
4 grudnia ukazał się album Reni Jusis „Re Trans Misja”. Otsochodzi, Mery Spolsky, Kuba Karaś, Leszek Możdżer, Skubas, Bovska oraz wielu innych, wzięło na warsztat kultowe utwory artystki, prezentując je w nowych, zaskakujących wersjach. O tym wszystkim mieliśmy okazję porozmawiać z wokalistką. Nie obyło się bez wspomnień związanych z płytą „Trans Misja”.
fot. Tomek Kuczma
Zanim przejdziemy do muzyki, wspomnijmy o okładce Twojej nowej płyty „Re Trans Misja”. Autorem wyjątkowych zdjęć jest Tomek Kuczma.
Reni Jusis: Wiesz co, to pierwszy raz, kiedy zdecydowaliśmy się, że na okładce nie będzie napisu, co jest naprawdę fajne, bo można to traktować jak obraz, tym bardziej, że zdjęcia Tomka są fantastyczne. A muzycznie, mamy tutaj naprawdę obszerny materiał, który udało się zamieścić na dwóch winylowych płytach – do tego białych! Wszystko zrobiliśmy tak, żeby było trochę w kontrze do „Trans Misji”. Na pewno jest to więc wyjątkowa edycja – nie tylko muzycznie, ale też wizualnie.
A skąd w ogóle wzięła się potrzeba, żeby świętować wydanie akurat tego albumu?
Reni Jusis: To ciekawe, bo artyści zwykle celebrują swoje debiuty, a ja akurat nie jestem osobą, która potrzebuje tego rodzaju upamiętnienia. Nie wstydzę się płyty „Zakręcona”, bo wiem, ile jej zawdzięczam – nawet czasem zagram „Zakręconą” na koncertach, jeśli publiczność bardzo się jej domaga. Natomiast „Trans Misja” była dla mnie bardzo ważna. Wiesz, ta płyta to był moment, w którym poczułam, że naprawdę odnalazłam swój styl, a tym samym – siebie. Dwa poprzednie albumy, czyli „Era renifera” i „Elektrenika”, to były dopiero poszukiwania, które nie odniosły sukcesu. Wtedy graliśmy bardzo niskobudżetowe koncerty. Potem pojawiło się pytanie, co dalej? Wiedziałam, że chcę nadal iść w elektronikę, ale pojawił się strach, czy to się w końcu obroni. „Trans Misja” stała się więc punktem, w którym mogłam naprawdę poczuć się dobrze w swojej skórze artystycznej, a moja działalność nabrała rozpędu. Z perspektywy lat widzę, jak ważna była dla mnie, ale także dla moich fanów. I dopiero teraz doceniam, jak wiele osób do tej płyty wraca.
Zaskoczyło Cię to, że po tylu latach „Trans Misja” wciąż jest tak ceniona? I które nowe wersje był dla Ciebie najbardziej zaskakujące?
Reni Jusis: Przy okazji powstawania reworków dowiedziałam się, że wielu moich fanów, a także muzyków, do tej płyty wraca. To, co mnie naprawdę zaskoczyło, to przykład Frank Leena, który pojawia się w nowej wersji utworu „Kto pokocha?” – on w ogóle dorastał, słuchając tej płyty! To dla mnie naprawdę ogromna niespodzianka, bo to młody producent, który jest zdolny, a do tego bardzo bezkompromisowy. Jego praca nad remiksem była totalną petardą – on wykrzyczał, to co ja w pierwotnej wersji delikatnie, z pozycji ofiary śpiewałam w tej piosence. Zaskoczył mnie także thekayetan ze swoją odsłoną utworu „Not real”, gdzie pojawiły się oldschoolowe brzmienia, wręcz miałam wrażenie, że za chwilę George Michael wyłoni się spomiędzy tych dźwięków.
Czy to Ty wychodziłaś z inicjatywą, żeby powstały nowe wersje tych piosenek, czy to różni artyści sami się do Ciebie zgłaszali?
Reni Jusis: W przypadku wspomnianych dwóch utworów, to oni wyszli z inicjatywą. Także BESKRES sam pokazał mi swoją wersję „Kiedyś Cię znajdę”. Każdy remiks, który powstał, to była dla mnie niespodzianka, choć przecież na przestrzeni wielu lat powstało wiele remiksów, na które ja nie przystałam, bo nie wnosiły nic wartościowego. Potem, gdy dostałam już kilka nowych wersji, przyszedł pomysł, żeby nagrać cały album z reworkami. Do kilku artystów odezwałam się sama. Kocham jazz, więc zapytałam Leszka Możdżera, czy nie chciałby dodać kilku własnych pomysłów do „Wynurzam się”, i od razu powiedział „tak”. To było niesamowite. Po kilku dniach po prostu przysłał mi swoje partie fortepianowe. A co ciekawe, jego fortepian nagłaśniał kolega z klasy mojej siostry. To wszystko odbywało się w takiej przyjaznej atmosferze, a projekt zyskał kolejnych, zupełnie niespodziewanych gości.
Nieprzypadkowo zwróciłaś się o chęć współpracy do Noviki, z którą wiele lat temu współtworzyłaś polską scenę elektroniczną.
Reni Jusis: Tak, bardzo zależało mi na współpracy z Noviką, bo uwielbiam jej sety DJ-skie, ale również jej audycje radiowe. Ona powiedziała, że „Let’s play ping-pong” nagra z Envee, co od razy wywołało moją ogromną radość, zresztą ona sama też podeszła do tego bardzo entuzjastycznie. Dzięki ich pracy powstała współczesna wersja tamtego utworu, który stała się takim pomostem pomiędzy „Trans Misją”, a „Re Trans Misją”. Poza tym nigdy nie miałyśmy okazji nagrać nic wspólnie – dopiero teraz to się udało.
Niektóre wersje nowych utworów są naprawdę zaskakujące, bo przecież w „It’s Not Enough” pojawił się nawet polski tekst, za który odpowiada Mery Spolsky, która zresztą śpiewa w tym kawałku. Skąd taki pomysł?
Reni Jusis: Tutaj należy zacząć od Kuby Karasia, producenta tej piosenki, z którym współpracowałam już przy płycie „BANG!”. On wpadł na pomysł, że „It’s Not Enough” będzie balladowym numerem – co za pomysł! Natomiast ja z Mery chciałam to zrobić energicznie, a najlepiej jeszcze w języku polskim. Potem ona nagrała wokale do szkicu i zrobiła to znacznie wcześniej niż Kuba. Następnie on to wszystko zwolnił, co okazało się świetnym pomysłem. To właśnie jego dotyk, jego pomysłowość wprowadziły ten utwór na zupełnie inny poziom. Kuba to artysta, który potrafi wyjść ze swojej strefy komfortu i to jest niesamowite.
A ja pamiętam pierwotną wersję tego kawałka, który pojawił się nawet w reklamie.
Reni Jusis: Firma odzieżowa zwróciła się do mnie z propozycją nagrania utworu do reklamy. Chcieli, żeby to był remiks piosenki „Just Can’t Get Enough” Depeche Mode. Siedziałam więc z moim producentem przez tydzień i wróciłam do nich z tym, że nie zrobię tego lepiej. Zaproponowałam wtedy, że mogę nagrać swoją wersję, opartą na pewnym kontekście, o który im chodziło. Wtedy wymyśliłam ten utwór, a oni to zaakceptowali. Reklama pomogła więc w popularyzacji tego numeru, a potem nakręciłam teledysk w oranżerii wśród palm na Mokotowie. Nigdy nie miałam potrzeby śpiewania po angielsku – to był zupełny wyjątek.
Wracając do płyty, zaskoczeń na „Re Trans Misji” jest więcej, bo powstała też bardzo organiczna wersja piosenki „Ostatni raz” Skubasa.
Reni Jusis: Byłam naprawdę zaskoczona, jak organicznie wpasował się w ten projekt. Skubas to artysta, którego twórczość uwielbiam. Kiedy usłyszałam jego utwór „Nie mam dla Ciebie miłości”, musiałam zatrzymać samochód. Dawno nie słyszałam słów piosenki, które tak by trafiły do mojego serca. To coś niesamowitego, kiedy ktoś wypowiada to, co czujesz, ale nie masz samemu odwagi powiedzieć tego głośno. To samo przeżyłam, gdy usłyszałam „Falstart albo faul” Darii ze Śląska – musiałam się zatrzymać na chwilę, by to przetrawić. Właśnie dlatego kocham język polski – jest w nim coś, co mnie naprawdę porusza. Dlatego też uwielbiam teksty Osieckiej. Przy „Ostatni raz” dałam więc artyście pełną dowolność, żeby mógł sam przeżyć mój tekst na swój sposób, a Skubas zrobił to wyśmienicie.
A jak udało Ci się połączyć wrażliwości artystów z różnych pokoleń? Mamy tu przecież zarówno młodszych, jak Frank Leen, jak i bardziej doświadczonych twórców – Novika, Mika Urbaniak.
Reni Jusis: Wiesz, zależało mi na tym, żeby ten projekt miał eklektyczny charakter, by artyści z różnych światów, różnych pokoleń i podejść muzycznych spotkali się w jednym miejscu. Mam wrażenie, że to właśnie jest najciekawsze – jak te różnorodne spojrzenia na te same kompozycje mogą się ze sobą splatać. Z jednej strony masz dwudziestolatków, jak Frank Leen, a z drugiej takich doświadczonych artystów, jak Mika Urbaniak. Każdy z nich wnosi swoją unikalną perspektywę i to słychać w każdej z tych wersji. Dla słuchacza, który zna te utwory, to będzie ciekawa podróż – może czasem wywołać zdziwienie, a czasem sprzeciw, ale to wszystko część tej artystycznej zabawy.
Mówiłaś, że artyści mieli pełną swobodę w interpretowaniu utworów. Czy zdarzyło się, że ktoś poprosił Cię o pomoc, jakieś sugestie?
Reni Jusis: Rzeczywiście, dałam pełną wolność twórczą. To był eksperyment, który wszyscy podjęliśmy świadomie. Zdarzyło się jednak, że czasem ktoś chciał się upewnić, czy dobrze rozumie moją intencję. Pamiętam na przykład współpracę z Mery, kiedy na festiwalu w Sopocie zaśpiewała polską zwrotkę w utworze „It’s Not Enough”. Musiałam wtedy przekonać Kubę Karasia, że ten utwór musi być energiczny, ale on miał zupełnie inną wizję. Powiedział: „Nie, hola, hola, zróbmy to inaczej”. I to była świetna decyzja, bo ten miks wokali naprawdę dodał utworowi zupełnie nowego życia. Chodziło o to, by dać artystom przestrzeń i jednocześnie nie bać się eksperymentować.
Jak wyglądała Wasza współpraca przy tej płycie z producentem Michałem Przytułą, zwłaszcza w kontekście jego widzenia tych nowych wersji utworów?
Reni Jusis: Michał to osoba, z którą mam ogromny sentyment, bo to on był ze mną przy „Trans Misji”. Na początku miałam obawy, bo gdy tworzyliśmy „Trans Misję”, miewaliśmy inne zdania na różne tematy – czasem dochodziło do ostrej wymiany zdań. Michał często mówił, że coś jest źle wymyślone, szczególnie w odniesieniu do „It’s Not Enough” i „Let’s Play ping-pong”. Po latach, przy tej płycie, gdy ją masterował, było zupełnie inaczej. Michał się wzruszył, a ja poczułam, że znowu się zrozumieliśmy. Tym razem poczuliśmy to samo – jakbyśmy spotkali się z dzieckiem, którego dawno nie widzieliśmy, wręcz go nie poznaliśmy, ale widzisz, jak wyrosło, to jesteś z niego dumny. To była piękna chwila.
Jeszcze jedna osoba łączy „Trans Misję” z nowymi wersjami, a jest nim Fox, który tym razem pojawia się z Bovską w utworze „Jeśli zostaniesz”.
Reni Jusis: To jest dla mnie niedoceniona piosenka z tamtej płyty, którą bardzo lubiłam grać na trasie podczas promowania „Trans Misji”. Fox dostał oczywiście pełną swobodę, więc wyszedł z zupełnie nową wizją – bardziej oldschoolową, z lat 80-tych, ale przefiltrowaną przez jego własny styl. Wszystko wyszło bardzo współcześnie, a do tego dochodzi głos Bovskiej, z którą się kumplujemy, ale też nie miałyśmy okazji nic razem zrobić.
Dlaczego w jednych nowych wersjach piosenek można Cię usłyszeć, a w innych nie?
Reni Jusis: To wszystko była kwestia przypadku, bo albo akurat byłam z kimś w studio nagrań, albo ktoś tworzył na drugim końcu Polski… Myślę, że fajnie wyszło, bo jest bardziej różnorodnie i przez to jeszcze bardziej zaskakująco.
Czy zamieszczając na nowej płycie kilka wersji piosenki „Kiedyś Cię znajdę”, chciałaś zaznaczyć jej ważność? Przecież to utwór, który stał się tak ważnym punktem w Twojej karierze.
Reni Jusis: „Kiedyś Cię znajdę” to kawałek, który faktycznie przewrócił moje życie do góry nogami. Bardzo wiele mu zawdzięczam, bo przecież dzięki niemu w pełni zaczęłam robić to, co kocham. W końcu mogłam wyjechać w niekończącą się trasę koncertową, która trwa do dzisiaj. I do dziś dostaję remiksy tego utworu. Grałam na Openerze swój set DJski, a potem poszłam do innej strefy i usłyszałam remiks, który kompletnie mnie zaskoczył. Pomyślałam, że to niesamowite, jak ten utwór ciągle ewoluuje. To dla mnie ogromne wyróżnienie, że „Kiedyś Cię znajdę” żyje własnym życiem – teraz już to nie tylko mój kawałek, ale część większej kultury muzycznej. Dlatego na „Re Trans Misji” można znaleźć kilka wersji tego kawałka, w odsłonie Smolika i BESKRESU. A Modfunk remiks powstał 20 lat temu i nigdzie wcześniej go nie publikowałam, a ogromnie mi się podobał. Gram go wciąż na moich setach DJskich.
W jaki sposób w tamtych czasach uczyłaś się produkcji muzycznej, co wpłynęło na bardzo wyraźne brzmienie albumu „Trans Misja”?
Reni Jusis: Przy „Trans Misji” zrozumiałam, co chcę osiągnąć w muzyce. To nie chodziło o naukę w szkole czy jakąś teorię, ale o głębokie osłuchanie się z muzyką, które przyszło z doświadczenia. Byłam wtedy bardzo zaangażowana – jeździłam po sklepach z płytami, słuchałam dużo muzyki, chodziłam na koncerty, obserwowałam elektroniczną scenę w Berlinie oraz w Londynie. To wszystko miało wpływ na to, jak potem podchodziłam do produkcji i tego, co chciałam osiągnąć w swoim projekcie. Czułam się kompetentna, by zarządzać zespołem i wiedzieć, jakie brzmienie chcę stworzyć. Skończyłam Akademię Muzyczną, co na pewno też miało znaczenie.
Byłaś bardzo bezkompromisowa w swoich decyzjach artystycznych, zwłaszcza gdy chodziło o wybory muzyczne. Jak udało Ci się utrzymać pewność tego, co dla Ciebie jest ważne i dobre w muzyce?
Reni Jusis: To prawda, byłam bezkompromisowa, ale jednocześnie bardzo jasno określiłam, że to ja decyduję o finalnym brzmieniu i o tym, co trafia do produkcji. Mieliśmy w zespole sytuacje, gdzie ktoś miał pomysł, ale ja nie zgadzałam się na to, bo to po prostu nie pasowało do mojej wizji. Miałam na tyle silne przekonania, żeby nie pozwalać na kompromisy, które by rozmyły charakter tego, co chciałam stworzyć. Czasami bywało to trudne, ale ostatecznie, gdy zespół widział, że mam jasną wizję, to podążał za mną i wspierał mnie w moich działaniach. Zawsze starałam się być progresywna i ciekawa wszystkiego, co dzieje się w muzyce elektronicznej i stąd tak wyraźne brzmienie, które ukształtowało „Trans Misję”.
Czy Twoje pomysły nie mijały się czasem z oczekiwaniami publiczności oraz wytwórni fonograficznej, która w tamtym czasie Cię wydawała?
Reni Jusis: Wtedy bardzo mi zależało na tym, żeby stworzyć coś świeżego, coś, co będzie miało charakter i nie będzie naśladowaniem. Jednocześnie była presja ze strony publiczności i wytwórni, która oczekiwała, że będę grała to samo, co kiedyś. Pewnie myśleli, że znów nagram coś w stylu „Zakręconej”. A ja szłam w zaparte, że chcę tworzyć coś zupełnie innego i myślę, że z tego powodu wytwórnia czekała wręcz, aż skończy się nasz kontrakt. To był bardzo trudny czas. Wytwórnia nie była zadowolona z wyników sprzedaży drugiej i trzeciej płyty, co sprawiało, że finansowo nie było łatwo. Postanowiłam więc zrobić album „Trans Misja” na własną rękę – wyprodukowałam go sama, z kolegami w domu. Na szczęście się udało, bo wytwórnia zgodziła się później wydać tę płytę. To było takie moje własne zwycięstwo, tym bardziej, gdy się okazało, że ten album okazał się sukcesem.
Wspomniałaś, że patrzysz na te piosenki, jak na swoje dzieci, które wyrosły. A jak Twoje dzieci reagują na Twoją muzykę? Czy interesują się tym, co nagrywasz?
Reni Jusis: Moje dzieci niekoniecznie są fanami mojej muzyki, choć czasami przypadkiem słuchają moich piosenek w samochodzie czy w domu, gdy muszę sama coś wielokrotnie odsłuchać. Myślę, że jest to trochę abstrakcyjne dla nich, bo mój zawód wiąże się z częstą nieobecnością w domu. Zdarza się, że są zmęczeni moim trybem pracy i koncertami. Ciekawa jestem, co będą o tym myśleli, kiedy dorosną. Na razie bardziej zwracają uwagę na to, że mój zawód oznacza, że często mnie nie ma w domu.
Jakie doświadczenie wyniosłaś programu „Twoja twarz brzmi znajomo”? I po co, tak naprawdę wzięłaś w nim udział?
Reni Jusis: Ten program to była niesamowita szkoła. Codzienne lekcje śpiewu, aktorstwa, tańca – wszystko to było bardzo wymagające. Choć początkowo ćwiczenia wokalne były dla mnie trudne, to nauczyłam się jeszcze bardziej wychodzić ze swojej strefy komfortu. Cały proces ponownie uświadomił mi, jak ważne jest stawianie sobie nowych wyzwań, nawet jeśli nie jesteś pewien, co z tego wyniknie. Ten program pokazał mi, że potrafię też inaczej śpiewać, co zapewne wykorzystam w przyszłości nad pracą nad nowymi projektami.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski