„Przy tej płycie uwolniliśmy się od wszystkich i wszystkiego” – nasza rozmowa z Johnem Porterem

Dwie osobowości, dwaj wspaniali muzycy – Wojciech Mazolewski i John Porter, dwie muzyczne historie, jedna „Philosophia”. O ich wspólnej płycie mieliśmy okazję porozmawiać z Johnem Porterem. Zapraszamy do lektury.

Do Waszej nowej płyty pt. „Philosophia” pasuje słowo 'wolność’. Te piosenki są wolne od strony artystycznej, ale też od oczekiwań, bo nikt nie spodziewał się do końca, że taka płyta powstanie. Jest także wolna od bezpośrednich skojarzeń z tym, co robicie sami. Czy zgodzi się Pan z takim skojarzeniem?

fot. Jacek Poremba

„Wolność” w stosunku do tej płyty jest całkiem ciekawym, ale też trafnym spostrzeżeniem. Nasza praca przy tej płycie była też wolna od stresu. Ten album stał się wolny od starań, czy będzie przebojowy.
Wolna też jest od oczekiwań, dzięki czemu nikt nie był w stanie nam niczego narzucić. Nagrywając nowe piosenki bierze się pod uwagę wiele czynników, które nie muszą mieć bezpośredniego przełożenia na efekt końcowy, ale mogą prowokować myślenie, w którym kierunku należy podążać, żeby dotarła do publiczności. Ja już dawno o tym nie myślę, ale w tym przypadku można to wyraźniej zauważyć.

Przy tej płycie uwolniliśmy się od wszystkich i wszystkiego, dzięki czemu wolność tak dobrze wpisuje się w charakter tych kompozycji. Kiedy zacząłem współpracować z Wojtkiem Mazolewskim utwory miały być muzycznie trochę inne, ale samo stało się, że zaczęliśmy tworzyć w takim kierunku.

Jak miała ta płyta wyglądać w pierwotnej formie?

Myśleliśmy, że może dołożymy więcej elementów charakterystycznych dla twórczości Wojtka. Miały pojawić się trąbki, więcej klawiszy i od strony aranżacyjnej też miały te kompozycje inaczej wyglądać. Stało się naturalnie, że wyszło z tego bardziej proste, gitarowe granie. Po kolejnych próbach z dwoma muzykami stwierdziliśmy razem, że nie będziemy na siłę niczego udziwniać. Naturalnie zmierzaliśmy w inną stronę i trzymaliśmy się tej spontanicznej reakcji na muzykę. Zaczęliśmy poszukiwać czytelniejszych rozwiązań.

Kolejne określenie, które właśnie pasuje do tej płyty to „poszukiwanie”. Nie tylko od strony muzycznej, bo przy pierwszym singlu „Don’t Ask Me Questions” Wojciech Mazolewski powiedział „jest to piosenka, która pędzi po emocjach w poszukiwaniu szczęścia”.

Od strony muzycznej poszukiwaliśmy jedynie na początku i znalezienie właściwej drogi stało się naturalne, bo niczego na siłę nie wymyślaliśmy. Dalej poszliśmy już po prostu za muzyką. To ona nas niosła i przynosiła efekty, które nas samych zaczęły zaskakiwać. Jeśli chodzi o ten utwór to jest on poszukiwaniem szczęścia w takim sensie, że chcemy doświadczać nowych rzeczy, bez oglądania się na innych. Ludzie mają własne przyzwyczajenia, a my próbujemy wydostać się z tego usilnego wpychania nas w czyjeś oczekiwania. To jest szersze przesłanie tej piosenki.

A czy można powiedzieć, że chcieliście jeszcze coś więcej przekazać w tych piosenkach?

Zdecydowanie nie należy przypisywać jednej myśli do tego albumu. On ma kilka wymiarów i różnych spojrzeń na filozofię życia. Pierwszy numer na płycie pt. „Broken Heart Sutra” miał być mantrą. Ja chciałem jednak uciec od takiego prezentowania praktyki duchowej, choć w warstwie muzycznej można wyłapać elementy pasujące do takiej filozofii. W tekście chciałem złapać więcej ludzkiego pierwiastka. Chciałem przekazać w tym utworze, że nie można powracać do tego, co już miało miejsce. Szczególnie jest to ważne w niepowodzeniach miłosnych. Nasze wspomnienia nie przywrócą już przecież tego, co było. Moje doświadczenia życiowe sprowokowały takie myśli.

fot. Jacek Poremba

Wspomniał Pan przy tej płycie, że nigdy nie miał tak dużej swobody w opowiadaniu o śmierci. Czy to prawda, że nie tematów, które należy omijać?

Trzeba zdać sobie sprawę, że śmierć jest nieodłącznym elementem życia. Nie ma w tym nic kontrowersyjnego. Śmierć jest elementem podróży człowieka i wiemy o niej już na początku, kiedy zaczynamy mieć świadomość. Nie udawajmy więc, że to nas nie dotyczy. A nagrywając te piosenki tak dobrze się bawiłem, że nawet śpiewanie o śmierci sprawiało mi radość (śmiech). Te piosenki nie są też nadmiernie optymistyczne, ale nie można też powiedzieć, że są pesymistyczne.

Po wysłuchaniu albumu „Philosophia” można doznać wstrząsu. Szczegónie, że na końcu znajduje się „Place of No Return”, który muzycznie rozwija się do kolosalnych rozmiarów i wzbudza tym pewien niepokój.

Bardzo dobrze słyszeć, że ten album wzbudza emocje. To jest także ważny utwór, który ma wywołać poruszenie. Mam córkę i często myślę o niej, na jakim świecie jej przyszło żyć. Człowiek zaczyna przenosić się na ekologiczną i intelektualną pustynię. A to, że ten numer rozwija się w taki sposób i nabiera rozpędu nie było zamierzonym efektem. Daliśmy się ponieść, dzięki czemu ten utwór rośnie do takich kolosalnych rozmiarów. Odbyło się to zupełnie spontanicznie.

Spotkanie Waszych silnych osobowości artystycznych przyniosło nową jakość, chociaż muzyka osadzona jest w brudnym, rock’n’rollowym graniu.

Pewnie trafnym będzie nawet stwierdzenie, że jest to granie bliższe mojej twórczości, chociaż Wojtka wkład jest ogromny i bez jego pomysłów nic by nie brzmiało tak samo. Jazzowe myślenie jest tutaj całkiem wyraźne i to ono nadaje tej nowej jakości. Wojtek potrafi łączyć wiele różnych elementów w jedną całość. To co początkowo wzbudzało we mnie wątpliwości, okazywało się zupełnie niepotrzebnym myśleniem. On pozwolił mi się całkowicie otworzyć w tym projekcie i odrzucić stereotypowe spojrzenie na jazz. Początkowo nawet nie byłem przekonany, czy ja w ogóle mogę coś stworzyć z jazzmanem (śmiech). Wszelkie obawy szybko zniknęły. Ja zmieniłem własne przyzwyczajenia muzyczne, a także podział rytmu i wyszło to na dobre całej płycie.

Jaki jest Wojciech Mazolewski jako artysta i człowiek?

Wojtek jest bardzo pozytywnie nastawiony do życia i pracy. On zawsze jest optymistyczny i łatwo wyłapać w nim dobre wibracje, co pomaga mu w zjednywaniu sobie ludzi. Potrafi też walczyć o swoje, bo zna wartość tego, co chce przekazać w muzyce. Nigdy nie spotkałem się z jego negatywnym nastawieniem do czegoś. Ja bywam jego przeciwieństwem (śmiech).

Wasza współpraca przyniosła też piosenkę „Polish Girl”, nagranej na płytę Wojciecha Mazolewskiego „Chaos Pełen Idei”. To był faktyczny początek, czy już wcześniej próbowaliście coś razem tworzyć?

Nasza współpraca rozpoczęła się od nagrywania „Polish Girl” na płytę Wojtka. To właśnie on wtedy zaprosił mnie do wspólnego grania. Na początku jednak zaznaczyłem, że nie chcę jego gotowej kompozycji, tylko nad piosenką pracujemy razem. Nie chciałem być odtwórcą jego pomysłów, na co on przystał.

Czy wspólne koncertowanie przekonało Was do tego, że może nagracie jeszcze coś razem?

Wiele rzeczy miało na to wpływ. Jeśli chodzi o koncerty, to zaczęliśmy poznawać się od strony muzycznej. Pamiętam koncert w Częstochowie, na którym miałem się pojawić, a jakoś nie było mi po drodze, bo umawialiśmy się na ten występ dużo wcześniej i zwyczajnie o tym zapomniałem. Pojawiłem się jednak, by razem zagrać „Polish Girl”. W trakcie tego koncertu Wojtek nagabywał mnie, żebym zaczął improwizować do ich muzyki. W pierwszym momencie pomyślałem, że to jest niemożliwe. Ja nie jestem przecież jazzmanem. Lecz stało się inaczej, bo poddałem się energii, która tam na scenie zaistniała. Wtedy okazało się, że może jesteśmy w stanie dalej pracować i kolejne koncerty jeszcze bardziej nas do siebie przekonały.

Czy podczas Waszych koncertów usłyszymy dokładnie to co na płycie, czy granie na żywo pokaże Was i te piosenki z jeszcze innej strony?

Na pewno na żywo będzie jeszcze bardziej dynamicznie. Nie chcę zgrywać tych piosenek jeden do jednego, bo też ich konstrukcja jest taka, że nie da się ich pokazać tak samo, jak to nagraliśmy w studiu. Poza tym ja się nudzę, gdy muszę grać cały czas w tym samym schemacie. Na koncertach będzie więc więcej improwizacji. Myślę, że sami możemy być zaskoczeni, w którą stronę to się rozwinie na żywo. Te utwory są tak nagrane, że proszą się o to, żeby coś więcej do nich dodać.

Płyta „Philosophia” ukaże się także na winylu. Czy ma Pan szczególny sentyment do tego nośnika?

Nigdy nie byłem fanem CD. Żałuję, że winyle w latach 90. zostały wyparte przez nowy nośnik muzyki. Po czasach czarny krążek powrócił do łask i to mnie bardzo ucieszyło. A to dlatego, że winyl wzmaga większy szacunek do muzyki. Wielu ludzi mówi, że słucha muzyki, ale to nie jest prawda. W dzisiejszych czasach muzyka stała się tłem, soundtrackiem do robienia czegoś przy okazji. Kiedyś słuchało się muzyki i wzbudzała ona ogromną ciekawość. Większy dostęp do piosenek zabił umiejętność słuchania. A winyl jednak przywraca tę nadzieję, że są słuchacze, którzy potrzebują jej obecności, nie tylko w wymiarze drugoplanowym.

A jaką muzykę można usłyszeć u Pana w domu?

W tej chwili mało słucham, bo po prostu wolę grać. Zdarza się, że wracam do The Beatles lub muzyki klasycznej, która jest idealna na nadzielę. W domu słucham też tego, co moja córka. Ostatnio muszę poznawać piosenki Billie Eilish i nie mam nic przeciwko, ponieważ uważam, że to jest całkiem niezłe. Młoda artystka, która ma coś do przekazania. Wzbudza moją ciekawość, tym bardziej, że jej muzyka nie jest napastliwa.

Rozmawiał Łukasz Dębowski

 

Jedna odpowiedź do “„Przy tej płycie uwolniliśmy się od wszystkich i wszystkiego” – nasza rozmowa z Johnem Porterem”

Leave a Reply