Debiutancki album “Magnolia” zespołu Brighter Colours, to propozycja dla fanów indie i alternatywnego rocka. Płyta miała swoją premierę 26 stycznia, a poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Magnolia” – Brighter Colours (2024)
Piękne kolory ma ich „Magnolia”. Mowa tutaj o debiutanckim albumie zespołu Brighter Colours, na którym indie rockowe brzmienie przeplata się z malowniczą melodyką, mocno otulającą ich dojrzale ukazaną formę artystyczną. Wyraźnie określona wizja staje się w tym przypadku zaletą, bo w ich piosenkach odnajdziemy wiele charakterystycznych tylko dla nich pomysłów. To one sprawiają, że grupa nie powiela tego, z czym ta twórczość może nam się kojarzyć, nawet jeśli różnorodność nie jest najmocniejszą stroną tego projektu.
Tam, gdzie styka się alternatywna odmiana rocka z głęboko ukazaną subtelnością, znajduje się przestrzeń, którą w sposób znamienny wykorzystał zespół Brighter Colours. Czuć w tym nostalgię za latami 70., łatwo dostrzec folk-rockowe elementy, ale wszystko dzieje się bez nachalności, mogącej zepsuć tak misternie utkany zamysł. Nie rozpędzałbym się w porównaniach do Fleetwood Mac, ale jakiś niedzisiejszy duch fruwa nad tymi utworami, co słychać już w bardziej wytrawnym „2 Good 2 Be True„, gdzie mocniej zaznaczono całą sekcję instrumentalną.
Punktem kulminacyjnym jest jednak niezwykle emocjonalna, skutecznie osadzona w poruszającej melodyce „Magnolia„. To takie clou nie tylko płyty, ale całego bandu, który wie w jaki sposób urzeczywistniać koncepcję związaną z własną muzyką.
Przekonująco na tle całości wypadają dwugłosy damsko-męskie, w jakiś sposób dookreślające ich poczynania (drugi wokal Katarzyny Raorane w „The Big Idea” prezentuje się zjawiskowo). W większości przypadków, to jednak głos Jake’a Kocha jest wiodącym i to on w jakiś magiczny sposób rezonuje z większością propozycji, w niektórych momentach stając się bardziej charakternym („Wedding Grow„). Być może zdarzają się nieco słabsze akcenty („Looking 4U„), lecz całościowo, to zgrabnie ułożony repertuar, który broni się syntezą tego, co już w muzyce mogliśmy wielokrotnie usłyszeć z własnymi założeniami odnośnie alternatywnego rocka (jakże klimatyczny utwór „The Calling„).
Na takie debiuty się czeka, bo wnoszą do polskiej muzyki indywidualną, jakże wysoką jakość. Bez wtapiania się w nadmiernie popularny nurt, udało się im stworzyć nastrojowy, ale pełen wigoru album, na którym można znaleźć wiele zaskakujących momentów. Ta refleksyjność wynikająca nie tylko z historii zapisanych w tekstach (wszystkie po angielsku), sprawia, że całość w jakiś magnetyczny sposób staje się bliska słuchaczowi, który poświęci tej twórczości trochę więcej czasu. A to, że warto nie podlega dyskusji. Płyty „Magnolia” słucha się bardzo dobrze, bo jego angażująca specyfika i pewna doza kameralności szybko zaczyna rezonować z naszą wrażliwością. Duże brawa dla Brighter Colours.
Łukasz Dębowski