Piotr Schmidt – “Hearsay” [RECENZJA]

Nasz ocena

23 czerwca odbyła się premiera “Hearsay”, czyli szesnastego albumu trębacza Piotra Schmidta, który artysta nagrał ze swoim międzynarodowym sekstetem. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.

Recenzja płyty “Hearsay” – Piotr Schmidt (2023)

“Hearsay” to nowy album Piotra Schmidta, na którym znalazły się autorskie kompozycje trębacza (poza jednym), wykonane ze swoim międzynarodowym sekstetem. Płyta jest zbiorem muzycznych opowieści twórcy, który za pomocą kilku kompozycji oddał nam szeroką strukturę własnych zainteresowań artystycznych. A te oscylują wokół rozbudzonych, niezwykle ciekawych motywów improwizowanych, ale też tych melodycznych, które mocno kształtują klimat wybranych utworów. Nie bez znaczenia jest sam tytuł (hearsay, czyli pogłoska, coś zasłyszanego bez potwierdzenia prawdy), podpowiadający nam główne założenie konceptualne, do których odnosi się muzyka zespołu.

Mówiąc o nowym projekcie, czyli następcy doskonale przyjętego albumu “Komeda Unknown 1967“, nie można pominąć doskonałych muzyków, którzy towarzyszą Schmidtowi. Do nich należy sekstet w składzie – Paweł Tomaszewski (fortepian), Michał Barański (kontrabas), Sebastian Kuchczyński (perkusja), Kęstutis Vaiginis (saksofony), David Dorużka (gitara). Oprócz tego – w wybranych utworach – występuje amerykańska sekcja rytmiczna, czyli kontrabasista Harish Raghavan i perkusista Jonathan Barber (“Unwanted Truth“, “Never Give Up, Sometimes Let Go” i “This is Not Real“). Ich obecność jest o tyle ważna, że indywidualizm każdego muzyka daje o sobie znać w wybranych fragmentach poszczególnych kompozycji (często trwających ponad 6 minut).

Uformowanie ich według wspomnianej konceptualności, ale też swobody wykonawczej – przy jednoczesnej precyzji i elokwencji wyzwalania dźwięków – sprawia, że całość prezentuje się wybornie. Bez siłowania się z materią powstał zestaw doskonale ujętych historii muzycznych, które choć narzucają pewien temat, to stają się w szerszym rozumieniu uniwersalnym nośnikiem emocji.

I to począwszy od wytrawnej melancholii (jedyna nieautorska propozycja “Slow Motion“), po mądrze wyzwalaną ekspresję, ubarwiającą jasno scharakteryzowaną materię artystyczną (“This Is Not Real“). W przestrzennie rozpisanym brzmieniu nie brakuje subtelnie dookreślonych improwizacji, gdzie często kluczowe miejsce zajmuje trąbka lidera bandu (“Never Give Up, Sometimes Let Go“). Ważne jest również to, że nic na tym albumie nie zostało przerysowane, a wręcz lekki, niezwykle przestrzenny wydźwięk dodaje mu smacznej finezji.

Dzięki temu znajdziemy w tych utworach wiele miejsca na własne przemyślenia, które według sugestii twórcy powinny podążać wraz z ideą, “że nie ma obiektywnej prawdy, a istnieje tylko subiektywne postrzeganie rzeczywistości”. Na pewno początek zawarty w tytule “Hearsay” może być fundamentem do tego typu rozważań. A to wszystko rozpostarte zostało pomiędzy pierwszymi sekundami należącymi do nowojorskiego kontrabasisty Harisha Raghavana (“Unwanted Truth“) aż po różnorodność stylistyczną “Good Old Roy“.

Nie wszystko zostało muzycznie wyczerpane na płycie “Hearsay“, wręcz jej forma budzi pewien niedosyt, co nie zmienia to faktu, że powstał projekt niezwykle aktywizujący słuchacza, a przy okazji wybitny w dopełnieniu instrumentalnym, a co za tym idzie – artystycznym.

Wiele z tych kompozycji mogłoby być źródłem kolejnych przedsięwzięć; znając jednak nieograniczoną wyobraźnię Piotra Schmidta, posiada on zapewne już pomysł na zupełnie inną inicjatywę (muzyk ma na koncie kilkanaście albumów!). Póki co, dostaliśmy kompozycje wyznaczające pewien kierunek, który w swym artyzmie wychyla się daleko poza jazzowy hermetyzm. To najwłaściwsze doprecyzowanie wymowy jego teraźniejszej twórczości.

Łukasz Dębowski

 

fot. Jarek Wierzbicki

Leave a Reply