Collage – “Baśnie” / “Moonshine” [RECENZJA]

Nasz ocena

21 lipca ukazały się reedycje dwóch legendarnych albumów Collage, czyli „Baśnie” i „Moonshine”.

Recenzja płyty “Baśnie” / “Moonshine” [reedycje] – Collage (2023)

“Moonshine” ocena: ***** / “Baśnie” ocena: ***

Koloryt twórczości Collage jest zjawiskowy, a miał na to wpływ nie tylko szeroki wymiar artystyczny kolejnym projektów, ale też wciąż zmieniający się skład reprezentacji rocka progresywnego w Polsce. Niedawno ukazały się reedycje dwóch bardzo ważnych płyt grupy – “Baśnie” (pierwszy oficjalny album z 1990 roku) oraz “Moonshine” (1994 rok). Każda z nich, to nieco inny wycinek dokonań zespołu, spajający się z charakterystycznym klimatem, który udało się im wykształcić już na debiutanckim albumie.

Trudno jest zestawiać ze sobą oba wznowienia, gdyż każde z nich, to nieco inna bajka. “Moonchine” wydaje się znacznie ciekawszym rozdziałem w ich historii, bo pokazuje faktyczny rozwój zespołu, który w krótkim czasie zdołał zmaterializować głęboki indywidualizm, podrasowany jakże bogatymi rozwiązaniami aranżacyjnymi. Przy tej płycie prog rock nie był już tak oczywisty, a głos Roberta Amiriana lepiej asymilował się z poszczególnymi kompozycjami niż wokal Tomka Różyckiego na krążku “Baśnie“.

Nie jest więc niczym niewłaściwym mówienie o “Moonschine” w kategoriach “lepszy”, “atrakcyjniejszy”, “bogatszy brzmieniowo”. Nie można jednak zarzucić nic nietrafionego debiutowi, bo tam także udało się zawrzeć wiele zmyślnych pomysłów, głównie dzięki Mirkowi Gilowi (gitarzysta i współkompozytor), który doskonale rozumiał taką muzykę. I nawet jeśli neoprogresywny wymiar “Baśni” był zbyt bliski dokonaniom zachodnich zespołów (wciąż mówiono o nich w kontekście Genesis), to udało im się stworzyć formę, która w tamtych latach była wyznacznikiem innej jakości w muzyce rockowej w Polsce.

Dlatego też – a także z czystego sentymentu – pierwszy album Collage wciąż jest niezwykle ważną pozycją w ich dyskografii. A pełne zaangażowanie i zawodowstwo pokazuje nie tylko interesująco rozbudowany na kanwie gitarowej energii utwór – “Rozmowa“.

 

Natomiast płyta “Moonshine“, to był projekt, który wyprzedzał różne zjawiska na polskim rynku muzycznym, stając się wręcz swego rodzaju artystycznym “oświeceniem” (ponad 11 minutowy “Wings in the Night“). Oprócz kunsztu i wyszukania kompozycyjnego zespół przedstawił cały szereg utworów, które umiejętnie przepływają pomiędzy wytrawną nostalgią, chwytliwą melodyką, a gitarową żarliwością.

Collage pokazał, że potrafi na własnych zasadach budować klimat, nie stroniąc od pewnego rodzaju pompatyczności (“In Your Eyes“), ale też prostoty w wyrażaniu frapujących idei, znajdujących się daleko poza nurtem komercyjnym (“Lovely Day“). Album ten w 1995 roku – dzięki firmie Roadrunner Records – trafił na rynki całego świata, w tym do Japonii i Korei, gdzie również w niedługim czasie wznowiono “Nine Songs of John Lennon” (wydany pierwotnie w 1992 roku), a pozostałe albumy znalazły się w dystrybucji japońskiej firmy Marquee.

Niewątpliwie te dwa albumy z lat 90., to ważny dorobek grupy, do którego doskonale wraca się po latach. Dzięki reedycjom mamy uproszczoną możliwość zajrzenia do czasów, będących ogromną skarbnicą wartościowej muzyki, co potwierdza twórczość zespołu Collage. A ta przez lata niemal w ogóle nie straciła na swojej atrakcyjności, szczególnie gdy mówimy w kontekście związanym z płytą “Moonshine“.

Łukasz Dębowski

 

Jedna odpowiedź do “Collage – “Baśnie” / “Moonshine” [RECENZJA]”

Leave a Reply