“Grymas” to tytuł debiutanckiej EPki post-punkowego zespołu Marszand Zmarł. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego albumu.
fot. okładka albumu
Recenzja albumu EP „Grymas” – Marszand Zmarł (2022)
Marszand Zmarł to młody zespół, który z sentymentem patrzy w przeszłość. Wiele w ich muzyce odniesień do zimnej fali z przełomu lat 80. i 90., głównie do twórczości powstałej w Polsce. Stąd na albumie „Grymas” znalazło się kilka znamiennie określonych kompozycji, zrodzonych w post-punkowej rzeczywistości, dziś już znacznie rzadziej występującej w takiej formie.
Made in Poland, Madame, Variete, Siekiera… przedstawicieli zimnej fali w Polsce było wielu. Oczywiście pewne naleciałości w dokonaniach zespołu Marszand Zmarł budzą skojarzenia ze wspomnianym nurtem, ale nie są bezpośrednim przełożeniem tego, co odznaczało się wtedy dosyć mocnym wyrazem artystycznym.
Panowie tworzą na bazie tamtych zapożyczeń, chodź bardziej próbują uformować własną przestrzeń, w której chcą zmieścić wszystko to, co na dzień dzisiejszy jest dla nich ważne w muzyce. Robią to mniej lub bardziej umiejętnie, jednak trzeba docenić, że są w tym autentyczni. Syntezatorowe brzmienia przyzwoicie stapiają się z gitarowymi motywami i perkusyjną rytmiką. Jednocześnie każdy element został czytelnie wyodrębniony, nieprzearanżowany, dzięki czemu dostaliśmy dosyć surowy wydźwięk całości.
Ważna w tym przypadku jest po prostu kompozycja, będąca podstawą dobrego utworu, ale także specyficzny klimat. O ile nostalgiczne, zimne dźwięki budują typowy dla post-punka nastrój, o tyle formowanie kompozycyjne, będące treścią tego mini albumu wymagałoby jeszcze dopracowania. Stąd obok dorodnych, niezwykle treściwych kombinacji muzycznych z wyeksponowaniem rytmicznym perkusji i gitary basowej („Wszyscy umrą, a ja nie„), pojawiają się mniej udane akcenty („Wszystkie nieprzespane noce„). Na pewno na tle całości wyróżniają się mocniejsze, bardziej energetyczne, a przy okazji całkiem ciekawe motywy („Nigdy nas nie było„) i to one stają się siłą napędową tego projektu.
Warto też docenić teksty, bo wpisują się one w wytrawny, artystyczny charakter tych pięciu propozycji, choć brakuje im jeszcze czegoś bardziej znamiennego, wybijającego się wyraźniej na tle muzycznym. Nieco depresyjna poetyka dobrze układa się jednak w takim kolorycie muzycznym.
Marszand Zmarł całkiem zręcznie porusza się w tak określonym obszarze, gdzie szeroko rozumiana muzyka rockowa odnajduje swoje właściwe miejsce. W jeszcze sprawniejszym przeniesieniu alternatywnej rzeczywistości post-punkowej do dzisiejszych realiów mogłaby im pomóc nieco lepsza produkcja.
Na dzień dzisiejszy jest całkiem nieźle, czuć wprawność od strony czysto technicznej, co przekłada się na umiejętne budowanie klimatu. A to już całkiem dużo. Ciekawa jest też pewna symbolika, gdzie każde słowo, nazwa bandu, a nawet okładka (skojarzenia z albumem „In the Court of the Crimson King” zespołu King Crimson) wydaje się nieprzypadkowa, co podbudowuje artystyczne założenia związane z projektem „Grymas„. Debiutancka EPka wydaje się więc dobrym fundamentem pod ich przyszłe dokonania.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe