fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Art Komitywa III” – Art Komitywa (2024)
Otwartość projektu Art Komitywa bywa niezwykle ciekawa, bo na trzeciej płycie zatytułowanej „Art Komitywa III”, usłyszymy nowych muzyków, a także dostrzeżemy nieco odmienną stylistykę artystyczną, która wykracza poza wcześniejsze dokonania zespołu. Różnorodność muzyczna sprawia, że lider przedsięwzięcia, czyli wokalista i kompozytor – Marcin Szyndrowski nie powiela wcześniejszych pomysłów, a więc nie popada w schematyzm. Całość łączy jedynie pewna doza melancholii, wręcz dusznej refleksyjności, która podkreśla istotę przekazu, kryjącego się za tekstami.
Dotychczas kompozycje wiązały się wyłącznie ze słowami poety Pawła Władysława Płócienniczaka, a tym razem znalazły się także teksty Marcina Szyndrowskiego, które nie blakną na tle dokonań wspomnianego artysty (wystarczy posłuchać singlowego „EHE„, by się o tym przekonać). Warstwa liryczna wciąż jest więc ważną częścią dokonań grupy, stanowiąc wręcz podstawę do tworzenia kolorytu muzycznego, który tym razem wydaje się wyostrzony, konkretniejszy, może niekiedy trochę za bardzo przerysowany.
Na pewno zasługa to większej ilości rockowych, zawodowo zapętlonych motywów, wzbogacających niektóre kompozycje. I tutaj należy wspomnieć o wszystkich muzykach, biorących udział w nagraniu nowego albumu Art Komitywy. Obok Marcina pojawia się – także na wokalu – rapujący w wybranych momentach, gitarzysta – Łukasz Białek oraz jakże kreatywny Wojciech Ferfecki (elektronika, bas, perkusja). To zderzenie odmiennych światów wypada interesująco, tworząc nowe sytuacje artystyczne, które przy udziale wszystkich muzyków stają się zdecydowanie intensywne.
Potwierdza to, świetny numer – „W próżni„, gdzie śpiew wokalisty łączy się z rapowanym tekstem Łukasza i jego gitarową ekspresją. Zresztą melodeklamowane (opowiadane) momenty pojawiają się także w innych utworach, pomimo, że słyszymy tylko Szyndrowskiego („Ach, śpij…„). Czasem propozycje płyną bardziej swobodnie („Przyszła jesień„), a gdzieniegdzie mocniej wyostrzono poetycką wymowę, zbliżając się nawet w okolice piosenki literackiej (rozpoczynający się motywem gitary akustycznej kawałek – „Ktoś umarł„). Często następuje spiętrzenie brzmienia okołorockowego („Judasz song„), płynącego w stronę mroczniejszej alternatywy (odrobinę za bardzo wymęczona „Bezimienna„). Mamy też niespodziankę w postaci podrasowanego elektronicznym pulsem utworu, który w swej odmiennej charakterystyce broni się na tle całości („Chwile„).
Dobrze, że Art Komitywa wciąż się rozwija, szuka nowych środków wyrazu artystycznego, dopełniając własną muzykę większą wytrawnością rockową, nie zamykając się jednak w określonej, do bólu przewidywalnej formie. Jedynie warto poszukać możliwości wyjścia z niszy, w której zespół czuje się doskonale, ale nie ma możliwości dotarcia do większej ilości odbiorców.
Każda kompozycja jest przecież dopracowana, pełna muzycznie, tym razem nacechowana większą ilością drobiazgów, ale wciąż bardzo surowa, niekiedy też dołująca (klimat podobny do pierwszych płyt Comy). Ostatecznie można to uznać za walor, bo specyfika twórczości Marcina Szyndrowskiego na tym się opiera i każdy, kto poszukuje odmienności, powinien posłuchać tego albumu, konfrontując się z taką, w gruncie rzeczy frapującą stylistyką.
Łukasz Dębowski