„O miłości w czasach powstania” to pierwszy solowy album Michała Kowalonka, lidera zespołu Snowman, byłego wokalisty zespołu Myslovitz. Materiał ten to kwintesencja dotychczasowej działalności artystycznej artysty, ale też dotarcie do trudnych tematów i przełożenie ich na dzisiejszy muzyczny język. Mieliśmy okazję zadać kilka pytań wokaliście. Zapraszamy do lektury.
fot.. materiały promocyjne
Jak to jest z poszukiwaniem pomysłów na taki album? Czy przypadkiem natrafiłeś na materiały, które znalazły swoje odbicie w tekstach na płytę „O miłości w czasach powstania”?
Zaczęło się od tego, że szukałem sobie historii w dziale kultury w Poznaniu. Akurat zbiegło się to z tym, że miałem wiele muzycznych pomysłów, które nie do końca wiedziałem jak chciałbym wykorzystać. Pomyślałem wtedy, że przecież moi dziadkowie byli powstańcami. Zacząłem więc szukać rzeczy, które mojemu pokoleniu i młodszym ludziom przybliżą temat Powstania Wielkopolskiego. Od początku myślałem też o tym, żeby to nie było dla nich zniechęcające. Dlatego uciekałem od zbytecznego wydumania i patosu. Postawiłem po prostu na wartościowe kompozycje. Patriotyzm miał być podany nie wprost, tylko w bardziej uniwersalny i dzisiejszy sposób. Mam nadzieję, że udało się zrobić to najlepiej jak tylko mogłem. Emocje w czasach powstania odnoszą się do wartości nadrzędnych – miłości, przyjaźni, ludzkich emocji, które są bliskie każdemu z nas. Dużo materiałów przejrzałem, zanim w ogóle zacząłem pisać.
Zdarzało się, że natrafiałeś na mocne historie, które były dla Ciebie bardzo wstrząsające?
Były takie momenty, gdy byłem totalnie wzruszony. Nie brakowało takich mocnych historii, które powodowały we mnie paraliż i zastanawiałem się czy oby na pewno będę w stanie pójść z nimi dalej. Jedną z nich zawarłem w utworze „List od syna”. To jest pieśń, która była jednym z pierwszych moich emocjonalnych zderzeń. We Wrześni pod Gnieznem znalazłem autentyczny list z tamtego okresu, pisany przez syna do ojca Mariana. Później okazało się, że ojciec dostał ten list i zginął w trakcie pierwszych starć, a kula przebiła mu serce i właśnie te kilka słów od syna zapisane na papierze… Długo nie mogłem o tym myśleć, a co dopiero śpiewać.
A trafiłeś na takie historie przez które nie mogłeś przejść i były jednak zbyt mocne, by zawrzeć je w utworach?
Ja sobie obrałem taką kolej, że dużo czytałem, napełniałem się tymi historiami, próbowałem je zadomowić w mojej głowie. Miałem kontakt nie tylko z opowieściami, ale też historiami zapisanymi w wierszach. Gdy już odrobiłem tę lekcję historii, miałem dużo wiedzy na ten temat i poszedłem bardziej w stronę pieśni, które inspirowane są tymi wydarzeniami. Takie moje podejście było inne, dzięki czemu mogłem poskładać te utwory w całość i przekazać je dalej. Czasem kilka historii składa się w jedną pieśń. Tak było z polską sanitariuszką, która zakochała się w Niemcu i tamte wydarzenia zniszczyły jej miłość lub też zdarzały się przypadki, że kobieta uciekała z ukochanym.
Czy to, że zaprosiłeś do współpracy innych tekściarzy (Michał Wiraszko), czy też korzystałeś z wierszy Romana Wilkanowicza świadczy o tym, że nie wszystko potrafiłeś ubrać we właściwe słowa?
Przy tej płycie bardzo dużo wziąłem sobie na głowę. Ten materiał tworzyłem niemal całkowicie sam, pracując we własnym zaciszu domowym. Nagrałem sobie wszystkie instrumenty. Intuicyjnie zacząłem pisać te piosenki zaczynając od wierszy, stąd Wilkanowicz i jego „Czemu mi serce tak bije”. To mnie mocno poruszyło, bo zaczęło coś zapowiadać, ale wtedy nie było do końca wiadomo, co to będzie za projekt. Kolejnym momentem było zetknięcie się z twórczością Franciszka Fenikowskiego, czego efektem jest pieśń „Grudniowa etiuda”. W pewnym momencie pojawiły się moje teksty. Stąd na przykład moja i Michała Wiraszko opowieść pod tytułem „Matki”. Chciałem opowiedzieć historię kobiet, które były matkami chrzestnymi powstania i bez nich wiele rzeczy nigdy by się nie udało. Bez nich mężczyźni nie daliby rady. Zgłosiłem się do Michała ponieważ w pewnym momencie potrzebowałem wsparcia, także duchowego innych osób. Miałem okazję z nim dużo rozmawiać i dzięki temu dołożył własne przemyślenia do trzech utworów. Michał pomógł mi także uporządkować pewne moje myśli, bo kiedy jesteś w czymś bardzo głęboko, zaczynasz tracić dystans. On mi pomógł go odzyskać.
Na końcu płyty znajdziemy motyw instrumentalny – „Impresja na motywach Paderewskiego”. Czy ta kompozycja ma coś symbolizować?
Kluczem do tej płyty jest także postać Paderewskiego. To była wybitna postać tamtych czasów. Przekładając na dzisiejszy język, stanowił on wartość nie tylko artystyczną, ale był kimś na kształt bardzo szanowanego idola. A oprócz tego, że zajmował się muzyką i angażował się w sprawy polityczne, to był wspaniałym człowiekiem. Namawiał, żeby otwierać serca na innych ludzi, nie zgadzał się na podziały rasowe oraz społeczne. Dzięki temu był obywatelem całego świata. Dlatego też wiedziałem, że jego nazwisko musi pojawić się na tej płycie. Zadzwoniłem do Daniela Grupy – wybitnego pianisty oraz mojego kuzyna. Zawsze chciałem coś z nim nagrać, dlatego pomyślałem, że to będzie najlepszy moment. Doszliśmy do porozumienia i po czasie przysłał mi kompozycję, którą byłem oczarowany.
Z czego wynikał smutek, który ogarnął Cię dzień przed premierą płyty?
Bardzo przeżyłem cały proces tworzenia tego albumu. Na każdym etapie wyzwalały się we mnie silne emocje. Smutek nie jest niczym złym, w końcu takie uczucie bywa nieodłącznym elementem każdego z nas. A chciałem się już bardzo podzielić moją twórczością ze słuchaczami. Niemal rok tworzyłem te kompozycje i moment smutku był związany z tym, że wypuszczam w świat coś ważnego. Po prostu ten moment premiery stał się częścią mojego wzruszenia.
Jak ten materiał przełoży się na koncerty?
Całość na koncertach będzie wyglądać nieco inaczej. Pracujemy nad nowymi aranżacjami tej płyty. Zebrałem grupę wspaniałych ludzi i wrażliwych muzyków. Na scenie pojawi się znacznie więcej osób i instrumentów. Między innymi Malwina Paszek, która gra na lirze korbowej, Maja Wąż i Martyna Gibes, śpiewające białym głosem. Dołożyliśmy też wiolonczelę i klarnet basowy.
A dlaczego tej płyty nie nagrałeś jako Snowman? Przecież pojawiają się oni w jednej kompozycji, razem z Wojciechem Grabkiem, grającym na skrzypcach.
Pierwotnie myślałem, żeby nagrać to z zespołem. Być może za bardzo sam zacząłem się angażować w ten projekt. Pewnie też potrzebowałem zamknąć własne muzyczne wątki i usiąść do nich w samotności. Chciałem ponieść pełną odpowiedzialność za ten projekt. Jednak zespół ma się bardzo dobrze i dalej koncertujemy. Snowman dobrze poczuł klimat piosenki „A gdyby tak nie było” i stąd ich obecność na tej płycie. Podsunąłem im ten pomysł podczas festiwalu w Poznaniu. Także ten album jest naznaczony ich obecnością.
Rozmawiał Łukasz Dębowski