“Latarnie, przystanki, chodniki” to tytuł nowego albumu zespołu Zakręty. Grupa określa swoją muzykę jako “reggae z przyprawami”. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
Recenzja płyty „Latarnie, przystanki, chodniki” – Zakręty (2023)
Choć album „Latarnie, przystanki, chodniki” kryje w sobie wiele ciepłego bujania reggae, to zespół Zakręty wyraźnie wyszedł poza schematyczne ramy tego gatunku.
Dzięki temu ich muzyka posiada więcej ciekawych elementów, które oscylują w okolicach muzyki gitarowej, wzbogacającej koloryt wszystkich piosenek i tworzących obraz czegoś na swój sposób pomysłowego. Wiele tu jednak znanych naleciałości, bo grupa nie odkrywa niczego na nowo, raczej bawi się znamiennie charakterystyczną materią muzyczną.
I trzeba przyznać, że bogatsze brzmienie wydobyte z żywych instrumentów staje się w niektórych momentach niezwykle wciągające, a przy okazji całkiem przebojowe, choć nie w typowo radiowym postrzeganiu muzyki („Nimfy i Bestie„). Jest w tym również namiastka tradycji, muzyki źródeł, która nadaje wytrawności wybranym propozycjom („Odprowadź mnie do domu„).
Czyste reggae w słowiańskim wydaniu nie zawsze wypada przekonująco, ale jeśli doda się do tego odrobinę własnej kreatywności wzmocnionej rozbudowanym instrumentarium, okazuje się, że jest co najmniej interesująco. Dlatego w piosenkach zespołu Zakręty nie ma pretensjonalności, ani rutynowego podejścia do takiej formy muzycznej, która stereotypowo mogłaby coś narzucać („Where Is My Place„).
Owszem usłyszymy w tym echa przeszłości, może nawet z polskiego podwórka (Daab lub Immanuel), jednak grupa stara się artystycznie bardziej wzmocnić fundament własnych utworów („Podchody„). I robi to z mniejszym lub większym skutkiem. Skojarzenia jednak są nieuniknione (daabowe „Ground is Falling” z gościnnym udziałem wokalistki Ewy Berskiej). Zresztą udział dodatkowych artystów faktycznie ubarwia album, który okazał się przyjemnym, a przy okazji zawodowo skonstruowanym i przemyślanym projektem. Dlatego należy docenić Piotra Gorzelaka w „Płyń” i Dimę Faustova w „Wybuduję dom„.
Znamienności wszystkim piosenkom świetnie odnajdujący się w tym przedsięwzięciu charakterystyczny, z szorstkim głosem wokalista – Łukasz “Kamyk” Kamiński. Jedynie czego brakuje w tym umiejętnym splecieniu kompozycyjnym, to większego elementu zaskoczenia. Jest w tym luz, niezłe poskładanie muzyczne pod względem wyszukanego instrumentarium (m.in. gitara rytmiczna, gitara basowa, saksofon, flet poprzeczny, przeszkadzajki), ale brakuje mocnego punktu kulminacyjnego, który stałby się wizytówką zespołu. Nie znaczy to, że powstały kompozycje, które płyną na jednym, mało angażującym poziomie. Wręcz przeciwnie, każdy z utworów został złożony z nieco innych pomysłów, co pozwoliło grupie pokazać na czym polega granie „reggae z przyprawami”.
Bywa energetycznie, czasem z refleksyjnym przekazem, choć częściej żywiołowo z mocą porządnie wykrojonego dźwięku i różnorodnością, która nie wprowadza w ich muzykę chaosu. To należy uznać za największy sukces związany z albumem „Latarnie, przystanki, chodniki„. Dobrze jest przenieść się do nieco innego, nienapastliwe przystępnego świata związanego z żywą, pulsującą kreatywnymi rozwiązaniami muzyką. Jest na tyle absorbująco i ciekawie, że łatwo zidentyfikować się z tymi piosenkami.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe