“n.p.m.” to tytuł nowego albumu w estetyce rocka i ambientu – Michała Adamowicza. To muzyka, która skłania do kontemplacji, refleksji, a także do bycia tu i teraz. A wszystko na tej płycie łączy się z naturą. Wiele ciekawostek na temat tej twórczości można dowiedzieć się z naszego wywiadu z artystą.
fot. Jarosław Fethke
„n.p.m.” to już Pana trzecia solowa płyta. Jaka była geneza jego powstania i jak się rodziły pomysły na utwory, które wypełniły ten album?
Przez to, że zajmuję się głównie dwoma dziedzinami – przyrodą i muzyką, to połączenie pojawia się też w mojej muzyce. Przez dwa lata prowadziłem badania dotyczące bardzo rzadkiego ptaka – cietrzewia, w Polskich Tatrach. Miałem ten przywilej przebywania w zupełnej dziczy przez bardzo dużo czasu. To bardzo pobudza kreatywność – bycie w przyrodzie oddala od pośpiechu i stresów, co daje przestrzeń na pomysły, a poza tym sam kontakt z naturą przynosi niesamowite inspiracje. Głównie przez to, że człowiek znajduje się w zupełnie innych okolicznościach niż na co dzień, w mieście.
Muzyka i fascynacja naturą łączą się w Pana życiu w jedność. Co tak naprawdę było pierwsze w Pana życiu – muzyka czy właśnie podróże, a więc np. odkrywanie natury poprzez wędrówki w górach?
Trudno powiedzieć co było pierwsze, ale chyba jednak zainteresowanie ptakami. Miałem wtedy pewnie 5 lat. Ale z muzyką też miałem dużo kontaktu. Pamiętam kasety magnetofonowe mojego taty, które w kółko leciały w samochodzie. W ten sposób jako mały chłopiec byłem biernym słuchaczem. Potem odkrywałem kolejnych wykonawców już świadomie i samodzielnie. Kontakt z muzyką nauczył mnie, że w ten sposób – językiem muzyki – można coś mówić, wyrażać. A z kolei kontakt z naturą, w przypadku najnowszej płyty dał mi tę treść do wyrażania.
Utwory na albumie “n.p.m.” można podzielić na trzy kategorie. Czy było to od początku Pana założeniem odnośnie tego projektu? I w jaki muzyczny sposób starał się Pan rozróżnić poszczególne propozycje, by ten podział mógł zostać zachowany?
Rzeczywiście można powiedzieć, że ze względu na treść, to są trzy rodzaje utworów: te o najbardziej podstawowych, atawistycznych doświadczeniach, utwory o przyrodzie samej w sobie -te pisało mi się najtrudniej – i te, w których natura jest tłem dla naszego życia. To nie było moim założeniem. W tamtym okresie pisałem muzykę do filmu Kohut, który kręciliśmy z Filipem Chudzyńskim, a który opowiada o tropieniu rzadkich ptaków w wysokich górach. Z czasem niektóre kompozycje zaczęły mi bardziej pasować na piosenki, niż soundtrack do filmu. I w ten sposób powstała i ścieżka dźwiękowa, i płyta. Ten podział odkryłem dopiero, gdy spojrzałem na całość z pewnej perspektywy.
Na ile estetyka rocka i muzyki ambientowej jest Panu faktycznie bliska? Czy można mówić o jakichś inspiracjach muzycznych, jeśli chodzi o tworzenie własnego repertuaru na ten album?
Tak, zdecydowanie wyraźny wpływ miała na mnie muzyka Pink Floyd, Vangelisa, Erica Claptona – to głównie muzycznie. Natomiast od strony tekstowej – Jacek Kaczmarski i Leonard Cohen byli moimi wzorami tekściarzy, czy nawet poetów. Twórczość każdego wykonawcy jest wypadkową własnych przeżyć, przemyśleń, doświadczeń, ale także inspiracji muzycznych. Kiedy piszemy, czy gramy, w jakimś stopniu odzywają się w tym nasi „idole”. Myślę, że estetykę tych wykonawców, o których wspomniałem rzeczywiście słychać u mnie, ale wydaje mi się też, że z każdym kolejnym projektem coraz mniej. W każdym razie mam nadzieję, że zmierzam w stronę znalezienia własnego stylu 😊. I chyba tak to jest: na początku używa się znanych sobie narzędzi – w tym przypadku czyjegoś stylu, sposobu pisania, frazowania, brzmienia – aby opowiedzieć tą muzyką to, co chcemy opowiedzieć. A potem, wraz z nabywanym doświadczeniem, artysta wykształca własne narzędzia. To chyba najciekawszy etap ścieżki artystycznej.
Jednocześnie z solowym albumem tworzył Pan muzykę filmową („Kohut”). W jaki sposób podchodzi Pan do pisania muzyki w tych obu „dziedzinach”, żeby zachować ich odrębność projektową? I czy tworzenie muzyki do filmu, czyli określonego projektu jest bardziej ograniczające niż pisanie własnych utworów na solowy album?
Z tą odrębnością akurat nie miałem problemu – w tamtym „górskim” okresie mojego życia przychodziło mi do głowy naprawdę mnóstwo muzycznych pomysłów. To był piękny czas realizowania pasji, i poczucia sprawczości. A to sprzyja kreatywności. Do niektórych z tych muzycznych tematów zaczęły mi pasować słowa – te trafiły na album n.p.m.. Pozostałe trafiły do filmu. Są też takie jak Idzie dzień, czy Stalowe niebo II, których instrumentalne fragmenty pojawiają się w filmie, więc te dwa projekty – n.p.m. i Kohut przenikają się. Pierwszy raz za pisanie muzyki do filmu zabrałem się podczas prac nad filmem Pustać. Ostoja cietrzewia. Wtedy było to dla mnie zupełnie nowe, ale szybko okazało się łatwiejsze niż pisanie piosenek, i zachęciło mnie do spróbowania także przy okazji Kohuta. Trzeba pamiętać, że w filmie mamy jeszcze obraz, który gra pierwsze „skrzypce”, a muzyką możemy jedynie osadzić to w odpowiednim nastroju, albo podkreślić ten, który budują same kadry. Pisząc piosenki, czy nagrywając album trzeba natomiast stworzyć niejako cały ten „świat” od zera. Zajmuje mi to zwykle dużo czasu.
fot. okładka płyty
Na płycie „n.p.m.” można usłyszeć wokalistkę Joannę Borysowicz. Skąd potrzeba zaszczepienia pierwiastka kobiecego akurat w utworze „Lawina”?
Pamiętam dobrze skąd wziął się pomysł na ten utwór, i skąd pomysł na udział Joanny. Byłem na koncercie piosenkarki Eivor, i duże wrażenie zrobił na mnie jej utwór Falling free. Nie chodzi nawet o sam tekst, choć teraz, kiedy o tym myślę – motyw spadania pewnie podświadomie dał mi pewne wskazówki! To był ten czas, kiedy często wyjeżdżałem w góry i nastrój tego utworu bardzo kojarzył mi się z lawiną, która jest pięknym, spektakularnym ale bardzo niebezpiecznym dla nas, ludzi zjawiskiem. Pisząc ten utwór próbowałem oddać ten nastrój, jednocześnie nie kopiując utworu, który mnie do tego skłonił. Chciałem też by piosenka była zaśpiewania z punktu widzenia lawiny. Zaprosiłem więc Joannę, z którą współpracowaliśmy już wcześniej, przy płycie Pod tym samym niebem i przy filmie Kohut, gdzie jej wokal odgrywał bardzo ważną rolę. Asia na co dzień wykonuje muzykę klasyczną i sakralną, i pomyślałem, że w tej nieco bardziej rockowej aranżacji może z tego wyjść ciekawe, oryginalne połączenie.
Jeszcze innym momentem jest utwór instrumentalny „Lot”. Dlaczego postanowił Pan pozostawić akurat tę kompozycję bez tekstu? Czy łączy się to z podziałem na trzy części albumu „n.p.m.”, o którym wcześniej Pan wspomniał?
Tu powód jest akurat dość prozaiczny. To utwór, który początkowo miał być częścią soundtracku Kohuta, jednak nigdzie nam nie pasował, więc zaaranżowałem go nieco inaczej i włączyłem do albumu n.p.m. Nie ma tam tekstu, ale ze względu na pierwotną koncepcję – ilustrację lotu ptaka – zakwalifikowałbym ten numer do tych na albumie, które mówią stricte o przyrodzie.
Jednym z singli promujących ten album została piosenka „Idzie dzień”. Czym według Pana wyróżnia się ten utwór na tle całej płyty?
Jestem bardzo zadowolony z tego utworu, z dwóch powodów. Po pierwsze kiedy go słucham, naprawdę mam przed oczami to, o czym mówię w tekście – tę mistyczną, tajemniczą i lekko niepokojącą atmosferę końcówki górskiej nocy, i otuchę płynącą z nadchodzącego świtu. Dotykamy tu bardzo podstawowych tematów – strachu przed ciemnością i nadziei, jaką daje powracająca jasna pora dnia. A po drugie – to numer zupełnie różny od tego, co tworzyłem do tej pory. Tekst to właściwie strumień świadomości, a całość jest bardzo minimalistyczna. Może gdybym nie znał utworu Eos zespołu Ulver, nie odważyłbym się na coś takiego, ale słuchając go, uznałem, że tam taki sposób śpiewania, minimalizm aranżacyjny i bogactwo brzmień instrumentów klawiszowych świetnie zagrały. Wypuszczenie Idzie dzień jako singla było oczywiście ryzykowne, bo zwykle robi się to z najbardziej melodyjnymi, chwytliwymi i rytmicznymi kawałkami. Postawiłem jednak na mój ulubiony.
Co według Pana jest największą wartością albumu „n.p.m.”? Za co lubi Pan ten materiał?
Myślę, że dla słuchaczy, którzy lubią takie tematy, wartością może być osadzenie płyty w tematyce związku z naturą. W poszukiwaniu kontaktu z naturą jest coś bardzo pierwotnego. Jednocześnie jesteśmy bardzo ucywilizowani, i obecnie przyroda jest dla nas zupełną egzotyką. Lubię grzebać w tym temacie, poszukiwać. Myślę, że poprzez eksplorowanie naszego skomplikowanego związku z przyrodą mamy wciąż wiele do odkrycia, także w temacie naszej ludzkiej natury.
Jeśli chodzi o moje prywatne odczucia co do albumu n.p.m., to lubię na nim to, że napisałem teksty w nieco inny sposób niż dawniej. Są mniej przegadane i lżejsze. I przede wszystkim lubię w tej płycie to, że według mnie ma ona swoje momenty. Te krótkie, magiczne chwile, których nie da się zaplanować, ale pojawiają się poprzez połączenie pewnych brzmień, poprzez wybrzmienie jakiejś charakterystycznej frazy.
Lubię „nocną” barwę króciutkiej solówki na syntezatorze w końcówce Idzie dzień, gitarę nagraną techniką slide w Lawinie, narastającą powolną melodię, którą do utworu Lot nagrał Marcin Obłoza, czy kilka pojedynczych, nieco jazzowych dźwięków pianina między zwrotkami Przed deszczem. Dawniej, np. na płycie Szklane figury, udawało mi się przekazywać w piosenkach głównie treść tekstową, ale brakowało mi przestrzeni na zabawę muzyką, z której najczęściej rodzą się właśnie takie ulotne momenty. Cieszę się, że to zaczyna się dziać i słychać to na tej płycie.
Czy może Pan powiedzieć, że tworzy piosenki, których brakuje Panu w rozgłośniach radiowych? Czy w ogóle istotne jest dla Pana, żeby propozycje z tej płyty były dostrzeżone przez radio?
Myślę, że każdy z nas ma pewne potrzeby muzyczne – coś, co słuchanie danej muzyki zaspokaja. Może być to zaspokajanie potrzeby rozrywki, relaksu, zabawy, potrzeba odstresowania, ale często też głębszych doświadczeń emocjonalnych czy wysiłku intelektualnego. Z realizowania takich potrzeb – różnych u każdego z nas – powstaje coś, co nazywamy gustem muzycznym. Szukamy tego czego potrzebujemy. Muzycy dodatkowo też tworzą to, czego potrzebują. Więc z tej perspektywy rzeczywiście chciałbym słyszeć więcej tego typu muzycznych propozycji w radio. Czy to dla mnie istotne, by moje utwory były dostrzeżone przez rozgłośnie? Cóż, skłamałbym mówiąc, że nie! Byłoby cudownie.
Jakie są Pana najbliższe plany? Czy oprócz działalności solowej będzie Pan tworzył także z zespołem Cicho, który założył w 2023 roku?
Zespół Cicho powstał stosunkowo niedawno. Rzeczywiście wyszliśmy na scenę w grudniu 2023 roku, to świeża sprawa! Bardzo się z tego cieszę – granie muzyki z ludźmi na scenie sprawia mi największą radość z całego tego procesu, na który składa się pisanie, nagrywanie, i wykonywanie. Zaczęliśmy już też pisać wspólnie, mamy kilka nowych utworów, a ponieważ w zespole są osoby słuchające różnej muzyki – od klasyki, przez jazz, po rocka progresywnego, zaczyna się robić naprawdę ciekawie, kiedy wspólnie komponujemy. Nasze najnowsze, niekiedy naprawdę długie i złożone gramy już na koncertach, i przynosi nam to ogromną frajdę. Myślę więc, że najbliższy realny plan, to jeszcze więcej koncertów z Cicho, i nowy album – tym razem zespołowy!