„Stypa komedianta” zespołu Kirszenbaum to dwubiegunowa maszynka do mielenia folku. Poprzestawiane formy muzyczne przyniosły w ich przypadku zupełnie nową jakość. Poznajcie naszą recenzję tego albumu.
Recenzja płyty „Stypa komedianta” – Kirszenbaum (2019)
Tak nietypowego i szaleńczego debiutu dawno nie było. Duet Kirszenbaum wydał jedną z ciekawszych płyt tego roku, którą trudno wpisać w ramy typowej muzyki folkowej, choć nosi znamiona jej najciekawszych odmian. „Stypa komedianta” to jednak muzyka pisana inteligentną, ale też rozrywkową nutą.
Mówienie o ich muzyce, że jest alternatywna niewiele już znaczy w dzisiejszych czasach. Przecież staje się nią niemal każdy zabieg odbiegający od popowej przewidywalności. Zespół Kirszenbaum przełamuje formę wszystkiego, z czym kojarzy się ich twórczość, począwszy od folku – tak mocno im przypisywanego – aż po różne odmiany wspomnianej alternatywy.
Przecież można w tym znaleźć poetycki przekaz (Franz puKafka”), ale też łobuzerską, wręcz punkową energię („Troglodyta”). Naturalne brzmienie instrumentów (gitary, jazgotliwe smyki) zderza się z rytmicznym uderzeniem, loopami i poszarpanymi dwugłosami. I właśnie niejednokrotnie uderza krzykliwy przekaz.
Nad całością wisi knajpiana nostalgia, a w szeleście groteski odnajdziemy wiele odniesień do polskiej literatury, poezji muzycznej, Wyspiańskiego, Toma Waitsa, klezmerskich naleciałości, norweskiej wrażliwości, aż po totalne wariactwo interpretacyjne. Taki zestaw wydaje się eklektyczny, ale trzyma się muzycznej odrębności, którą na tej płycie udało im się stworzyć.
„Stypę komedianta” można słuchać niezobowiązująco, ale warto też pogrzebać w niej bardziej i znaleźć kilka nietuzinkowych rozwiązań muzycznych i historii spajających tradycję z teraźniejszością. Zresztą tytuł jednego z utworów „Emile Zola & kokakola” wiele w tym temacie wyjaśnia. Świetna robota. Choć wiele tu odniesień do tego co znamy lub znać powinniśmy, czerpać z tego można do woli.
Łukasz Dębowski