Debiutancki album Marcina Sójki, zwycięzcy 9 edycji The Voice of Poland i zdobywcy „Karolinki”, czyli głównej nagrody publiczności na 56 KFPP w Opolu 2019 nosi tytuł „Kilka prawd”. Z okazji premiery płyty mieliśmy okazję porozmawiać z wokalistą.
fot. materiały prasowe
Wokalista dał się poznać szerszej publiczności jako równy gość o stabilnej osobowości, obdarzony niezwykłym darem – głosem, który zjednał mu miliony wielbicieli. Kto śledzi poczynania Marcina i dobrze zna jego pierwsze single – „Zaskakuj mnie” , „Dalej” i „Lepiej”, ten wie, że Sójka choć jest samoukiem, hołduje starej dobrej szkole muzycznej, stawiając przede wszystkim na melodię i harmonię.
Czy płyta „Kilka prawd” spełnia Twoje wszystkie oczekiwania? To jest taka muzyka, jaką wymyśliłeś sobie będąc jeszcze w programie The Voice of Poland?
Zdecydowanie tak. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że ludzie bardzo dobrze odbierają ten album. Dostałem pozytywny odzew odnośnie tych piosenek, co jest dla mnie największym potwierdzeniem tego, że idę w dobrą stronę. Cieszę się, że udało się pogodzić moje oczekiwania odnośnie tej płyty, z oczekiwaniami odbiorców mojej muzyki. Uznaję to za sukces.
Idąc śladem Twojego pierwszego singla „Zaskakuj mnie”, na ile zaskakująca była dla Ciebie praca nad tym albumem?
Pierwszy raz miałem okazję zetknąć się z materią tworzenia i produkowania płyty. Dla mnie wiele rzeczy było więc zaskakujących. Uczyłem się i chłonąłem wiedzę pracy w studiu nagraniowym. W ogóle wydawało mi się, że rok to jest bardzo dużo czasu na nagranie płyty. Okazało się zupełnie inaczej. Oczywiście można nagrać nawet trzy płyty w ciągu roku, ale jeśli chce się coś zrobić jakościowo dobrego, co spełni moje oczekiwania i ambicje, to nie jest to wystarczająco długi czas. Tym bardziej, że tworzyliśmy kilka wersji tego samego utworu. Dużo próbowaliśmy, ja się uczyłem, a przy okazji dojrzewałem razem z tą płytą i robiłem wszystko, żeby była możliwie dobra i ciekawa.
Ale pierwszy singiel powstał bardzo szybko, bo mieliście dwa dni, żeby nagrać go na potrzeby programu.
Nie ma reguły. Tamten numer powstał szybko i był takim złotym strzałem, który poprowadził mnie dalej we właściwą stronę artystyczną. Nie da się jednak zrobić całej płyty zbyt szybko. Trzeba dać sobie czasu, złapać kilka inspiracji i poszukać właściwych rozwiązań, które dalej pokierują nasze drogi w najlepszą z możliwych stron. Później się okazywało, że miesiąc na jedną piosenkę, to jest minimum, żeby stworzyć coś dobrego. Tym bardziej, że robiliśmy ten album we trzech. Juliusz Kamil odpowiedzialny był za teksty, Michał Pietrzak łapał nasze pomysły na muzykę. Musieliśmy nauczyć się siebie słuchać, a czasem wynikały z naszych poszukiwań drobne spory. Trzech facetów pracujących nad płytą… nie mogło być więc tak zupełnie łatwo (śmiech). Udawało nam się jednak znaleźć złoty środek, który jest zawsze bardzo ważny.
W książeczce do płyty wszyscy w trójkę jesteście wymienieni jako autorzy tekstów i kompozytorzy. Czy można powiedzieć, że kogoś z Was jest na tej płycie więcej?
Udało się tak zrobić, że ta płyta jest w stu procentach moja, ale jest ona także całkowicie Juliusza i Michała. Bez ich twórczego spojrzenia nie byłoby tych piosenek. Takie było założenie i uważam, że to się udało. Nie dawałbym, więc nikomu większych udziałów do płyty „Kilka prawd”. Każdy z moich kolegów podchodził do niej, jak do swojej. Każdy z nas włożył w te utwory dużo serca. Z Kamilem w ogóle jesteśmy podobni do siebie, a znamy się także na stopie prywatnej.
fot. materiały prasowe
Rok temu mówiłeś, że chciałbyś iść w inną stronę muzyczną, wspominałeś o Męskim Graniu. Czy to jest kwestia właśnie ludzi, których spotkałeś, że poszedłeś zupełnie inną drogą muzycznych zapatrywań?
Życie podsunęło mi inne rozwiązania, które okazały się dla mnie na tyle inspirujące, że postanowiliśmy iść w taką stronę. To nie jest też tak, że Męskie Granie miało być dla mnie jakimś wyznacznikiem. Miało to odniesienie do tego, że wolałbym iść w takim kierunku, niż w stronę Eurowizji. Stworzyliśmy radiową płytę, ale nie dlatego, że ona taka miała być. Okazało się, że pojawiło się kilka rozwiązań muzycznych, które zaakceptowały rozgłośnie radiowe. Nie robiłem nic na siłę. Nikt też nie wymuszał na mnie czegoś, co nie było w zgodzie ze mną samym.
Słuchając tej płyty uważnie, łatwo zauważyć, że pomimo pewnych rozwiązań kompozycje są dosyć różnorodne. Czy takie było Wasze założenie?
Wszystko działo się intuicyjnie. Nie robiliśmy założeń, które miałyby te piosenki jakoś sformatować. Te piosenki są różne, ale jednak posiadają swój wspólny mianownik. Nie chciałem zupełnie odlecieć i nagrywać coś zupełnie różnego stylistycznie. W trakcie pracy bardzo wiele się zmieniało, cały czas rozwijaliśmy własne pomysły, co powodowało, że nigdy do końca nie było wiadomo, jaki będzie efekt końcowy. Początkowo nawet pokazywałem pomysły i radziłem się wielu ludzi z zewnątrz, jak to powinno wyglądać. Uważam, że to było złe posunięcie, bo każdy chciał coś dołożyć od siebie. Każdy miał inną wizję.
Nie wpadłeś w pułapkę, w którą wpada wielu artystów, że ciągle chcą coś zmieniać, dążąc do jakiegoś perfekcjonizmu?
Zawsze jest tak, że można coś poprawić. Nie chciałem jednak w nieskończoność dłubać w tych kompozycjach, bo wiem, że ta płyty pewnie wciąż by się nie ukazała. Uważam, że miejsce na inne wersje moich piosenek jest na koncertach. Tam pokażę się jeszcze z innej strony, a moje utwory będzie można usłyszeć w trochę innej odsłonie. Koncerty rządzą się własnymi prawami i żywa materia pozwala na wyzwolenie jeszcze innej energii. Dołożyliśmy kilka elementów, które być może na płycie nie zrobiłyby wrażenia, a na koncercie pozwolą pokazać coś więcej.
Macie już plany koncertowe?
Póki co przyglądam się, jaki odbiór ma moja płyta. Ponieważ widzę, że trafiła ona do ludzi i podoba się mojej publiczności, będziemy szukać możliwości grania koncertów z tym materiałem. Sprawdziliśmy już ten album na koncertach, chociażby podczas koncertu promocyjnego. Okazało się, że na żywo te piosenki także się sprawdzają i publiczność szybko złapała z nami kontakt. Także sprawdzian w postaci pierwszych występów na żywo już mieliśmy, byliśmy dobrze odebrani, więc po nowym roku będziemy intensywniej występować przed publicznością. Sprawdzaliśmy też możliwości przełożenia tego materiału na żywo.
Wkrótce będzie można Cię zobaczyć i usłyszeć także na koncertach z chórem TGD.
Tak, to prawda. Jeszcze nie do końca wiem, co będę śpiewać, ale już cieszę się także na te spotkania z publicznością. Wystąpię obok Kasi Cerekwickiej, Ani Karwan i Krzysztofa Iwaneczko. Zagramy wspólnie około siedmiu zrobionych z dużym rozmachem koncertów. Nagrywaliśmy już pierwszą wspólną piosenkę promocyjną.
Wracając do płyty, to nagraliście całkiem dużo utworów. W dzisiejszych czasach nagrywa się 10, maksymalnie 11 piosenek. Ty nagrałeś 13. Czy to także sytuacja spontaniczna, ile piosenek znalazło się na płycie?
Uważam, że 10 piosenek to jest trochę za mało. Chciałem dać z siebie coś więcej. 45 minut muzyki na płycie to jest sytuacja optymalna. Nie ma sytuacji, że ktoś znudzi się tymi piosenkami, ani nie chciałem pozostawić niedosytu, że jest ich za mało. Lecz nie kalkulowaliśmy tego jakoś szczególnie. Najważniejsza była dla mnie jakość tych kompozycji. Jako ciekawostkę mogę zdradzić, że „Wróć” było ostatnim numerem, który powstał na ten album.
Ponoć sam wymyśliłeś tytuł płyty?
Odpowiedzialność nazwania tej płyty i kolejność utworów od razu spadła na mnie. Może to i dobrze (śmiech). Przyznaję, że miałem z tym duży kłopot. Im więcej o tym myślałem i kombinowałem, tym gorszy był rezultat. W pewnym momencie zupełnie sobie to odpuściłem. Kończąc dzień nie myślałem o tym, więc poszedłem spać. Nagle zbudziłem się zlany potem w środku nocy i jest! Od razu wpadł mi wtedy do głowy pomysł na „Kilka prawd” i tak już zostało. Podoba mi się, że ten tytuł oddaje sens całości. W końcu zawarłem na tym albumie kilka ważnych dla mnie przemyśleń.
Czy są na tej płycie prawdy, a raczej piosenki, które są z jakiegoś powodu bardziej osobiste?
Pierwszym utworem, który przychodzi mi do głowy, to jest „Czasem” i najbardziej spokojny utwór „Płyń”. W ogóle uwielbiam śpiewać ballady. Chyba te spokojniejsze momenty bardziej mi grają w duszy. Pozwoliłem sobie na kilka żywych, bardziej energetycznych piosenek, które w pełni spełniają moje oczekiwania, ale gdzieś tam w środku czuję się bardziej balladowy.
Czy dobrym spostrzeżeniem jest, że dużo miejsca w tych kompozycjach zostawiliście na Twój wokal? To on prowadzi te utwory, a nie odwrotnie.
Wydaje mi się, że udało się to zrobić przypadkiem, bo chcieliśmy, żeby w tych piosenkach w ogóle było trochę przestrzeni. Bazowałem głównie na emocjach i też stąd działy się rzeczy, nad którymi nie mieliśmy do końca kontroli. Podoba mi się to spostrzeżenie, chociaż nie było celem samym w sobie. Mój głos w tych piosenkach prezentuje się bardzo różnorodnie, może stąd taki wniosek, że mój głos je prowadzi.
Czy z duża łatwością przychodziło Wam pisanie tekstów?
Najwięcej czasu na napisanie tekstu potrzebował Juliusz Kamil przy pierwszej piosence „Zaskakuj mnie”. Paradoksalnie mieliśmy wtedy najmniej czasu, a najwięcej trudności przysporzył nam tekst. Wynikało to z tej przyczyny, że nie znałem się jeszcze wtedy z Kamilem, nie wiedzieliśmy nic o sobie i wymagało to większego skupienia. Później, kiedy wspólnie pracowaliśmy, poznawaliśmy się jako ludzie. Opowiadałem Kamilowi różne sytuacje i teksty zaczęły przychodzić z coraz większą łatwością. To był bardzo naturalny proces tworzenia.
A dokonywaliście dużej selekcji dużej selekcji nie tylko jeśli chodzi o teksty, a w ogóle jeśli chodzi o piosenki? Z Waszej współpracy powstało więcej utworów, których postanowiliście nie zamieszczać na płycie „Kilka prawd”?
Nie było aż takich drastycznych sytuacji, że musiałbym coś całkowicie odrzucać. Powstały jeszcze dwie piosenki, które nie znalazły się na płycie, ale być może wejdą na kolejną. Nagrywaliśmy po to, żeby wykorzystać pomysł, który wpadał nam do głowy, a nie robiliśmy tego na siłę. Wszystko robiliśmy tak, żeby sprawiało nam to radość i satysfakcję.
Czy możesz powiedzieć z czystym sumieniem, że „Kilka prawd” to taka płyta, którą gdyby nagrał ją ktoś inny, to puszczałbyś ją sobie w domu?
Ten album spełnia moje oczekiwania. To są piosenki, które z pewnością mógłbym słuchać, gdyby nagrał je ktoś inny. Ona odzwierciedla w końcu nie tylko nasze pomysły, które przychodziły nam pracując nad tymi piosenkami, ale oddają bardziej klasyczną formę samej piosenki. Czyli takich utworów, na których sam się wychowałem. Pomimo nowoczesnej otoczki, gdzieś w środku są one bardzo melodyjne i nawiązują do klasyki. A ja to bardzo lubię.
Czy ten album słyszała już Patrycja Markowska, która zajmuje ważne miejsce w Twoim życiu?
Faktycznie od programu The Voice of Poland Patrycja zajmuje ważne miejsce w moim życiu. Wiele rzeczy nie miałoby teraz miejsca, gdyby nie ona. Nie wiem, czy już miała okazję usłyszeć moje piosenki, ale mam nadzieję, że jej nie zawiodę, bo czuję, że siebie nie zawiodłem. Na pewno wyślę jej płytę z osobistą dedykacją i poczekam na jej opinię. Mam nadzieję, że ma odtwarzacz z napędem CD (śmiech).
Czy tradycyjne wydanie na krążku CD ma dla Ciebie znaczenie, skoro żyjemy w czasach, w których muzykę można mieć jednym kliknięciem w telefonie?
Tak samo jak forma klasycznej piosenki ma dla mnie wartość, to również wydanie płyty w formie fizycznej jest dla mnie ważne. Krążek jest namacalnym dowodem tego, że pracowałem rok w studiu nagrań. Płyta jest domknięciem pewnego procesu, który był efektem mojej, ale nie tylko mojej pracy. Tworzenie jest sytuacją tak abstrakcyjną, że wymaga urzeczywistnienia jej w takiej właśnie fizyczności. Także jestem tradycyjny jeśli o to chodzi. Płytę można dotknąć, postawić sobie na półce, a muzyka na niej zawarta może cieszyć nie tylko ucho, ale też oko. Dla fanów cyfrowej muzyki, mam też dobrą wiadomość, bo album ukazał się w formacie „duo”. Czyli każdy, kto ją kupi może sobie ją ściągnąć legalnie na swój komputer, albo telefon. Album jest też dostępny we wszystkich platformach cyfrowych, więc wybór pozostawiam odbiorcy.
Zbliża się koniec roku. Czy można już powiedzieć, że był to rok Marcina Sójki?
Faktycznie bardzo wiele wydarzyło się podczas tego roku. Jednym z najważniejszych wydarzeń, oprócz wydania płyty, był Festiwal w Opolu, gdzie publiczność doceniła mnie ponownie. Pierwszy raz wygrywając program The Voice of Poland, a drugi raz zdobywając Karolinkę na tym festiwalu. Uwielbiam tych starszych artystów, a oni wywodzą się poniekąd z opolskiego festiwalu, więc dla mnie był to ogromny przywilej stanąć na deskach amfiteatru. Można powiedzieć, że już stałem się częścią historii polskiej piosenki. Wyjątkowa sytuacja. Karolinka ma specjalne miejsce w domu (śmiech). Zanim pojawiła się płyta, okazało się, że moje single trafiły do publiczności. Cieszą milionowe odsłony na YouTube, bo one potwierdzają, że to, co robię ma sens. Jestem bardzo szczęśliwy, że ten rok był dla mnie przychylny.
A masz takie muzyczne marzenie, które chciałbyś spełnić pracując już nad kolejnymi rzeczami? Może jakiś duet?
Tak, jak wspomniałem słucham głównie wykonawców sprzed lat. Także sytuacja pod tytułem duet z Andrzejem Zauchą, albo Zbigniewem Wodeckim już się niestety nie wydarzy. Mam jednak innego ulubionego artystę, którego muzyka towarzyszy mi chociażby podczas jazdy samochodem. Jest nim Sting, więc może to byłoby moje muzyczne marzenie (śmiech).
3 odpowiedzi na “„Życie podsunęło mi inne rozwiązania” – nasza rozmowa z Marcinem Sójką”