Marność nad marnościami? O polskich artystach pokolenia Z [FELIETON]

Jaka jest kondycja polskiej muzyki rozrywkowej? Czy sanah, bambi i Taco Hemingway to najlepsi przedstawiciele pokolenia Z? W jakim miejscu dziś jesteśmy, biorąc pod uwagę twórczość najpopularniejszych polskich artystów?

fot. materiały promocyjne

Poddawanie w wątpliwość morale młodszego pokolenia nie jest zjawiskiem nowym. „Lamentacje Ipuwera”, dzieło egipskiego mędrca, datowane na ponad dwa tysiące lat przed naszą erą, przedstawia ówczesne imperium jako krainę chaosu, degrengolady i porzucenia wszelkich możliwych norm społecznych, a za głównego winnego uznaje ówczesną młodzież. Czyżby on był protoplastą krytyki wszystkiego, co nowe i nieznane? Nie wiem, natomiast na przestrzeni tysiącleci znalazł wielu naśladowców.

Ostatnie dziesięciolecia były przełomowe dla formy sztuki utożsamianej kiedyś z pieśniami i przyśpiewkami. Wraz z upowszechnieniem nowych form przekazu, takich jak płyty winylowe, radio i telewizja, wynalezieniem nowych instrumentów oraz zmianami kulturowymi, muzyka stała się obok filmu główną formą twórczą. Po tak bogatym w nowości okresie rynek muzyczny łapie lekką zadyszkę. Odnosi się wrażenie, że nic przełomowego już nas nie spotka, a nowe utwory stanowią w większości kalkę sprawdzonych form, a więc brakuje im powiewu świeżości i innowacyjności, jakie niosły ze sobą oryginały. Do tego dochodzą problemy komercjalizacji przez wytwórnie fonograficzne oraz dostosowywania utworów do panujących trendów w mediach społecznościowych – w końcu krótsze utwory wymagają mniejszych nakładów pracy, przynosząc zarazem wielokrotnie większe zyski.

Czy może zatem dziwić lekceważące podejście starszych pokoleń – świadków rozkwitu muzyki rozrywkowej – na projekty artystów nowego pokolenia, powielające stare schematy? Czy dzisiejsi twórcy mają cokolwiek do zaoferowania? Przyjrzyjmy się twórczości kilku najpopularniejszych polskich artystów i zastanówmy się, czy rzeczywiście kryje się za nią prawdziwa wartość.

 

fot. materiały prasowe

sanah (pisownia oryginalna)

Tej piosenkarki nie trzeba nikomu przedstawiać. Od czasu wydanego w 2020 roku „Szampana” artystka nie schodzi z list przebojów radiowych, a na ten moment wydanych zostało pięć albumów, z których każdy, poza najnowszymi „Kaprysami” uzyskał status diamentowej płyty. Nie mieliśmy jeszcze okazji za sanah zatęsknić – uznaję to za największą bolączkę wokalistki.

Odnoszę wrażenie, że jej najnowszy album jest ucieleśnieniem pewnego chaosu, braku pomysłu na siebie. Znajdziemy na nim, chociażby ballady, piosenkę aktorską, jodłowanie, muzykę country, electro-pop i techno – tak jakby artystka chciała przypodobać się każdemu. Pod względem produkcyjnym jest to kawał dobrej roboty, natomiast najsłabszym ogniwem albumu są teksty, ich specyfika, zamiast intrygować, jak w poprzednich produkcjach, męczy.

Adaptacje poetyckie są nierówne – z jednej strony mamy bardzo dobre „Kiedy umrę kochanie” w kolaboracji z Kasią Kowalską, a z drugiej „Ofelia” we współpracy z Nosowską stanowi niewykorzystany potencjał (w końcu Nosowska to artystka z krwi i kości, można było rzucić się na głęboką wodę!). Zuzanna ma piękny, intrygujący głos, a jej wcześniejsze utwory niosły za sobą niespotykany klimat, tym bardziej z przykrością obserwuję zatracenie jej potencjału podyktowane chęcią zysku i – moje przypuszczenia – nieuzasadnionym strachem przed zapomnieniem. Zdecydowaną siłą jej twórczości jest prezentowanie młodym klasyków polskiej poezji i niekonwencjonalne podejście do pisania tekstów, natomiast nieustanne wydawanie muzyki odbija się na jakości i z tego powodu powstrzymam się na ten moment od zakupu nadchodzącego szóstego krążka.

 

Taco Hemingway

Taco to jeden z najpopularniejszych raperów polskiej sceny muzycznej. Na tle konkurencji wyróżnia go między innymi styl tekstów, których treść nie jest rytmiczną mieszaniną przechwałek i przekleństw, a charakteryzuje je pewien introwertyzm i baczne obserwowanie otaczającej go rzeczywistości. Utwory trzydziestoczterolatka cechuje zawód wszechobecnym konsumpcjonizmem, wyścigiem szczurów i fałszywymi znajomościami – wyczuwalna jest tęsknota za latami dziewięćdziesiątymi i biednym, ale beztroskim dzieciństwem. Pod względem produkcyjnym jest to również kawał dobrej roboty – podkład muzyczny współgra z tekstem, wyróżnia się na tle konkurencji, nie tracąc przy tym rytmiczności.

 

fot. materiały prasowe

Odnoszę wrażenie, że rap cechuje o wiele większa elastyczność w porównaniu do tradycyjnego śpiewu, a Taco z pewnością ten potencjał wykorzystuje. Dla mnie najprzyjemniejsze w odbiorze najnowszego albumu artysty są współprace z innymi wykonawcami muzyki pop. Połączenie rapu ze śpiewanymi przez Podsiadłę czy Zawiałow partiami w utworach „Całe lata” i „Mix sałat”, to prawdziwa uczta dla ucha, natomiast Taco radzi sobie gorzej ze swoim własnym śpiewem, chociażby w „Gelato” – tu pojawia się pewien zgrzyt. Zdecydowanym Opus magnum rapera jest utwór „POLSKIE TANGO”. Zachwyca mnie sposób, w jaki artysta w trzyminutowym utworze streścił problemy społeczne trawiące nasz kraj, odnosząc się równocześnie do kontekstu przemian politycznych. Pomimo 39 milionów wyświetleń na dzień publikacji artykułu i wydaniu utworu przed wyborami w 2020 roku odnoszę wrażenie, że utwór nie wywołał należytego odzewu – czyżby rap nadal jest traktowany w Polsce w nie do końca poważny sposób?

Pomimo tego, że na co dzień słucham wykonawców innych gatunków muzycznych, to dostrzegam w twórczości Taco Hemingwaya niezwykły potencjał i z niecierpliwością czekam na kolejne projekty tego artysty. Jego popularność jest dowodem na to, że w muzyce młodego pokolenia jest miejsce na sztukę, a komercjalizacja treści nie musi ograniczać niesionego przez nie przekazu.

 

bambi (pisownia oryginalna)

Nieoczekiwany sukces młodej DJ-ki, Sary Sudół, znanej pod pseudonimem Young Leosia, za sprawą wydanych w 2020 roku „Szklanek” utorował drogę kolejnym artystkom młodego pokolenia na wdarcie się do rapowego mainstreamu. Jedną z nich była Bambi – urodzona w 2003 roku Michalina Włodarczyk, która w ramach inicjatywy „SBM Starter” wypuściła trzy utwory, których popularność doprowadziła do podpisania w 2023 roku kontraktu z Baila Ella Records – wytwórni muzycznej założonej przez wspomnianą Young Leosię. W ramach promocji nowej twarzy wytwórni obie artystki nagrały wspólną EP-kę – „PG$”. Dzięki niej oraz kilku pobocznym singlom Bambi awansowała na trzecie miejsce wśród najpopularniejszych polskich artystów na Spotify w 2024 roku. Trzy miesiące temu raperka nagrała pierwszą solową płytę, zatytułowaną „Trap or die”. Tyle z suchych faktów.

A jaki przekaz niosą za sobą utwory Bambi?

Żaden. Głównymi tematami poruszanymi w tekstach Bambi są nieoczekiwany (a może oczekiwany?) wzrost popularności, zachwyt swoją twórczością, życie bez wytchnienia. Zastanawia mnie ile wody w Wiśle upłynie zanim treść tych tekstów zupełnie straci na aktualności. Nie wspominając o młodzieżowym slangu, ponieważ już teraz nie da się zrozumieć, o czym rapuje artystka i trzeba się wspomagać napisami. Radziłbym Bambi popracowanie nad dykcją, ponieważ ta jest największą bolączką wszystkich wydanych dotąd kawałków.

Z racji, że trap charakteryzuje się dynamicznym tempem, szczególnie ważnym kryterium jest klarowność wypowiedzi. Co prawda utwory są rytmiczne i niektóre zabiegi produkcyjne są atrakcyjne, natomiast wokalistka poprzez modulację wysokości głosu trafia w częstotliwości, które są zwyczajnie bolesne dla ucha. I tu dochodzimy do konkluzji. Rozumiem, że część młodego pokolenia nie jest wymagająca, ceni przebojowość artystki, czuje się dowartościowana rapowanymi tekstami. Zarazem nie potrafię zrozumieć, dlaczego spośród tylu artystów na rynku muzycznym młodzież mimo wszystko słucha tego, co jest podane na tacy, bo popularne. Jeżeli jako społeczeństwo nie będziemy egzekwować niczego od muzyków, to i dostarczana nam twórczość będzie mierna. Czy jest to kwestia niewielkiej konkurencji w polskim, kobiecym rapie? Zostawiam was samych z tą tezą.

 

fot. materiały prasowe

Jeżeli miałbym podsumować w jednym zdaniu polski rynek muzyczny kierowany do pokolenia Z, to napisałbym – nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Tezy głoszące upadek muzyki rozrywkowej można włożyć między bajki – z obserwacji polskiej muzyki z poprzednich dekad można łatwo wywnioskować, że między perełkami estrady występowali wokaliści, o których wolelibyśmy dzisiaj zapomnieć. Jako przykłady pozostawię Andrzeja Rosiewicza jeszcze z czasów PRL-u, czy rozkwit całego gatunku disco polo, w okresie transformacji ustrojowej. Niektórzy artyści nadal czekają na odkrycie – przy tej okazji serdecznie polecam wywiad z duetem Matylda/Łukasiewicz, który ukazał się na naszym portalu w czerwcu zeszłego roku. A jakie są wasze spostrzeżenia na temat przedstawionych przeze mnie artystów? Zapraszam do podzielenia się swoimi opiniami w sekcji komentarzy.

Kamil Łuszczek

 

Jedna odpowiedź do “Marność nad marnościami? O polskich artystach pokolenia Z [FELIETON]”

Leave a Reply