Synteza – „Cienie” [RECENZJA]

Nasz ocena

„Cienie” to tytuł debiutanckiej płyty rockowego zespołu Synteza, która ukazała się 22 marca. Poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.

fot. materiały promocyjne

Recenzja płyty „Cienie” – Synteza (2025)

Jeżeli ktoś uważa, że rock’n’roll nie ma już takiej siły rażenia, ten powinien posłuchać pierwszej płyty zatytułowanej „Cienie” zespołu Synteza. Grupa całkiem umiejętnie odnosi się do klasycznej muzyki rockowej, gdzie ważne miejsce zajmują świetne rozplanowane zagrywki gitarowe i rozciągnięte harmonie, które gdzieś na końcu układają się w melodyjne motywy. Czuć w tym nostalgię za minionym czasem oraz konkretne, całkiem obrazowe podejście do takiej materii muzycznej. I nawet jeśli nie ma w tym zbyt dużej innowacji, to poszczególne kawałki bronią się autentycznością oraz starannie urzeczywistnioną dynamiką.

Na pewno lepsza produkcja mogłaby nadać tym propozycjom większej świeżości, ale zaletą jest to, że grupa nie próbuje usilnie wpisywać się we współczesne nurty związane z alternatywnym rockiem, tworząc własną przestrzeń, w której czuje się doskonale. Warto skupić się na zaletach, do których należy zaliczyć szaleńcze, bardzo energetyczne motywy gitarowe Dominika Pustelnika.

Te ślady, które wyznacza gitara elektryczna zdecydowanie zasługują na uznanie, tym bardziej, że to na nich została obudowana konstrukcja wszystkich kompozycji. Często takie frazy instrumentalne napędzają poszczególne numery i to bez popadania w przewidywalność, tak więc łamanie utworów wybornymi solówkami, to bezsprzecznie siła tego albumu. Potwierdza to ciekawie rozpisany kawałek „River of Blood”, gdzie malowniczo prezentujące się, tnące nostalgią akcenty gitarowe, przemieniają się w potężną machinę artystyczną.

Oczywiście nic nie mogłoby się udać, gdyby nie pulsujący bas (Mateusz Wiera) i wyraźnie uwypuklona rytmika perkusyjna (Olaf Koczy). Czuć, że pomimo niewielkiego stażu, zespół świetnie rozumie przyjęte założenia, dlatego dostaliśmy bardzo spójny, osadzony na solidnych fundamentach materiał, który przede wszystkim broni się tymi mocniej zaznaczonymi propozycjami (stoner rockowy wstęp w „Ej Wy!” rozwija się w mniej oczywistym, jeszcze bardziej rozszalałym kierunku).

Warto zwróci uwagę, że grupie udało się zachować piosenkową wymowę, dzięki czemu każdy z numerów potrafi zapaść na dłużej w naszej pamięci, a pomaga w tym też charyzma wokalistki – Marty Oleś. To świetny głos, który idealnie pasuje do rockowej różnorodności tego albumu. Co ciekawe jej przekaz lepiej wypada w utworach po angielsku – nie czuć w tym kompleksów związanych z takim gatunkiem i nie zakłóca tego sporadyczne popadanie w nadmierny archaizm (być może to kwestia wspomnianej produkcji muzycznej). Należy też zaznaczyć, że band niemal całkowicie zrezygnował z balladowych akcentów, mocniej odnosząc się do czysto rock’n’rollowej wymowy. Wyjątkiem jest kawałek „Cienie”, osiadły na spokoju i akustycznych dźwiękach, które świetnie uzupełniają się z ekspresyjnym głosem wokalistki.

Można przyczepić się, że nie udało się Syntezie mocniej zindywidualizować własnych poczynań, nadając im bardziej współczesnego wydźwięku. Nie ma tym jednak usilnego układania się według nowoczesnych trendów, co w ostateczności należy uznać za zaletę. Tym bardziej, że wiele tu bezkompromisowo podanego brzmienia, gdzie liczy się zawodowe ujarzmienie rockowej energii i skuteczne zaznaczenie tonu gitarowej eksploracji. Dlatego debiutancki album bandu broni się nietuzinkowymi detalami, które łatwo dostrzec niemal w każdym utworze.

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply