez oddania tego ludziom. Niech to podrą, wyrzucą, albo się tym zachwycają, ale kreacja, moja twórczość należy do wszystkich.
Czy po nagraniu tej płyty potrafisz już do niej podejść z większym dystansem? Czy są takie momenty na płycie „Ocean myśli”, które działają na Ciebie wyjątkowo mocno i czy potrafiłbyś ustalić jakąś hierarchię ważności poszczególnych utworów?
Dystans, o który pytasz, nabierałem już w trakcie nagrywania. Piosenka jest mi najbliższa w jej surowej wersji. Później przypomina to trochę kowalstwo, wyrobnictwo, czy w reszcie po prostu pracę. Masz drugi raz nagrać i zaśpiewać coś, co jest bardzo ulotne, a w głowie masz już kolejne, następne. Praca w studio, to próba odtworzenia emocji i ogromny test umiejętności skupienia na tym, co dla ciebie już było. Cudownie, bo na płytę „Ocean myśli” trafiło bardzo dużo pierwszych take’ów.
Ogromnie cieszy mnie nagranie piosenki „Zostań tu”, na którą wcześniej patrzono z lekkim powątpiewaniem. Zrobienie czegoś takiego, wbrew wszystkiemu daje ogromną satysfakcję.
I tu mamy dwie perspektywy. Pierwsze, kiedy słucham albumu, każda piosenka wydaje mi się być wyjątkowa i niepowtarzalna. Ale jeżeli mnie pytasz, którą w kolejności, to na pewno „Białe Słońce”. Ten numer definiuje w jakimś stopniu cały album. Jest bardzo ważną jego częścią. „Czas”, „Nienasycenie”, „Duży most”. Takim momentem, w którym zauważyliśmy ogromny progres w naszej współpracy jest niewątpliwie „Ocean myśli”. Uczyliśmy się siebie nawzajem i zdecydowanie badaliśmy swoje granice.
Jeden utwór zdecydowałeś się zaśpiewać w języku angielskim („Devil’s Eyes”). Skąd taki pomysł?
Ta kompozycja była napisana już wcześniej. Spodobała się Łukaszowi. Ważne było jedynie, żeby zmienił się jej aranż, który był doskonały, ale tu potrzebowaliśmy czegoś innego. To chyba Łukasz powiedział, żebym zostawił ją w tym języku, w którym oryginalnie powstała. Kiedyś pisałem głównie w tym języku i tak bardzo się do tego przyzwyczaiłem, że łatwiej mi było nagrywać tak pierwsze melodie. To się zmieniło dosyć niedawno. Dotarło do mnie, że mieszkam w kraju, w którym głównym językiem komunikacji jest język polski. Trochę to trwało.
O współtwórcy całości Łukaszu Chylińskim powiedziałeś już swego czasu bardzo wiele. Czy po długim czasie spędzonym w studiu nagraniowym i wspólnym tworzeniu dowiedziałeś się o nim czegoś jeszcze więcej? I jak wyglądała Twoja obok Łukasza rola producenta na tym albumie?
Producentem jest osoba, która płaci producentowi muzycznemu za zrobienie albumu, aranżację kompozycji. Jeżeli płacisz za swoją płytę, to jesteś jej producentem. Tak było w tym wypadku. To kwestia czysto techniczna. Choć Łukasz wykonał lwią pracę aranżacyjną, to obaj jesteśmy kompozytorami piosenek. Albo przynosiłem pomysły, albo dostawałem je od Łukasza i nagrywałem do nich melodię, pisałem teksty. Na szczęście Łukasz jest bardzo zdolnym muzykiem, więc aranżacje rzadko kiedy wymagały moich uwag. Zazwyczaj były niemal perfekcyjne i to do tego stopnia, że zdarzyło mi się poprosić Łukasza, żeby już przestał zmieniać i wrócił do tego, co zrobił na początku. Tu mam pewność, że jest to nasze wspólne dzieło.
Czy jesteś gotowy na to, żeby skonfrontować ten materiał podczas koncertów na żywo? Jesteś ciekawy reakcji publiczności na te piosenki podczas tak bezpośredniego kontaktu, jaki daje koncert?
Scena to teatr. Wykonanie piosenek jest formą przedstawienia i chociaż album rządzi się swoimi prawami, na scenie – to, co na płycie dostajesz w dużej dawce, zarówno emocjonalnej jak i wizualnej. To inny świat. To tak jakbyś znalazł się na planie swojego ulubionego serialu. Mogę bezpośrednio komunikować się z widzem, zarówno z konkretną osobą jak i większą grupą. Mogę kreować emocjonalny stan panujący w każdym z utworów z osobna. Mogę go zmieniać, wzmacniać, osłabiać, a wszystko to odbywa się świadomie. To tak jakbyśmy wszyscy malowali wspólny obraz. Na piosenki ludzie reagują słuchając płyty. Na koncercie ludzie reagują na zespół i na siebie na wzajem. Muzyka jest tam wspaniałym dodatkiem.
Ze względu na brak możliwości koncertowania w tym pandemicznym okresie, myślę o tym jak najmniej, żeby nie zwariować.
fot. okładka płyty