„Lubię się zmieniać, iść po ekstremum” – Małgorzata Ostrowska [WYWIAD]

Album „Legenda” to dziesięć kompozycji z tekstami autorstwa samej Małgorzaty Ostrowskiej. Choć dziś wciąż porusza często trudne, bolesne tematy, przyjmuje raczej pozycję obserwatorki, która z dystansu przygląda się innym. O nowych piosenkach, ale też o latach 80., mieliśmy okazję porozmawiać z artystką.

fot. materiały prasowe RockHouse

Okazuje się, że jest Pani otwarta na współpracę z innymi artystami, bo wraz z premierą albumu „Legenda” ukazała się płyta Ochmana, na której znalazł się utwór „Taniec pingwina na szkle” zaśpiewany w duecie. Skąd ten pomysł i potrzeba spotykania się z innymi artystami w takich sytuacjach artystycznych?

To zaproponował nasz wspólny management, a mnie wydało się to bardzo fajne. Spodobało mi się jego wykonanie tej piosenki, dlatego zdecydowałam się na współpracę. Przy tej okazji mogłam sprawdzić się obok takiego klasycznego, powiedziałbym nawet – operowego głosu Krystiana. Zaśpiewałam to też trochę inaczej, momentami sięgając nawet po klasyczny mezzosopran.

Natomiast „Legenda” to wyczekany album przez wszystkich, którzy tęsknili za rockowo-elektroniczną Małgorzatą Ostrowską. Zgodzi się Pani z tym przekonaniem?

Ta płyta jest ukłonem w stronę lat 80. nie tylko muzycznie, bo nawet trochę wizerunkowo bawimy się taką konwencją. Jeżeli ktoś zdecyduje się kupić wersję fizyczną, to zauważy o co tu chodzi, bo już na okładce pojawia się drobny akcent. Poza tym koncertuję z moim zespołem, gdzie można usłyszeć nowe piosenki – trasa nazywa się „Legenda”. I stwierdziłam, że nie będę się malowała jak kiedyś, bo ja to już mam za sobą. Za to moi koledzy z zespołu malują się, kładąc sobie taki charakterystyczny make-up i tak występują (śmiech). Zmiana warty, zmiana pokoleń… To jest dowcip, ale właśnie to ma podkreślać muzyczną stronę tego albumu.

Natomiast muzyka nawiązuje do lat 80. za sprawą producenta – Pawła Krawczyka. Nie naginaliśmy się do mody na tamte lata, po prostu to wyszło naturalnie, tak sobie wymyśliliśmy i trzymaliśmy się pewnej koncepcji. Nie ukrywam, że lata 80. są w naszym krwiobiegu, to jest nam bardzo bliskie. Jednocześnie Paweł jest producentem szeroko myślącym, który z nowej muzyki potrafił zaczerpnąć to, co w niej fajne. Dlatego te piosenki mają mocną podstawę basową, wyraźny groove, a więc wszystko to, co przyszło do nas z muzyki tanecznej, hip-hopu i co z nami zostało.

 

fot. materiały prasowe RockHouse

Jak to się stało, że trafiła Pani akurat na Pawła Krawczyka, który był w stanie zmaterializować taki pomysł na muzykę?

My poznaliśmy się już bardzo dawno i zawsze chciałam coś z nim nagrać. Wtedy nam się nie udało, bo Paweł był pochłonięty własnymi sprawami. W końcu przyszedł dobry moment i jestem bardzo zadowolona z naszej współpracy. Znałam jego wcześniejsze poczynania, bo nawet jakieś koncerty z zespołem Hey mi się przytrafiły, więc wiedziałam, co sobą reprezentuje.

Skąd potrzeba eksploracji takiej właśnie muzyki? Zatęskniła Pani za klimatem lat 80.?

Wcześniej nagrałam płytę „Na świecie nie ma pustych miejsc”, która jest bardzo subtelna, bo zawsze chciałam stworzyć takie piosenki. To się spełniło. Lubię się zmieniać, iść po ekstremum, a więc bywam trochę kameleonem, ale ostatecznie wszystko, co robię jest dosyć spójne. Teraz przyszedł więc czas na taką muzykę.

Na ile inspiruje się Pani muzycznie tym, co dzieje się dookoła? Czy to, co Pani słucha prywatnie ma jakieś przełożenie na Pani piosenki?

Na pewno tak. Doceniam wielu polskich artystów, bo też pojawiło się wielu fajnych, takich jak Daria ze Śląska czy Kaśka Sochacka. To nie znaczy, że nagle zacznę śpiewać tak jak one – to po prostu bardzo działa na moją wyobraźnię, a przede wszystkim na moje emocje. Takich ludzi pojawia się coraz więcej i bardzo dobrze.

To, co można zauważyć, słuchając nowej płyty „Legenda”, to fakt, że jest Pani po prostu wierna piosence.

Ja jestem przywiązana do melodii – dla mnie liczy się melodia, która stanie się mocną podstawą piosenki. I nie jestem w tym odosobniona, bo obserwując, to co dzieje się w muzyce, wciąż jest to ważne. Był taki moment, kiedy trochę odchodzono od melodii, jakby chciano komplikować formę piosenki. Ale proszę zauważyć – teraz znów jest do tego powrót. Wydaje mi się, że tak się dzieje, bo muzyka to melodia. Można eksperymentować, tworzyć różne projekty, a potem i tak wracamy do melodii. Tego po prostu potrzebujemy.

Siłą rzeczy, przy tej płycie, która nawiązuje do lat 80., znów pojawią się wspomnienia związane z Lombardem. Lubi Pani wracać do tamtych czasów, nawet jeśli czasem coś zakłóca Pani odbiór tego, co było?

Lubię, nie mam z tym problemu, ale to nie oznacza, że żyję tamtym okresem. Bezwzględnie skupiam się na tym, co dzieje się dzisiaj. Doceniam i mam sentyment do tego, co było, ale z pełną świadomością, że chcę iść do przodu. Nic nie przekreśli mojej przeszłości, bo – i nigdy nie mówiłam inaczej – to nie był zły czas w moim życiu. Z wielu powodów był to twórczy okres i po prostu ważny kawałek historii. Byliśmy młodymi ludźmi, lubiliśmy się, a nawet przyjaźniliśmy, robiliśmy także głupie rzeczy, bo każdy etap życia rządzi się swoimi prawami. Tworzyliśmy wtedy dużo, ale był to również czas poszukiwań własnej tożsamości muzycznej. To formowało nas na późniejsze etapy w naszym życiu. Taka jest młodość.

 

fot. okładka płyty

A nigdy nie myślała Pani, żeby nagrać jakieś starsze płyty Lombardu na nowo, żeby mogły być znów dostępne, także dla młodszej publiczności?

Nagrałam płytę „Instynkt” i uważam, że odgrzebywanie starych numerów, to nie był dobry pomysł. Wtedy zostałam namówiona do tego przez wytwórnię i drugi raz bym tego nie zrobiła. Nie chcę też nagrywać na nowo starych płyt Lombardu. Wystarczy, że niektóre stare numery gramy na koncertach, więc jeśli ktoś je chce usłyszeć, to zapraszam do zapoznania się, jak brzmią na żywo.

Najnowszym singlem promującym album „Legenda” jest utwór „Wyspa”. Czym jest dla Pani ten numer na tle pozostałych z tej płyty?

Przede wszystkim chciałbym powiedzieć o tekście, bo jestem autorką wszystkich słów na płycie. To jest piosenka o nadziei, trochę z tłem najbliższych relacji, ale także tego, co działo się w aspekcie społecznym, nawet politycznym. Ten utwór był puszczany na marszach, przy ostatniej zmianie władzy. Myślę, że jest to utwór, który wciąż będzie aktualny, bo tak już jest z polityką – często wielkie nadzieje są rozwiewane przez prozę życia i potem znów pojawia się nadzieja…

 

W ogóle teksty wydają się, że powstawały pod wpływem mało optymistycznych sytuacji, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich lat, co pokazuje znów utwór „Głową w dół”.

To tak jest, że największą inspiracją dla mnie, żeby napisać tekst, są sytuacje, które bolą. Uprzedzam, że nie należy moich tekstów traktować, jak publicystykę czy jak pamiętnik, bo to nie są relacje z mojego życia. Zawsze bodźcem do zwrócenia uwagi w określonym kierunku jest moje życie, ale w szerszym znaczeniu. Stąd na nowej płycie pojawiają się ciężkie teksty, takie jak „Nóż”, czyli piosenka o przemocy domowej. Takie jest życie, to się niestety ciągle wydarza, a tym samym bardzo boli. Zdarza się, że moje teksty odbierane są przez ludzi bardzo osobiście, zdarza się, że dziewczyny, kobiety płaczą przy tej piosence. Zdaję sobie sprawę, że w układzie świata moje piosenki niczego nie zmienią, ale już samo to, że ktoś reaguje tak emocjonalnie na te utwory, to ma duże znaczenie.

Nie boi się Pani reagować na to, co dzieje się dookoła nas, o czym czasem pisze Pani w swoich mediach społecznościowych.

Nie boję się tego, bo zawsze staję po stronię człowieka, stąd wypowiadam się o marszach równości, społeczności LGBT+. Kiedyś nie spodobało się to jednemu ze sponsorów, który miał wesprzeć moją trasę po Wielkiej Brytanii. Stwierdził, że nie będzie tego popierał – to jest jego zdanie i ma do swojej opinii prawo. Wycofał się, trasa padła. Czy żałuję tego? Nie żałuję i niczego nie zrobiłabym z tego powodu inaczej.

Wciąż jest Pani sojuszniczką LGBT?

Absolutnie tak. Mam wielu przyjaciół, którzy identyfikują się w ten sposób, żyją tak, bo tacy po prostu są. I w czym oni są gorsi? To cudowni ludzie, wspaniali artyści. Dla mnie to w ogóle nie ma znaczenia, bo najważniejsze jest, jaki ktoś jest człowiekiem, jakie wartości wyznaje i jaką ma wrażliwość.

Co jeszcze według Pani jest definicją prawdziwego człowieczeństwa w dzisiejszych czasach?

Nie wiem, co to w ogóle jest definicja w tym przypadku. Przede wszystkim powinniśmy być wrażliwi i żyć tak, żeby nie robić krzywdy innym ludziom. Wtedy nasze życie nie jest naznaczone bolesnymi sprawami. To jest podstawa – żyć i dać innym żyć. Choć jest to wytarte stwierdzenie, to wciąż bardzo trafne. Żyjmy po prostu dobrze, nie robiąc nikomu krzywdy.

Czy są na nowej płycie piosenki, które bardziej osobiście Pani odbiera?

Najmocniejszą piosenką na tej płycie jest „Nóż”, ale to nie umniejsza wartości innym utworom, które się na niej znalazły. Trudno mi wskazać najważniejszą piosenkę, bo to bardzo świeży materiał. Wszystkie są mi bardzo bliskie, bo to moje najnowsze „dzieci”, z którymi jeszcze mocniej się zżywam podczas koncertów. Nie potrafię się zdystansować do tego, co nagrywam. Błędy w wykonaniach dostrzegam, ale nie będę o nich opowiadać (śmiech).

A co musi mieć kompozycja, żeby ostatecznie zdecydowała się Pani napisać do niej tekst, a później ją zaśpiewać? Czy to zawsze jest wyłącznie Pani decyzja?

To zawsze jest wspólna decyzja, moja i zespołu. Nie możemy też umniejszać roli producenta, który jest od tego, żeby wskazywać kierunki muzyczne. Dużą rolę odegrał wspomniany Paweł Krawczyk. Nie ze wszystkim zawsze się zgadzaliśmy, ale w moim przypadku to zawsze jest wspólna praca. Dużo pomysłów trafia do kosza, myślę, że w przypadku tej płyty moglibyśmy nagrać ją o połowę dłuższą, ale nie byłaby wtedy tak spójna. Wszystko musiało pasować do pewnej koncepcji, dlatego taki, a nie inny zbiór piosenek złożył się na „Legendę”. Przy płycie „Słowa” stworzyliśmy bardzo dużo piosenek – wtedy myśleliśmy nawet o podwójnym albumie. Potem Jasiek Kidawa wykorzystał kilka pomysłów na swoją płytę. Bywa różnie.

Jak w ogóle można rozumieć tytuł płyty – „Legenda”? Znaczeń może być wiele…

Można go różnie rozumieć. Ja myślałam o zwykłej legendzie, kiedy pisałam tekst, choć ostatecznie nie dałam tego tytułu żadnej piosence. Mój manager stwierdził jednak, że powinnam wykorzystać to słowo, bo kojarzy się ze mną i z tym moim długim czasem spędzonym na scenie. To też takie mrugnięcie okiem do lat 80., choć do wszystkiego należy podchodzić z dystansem. Uśmiecham się, gdy ktoś pisze o mnie, że jestem legendą. Nie lubię także słowa „kariera”, choć często pojawia się to w moim kontekście. Tak piszą dziennikarze, mówią ludzie… To nie jest moje rozumienie własnej osoby.

Czy jest coś w muzyce, za czym Pani tęskni?

Mogę powiedzieć, że tęsknię za jakimś graniem, albo gatunkiem muzycznym. Ta tęsknota może wydawać się śmieszna, bo wciąż jestem czynna zawodowo i podejmuję decyzje, jaką muzykę nagrywam. Tak więc, jeśli za czymś tęsknię, to po prostu to robię. Tęskniłam za latami 80., więc zdecydowałam się nagrać taką płytę.

W takim razie, jaka będzie kolejna płyta Małgorzaty Ostrowskiej?

Nie wiem jaka będzie, ale na pewno ją nagram. Coś jeszcze namieszam (śmiech).

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

 

Leave a Reply