Kosa jest raperem i producentem związanym z Krakowem i polską sceną muzyki elektronicznej. W tym roku ukazała się jego płyta „Balans”, której recenzję można znaleźć na naszym portalu.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Balans” – Kosa (QueQuality, 2023)
Po dobrze przyjętych i limitowanych (w nakładzie) „Organicznych związkach lirycznych” sprzed dwóch lat, początkiem tego roku, Kosa zaczął promować najnowsze wydawnictwo „Balans”. Od wspomnianego poprzednika różni się – w pewnymi stopniu – ilością cięższej tematycznie liryki, która jednak przeplata się z luźniejszymi numerami. Jest jak nasze życie – sinusoidalny.
3 marca ukazał się drugi singiel „HAHAHA”, traktujący o syndromie komika. Osoby cierpiące na niego, dusze towarzystwa, najzabawniejsi, ukrywają ten ból, smutek, którego boją się ukazać, osłaniając go maską „zabawnego faceta”. Miło, iż we wpadającym w ucho utworze, został poruszony tak ciężki temat. Zwłaszcza jeśli spojrzymy chociażby na Robina Williamsa, którego przez depresję, nie ma z nami od lat.
W „Wentylacji” Kosie pomógł Gedz, który od czasu „Staminy” z listopada 2020 roku, nie udzielał się zbytnio muzycznie. Jednak mimo upływu ponad dwóch lat, wrócił z dobrą, gościnną zwrotką i charakterystyczną dla niego zabawą słowem, w której czuć lekkość.
Jako, że motywem przewodnim albumu jest tytułowy „Balans”, nie dziwi obecność Gedza, Marty Malikowskiej, Zdechłego Osy czy Miśka Koterskiego, którzy publicznie mówili o swoich problemach, czasie, w którym równowaga była im dalsza. Dzięki takim gościom jak Oni, album nabiera dodatkowej autentyczności, bo wypowiadają się kolejne osoby, które z danymi problemami mieli do czynienia i byli w stanie je pokonać.
„Balans” jest z całą pewnością rapowym krążkiem, jednak bardziej skierowanym w stronę alternatywnego rapu. Kosa najzwyczajniej w świecie nie boi się wychodzić poza ramy, korzystając z pomocy damskich chórków (Paulina Talarska), między innymi podczas refrenów (i samemu również podśpiewując), dzięki czemu wyczuwalna jest świeżość, pewien polot, który rozluźnia, ale i nadaje poczucia, że to coś więcej niż rap, któremu (gatunkowi) w ostatnich latach znacząco zszargano reputację.
Wspomniani aktorzy: Malinowska i Kotarski podkreślają jeszcze mocniej zamiłowanie Kosy do polskiej kinematografii, o której nagrał „Kino Polska”, czyli piękny, acz sentymentalny hołd dla tej części polskiego kina, z którego możemy być dumni. Kto z nas w końca nie oglądał takich klasyków, jak „Vabank” czy „Kiler” (z dodatkowym smaczkiem w postaci dźwięków trąbki). To także tutaj umieszczono wyróżnione chórki, potęgując sentymentalizm względem klasyków kina.
Nie tylko wyżej wymienione „Kino Polska” zawierają nawiązania do filmów. W wielu tekstach znajdujących się na płycie można je znaleźć (ba, osoby oglądające choć trochę więcej filmów ode mnie znajdą je pewnie w każdym), których specjalnie nie wymieniam, by nie odbierać przyjemności odnajdywania ich, w tym ciężkim, ale pouczającym materiale. W postaci Kosy możemy w końcu odnaleźć siebie, w adekwatnych sytuacjach, czego bez „wyjścia z siebie” nie bylibyśmy w stanie dostrzec.
Jednak jest jeden element krążka, który w mojej opinii średnio pasuje. W „Pozwól mi być sobą” gościnnie udzielił się Paluch, który nie ukrywajmy, gryzie się z motywem przewodnim numeru. Spora część osób, która śledzi polską scenę rapową pamięta, że dla Palucha, personami non grata byli rapujący Youtuberzy, na czele z Young Multim. Miał z nimi problem, że chcą być sobą albo podążają za modą (może też „sosem” z rapu, nie mnie oceniać) i tworzyć muzykę. Pomijając ten fakt, to bardzo dobry numer, jednak niesmak pozostał.
Zestawiając „Organiczne związki liryczne” i „Balans”, można przyjąć, że charakterystyczną frazą w tekstach Kosy jest „kurwa mać”, jednak nie rzuca jej na prawo i lewo, jak to bywa u mniej ambitnych, ale niestety popularniejszych „raperów”, stanowiąc coś w stylu podkreślenia emocji w nerwowych sytuacjach przedstawionych w storytellingu. W „Szczęściu”, w którym to ta fraza wymawiana przez gospodarza, została przepuszczona przez wtyczki. Specyficzne muszę przyznać, ale rezonuje w moim odczuciu właściwie, jakby dając do myślenia słuchaczom, że to sytuacja przedstawiona bardziej w krzywym zwierciadle. W końcu kto z nas nie przeklął pod nosem „kurwa mać”, kiedy czekając w długiej kolejce, myśląc o tym, że zaraz będzie nasza kolej, by skasować dwie bułki i wyjść, ta jedna osoba zaczyna prosić o dodatkowe usługi, które zajmują kolejne 10 minut.
Zresztą weźmy na tapet „Czuję”, czyli bardzo bezpośredni numer, gdzie głównym wrogiem podmiotów lirycznych jest smutek, niepowodzenia, których raczej mało kto z nas chce doświadczać w życiu. Także ta bezpośredniość względem tej emocji jest w pełni zrozumiana.
Ciekawym zaskoczeniem była dla mnie transformacja utworu „To”, który ze spokojnego czegoś w stylu „love songu”, ewoluuje w elektroniczny, około house’owy, głęboki numer, nadający całości zupełnie odświeżającej energii. Jednak nie jest to coś dziwnego, w końcu Kadoes wcześniej był znany na scenie muzyki elektronicznej, współtworząc przez wiele lat kolektyw CZELUŚĆ.
Prawdę mówiąc, to prócz Palucha, nie mam do kogo i do czego się przyczepić na tym albumie, bo biorąc pod uwagę motyw przewodni – balans, jest to całkiem udana próba utrzymania równowagi pomiędzy poważniejszymi i luźniejszymi (jednak nadal wartościowymi) numerami. Album nie zastąpi terapii, ani nie da nam specjalistycznej wiedzy, jednak może zwiększyć świadomość i wrażliwość społeczną na temat problemów, choćby naszych bliskich, których przez grubą warstwę pozornej radości, nie jesteśmy w stanie dostrzec.
Adrian Kaczmarek