IGNACY – “Central Park” [RECENZJA]

Nasz ocena

Na swoim debiutanckim albumie, który ukazał się 20 października, IGNACY zaprasza na spacer po tytułowym „Central Parku”. Poniżej można znaleźć naszą recenzję tej płyty.

fot. okładka albumu

Recenzja płyty “Central Park” – IGNACY (Universal Music Polska, 2023)

IGNACY to młody wokalista, który ma już na koncie kilka sukcesów, w tym doskonałe przyjęcie utworu “Czekam na znak”. Ten numer pokochały nie tylko rozgłośnie radiowe, ale także publiczność (ponad 13 milionów odtworzeń na Spotify). Artysta idzie jednak dalej, pokazując się z nieco innej strony na debiutanckim albumie zatytułowanym “Central Park”. Owszem, wciąż jest to (zbyt)bezpieczny pop, ale w kilku propozycjach udało mu się ukryć to, co jest potwierdzeniem jego ogromnej wrażliwości.

Podróż przez “Central Park” bywa raczej spokojna, nie czekają na nas niesamowite niespodzianki, choć nie jest to spacer, który przynosi znużenie. Właśnie te subtelniejsze fragmenty płyty wydają się szczególnie ważne. Nie będzie zaskoczeniem, że w balladach wokalista czuje się wyjątkowo dobrze i też w takich momentach jego głos staje bardziej poruszający (oparty na pianinie “Koniec“). Przyjemnie robi się, gdy IGNACY po prostu nuci (“Centerlude“) lub porzuca wyświechtane aranżacje na rzecz czegoś znacznie bardziej angażującego (“Bez“).

Na pewno dodatkową atrakcją było pojawienie się dwóch wokalistek, które wsparły twórcę w wyróżniających się na płycie utworach, z czego na prowadzenie wysuwają się misternie utkane, choć dosyć oszczędnie zaprezentowane “Roślinki” z Pauliną Przybysz. Lekko folkowy podtekst sprawia, że brzmi to pięknie. W mającym swój urok, ale nie do końca porywającym “Niedosycie” pojawiła się natomiast Zalia. Ciekawie prezentuje się za to zderzenie łagodności z przyjemnym pulsem, gdzie klimat udało się rozciągnąć na tle malowniczych instrumentów klawiszowych (“Niepewność“). Fajnie wypada również nieco oniryczny, oparty na rozmytej melodii – “Central Park“.

Na tle całości nieustannie góruje charakterystyczny wokal IGNACEGO. To jego głos sprawia, że każda z propozycji zyskuje na swojej atrakcyjności. Być może oczekiwania względem tego albumu były duże, ale w końcu taki talent wymaga odpowiedniej oprawy. Można mieć wrażenie, że produkcja Leona Krześniaka nie do końca pozwoliła mu rozwinąć skrzydła. Zabrakło efektu, który zwaliłby z nóg, ale być może na większą dojrzałość jeszcze przyjdzie czas. Póki co, IGNACY przeciera swoje szlaki i wychodzi mu to dobrze. Bez rozczarowań, ale też większych uniesień.

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply