Lanberry prezentuje swoje kolejne muzyczne oblicza i nieustannie wymyka się prostym definicjom. Jaka jest jej nowa płyta „Obecna”? O tym w dzisiejszej recenzji.
Recenzja płyty „Obecna” – Lanberry (Agora Muzyka, 2022)
Powoli odchodzący do lamusa klasyczny, bądź rockowy pop nadal mocno stoi na nogach dzięki swoim przedstawicielom, którzy starają się utrzymywać tę ambitną część swojego gatunku na powierzchni. Co by nie mówić, mają oni pewnie niejednokrotnie ciężki orzech do zgryzienia, gdyż zalewająca rynek fala muzyki tworzonej przez często nieudolnych “artystów” zaczyna mieszać ten gatunek z błotem. Sam pop stara się w tym wszystkim bronić, a Lanberry po raz kolejny odważnie podejmuje rękawice. „Obecna” to od strony graficznej kontynuacja „Co gryzie Panią L?”, lecz czy możemy powiedzieć to samo o muzyce? Szczerze mówiąc zależy to od paru czynników.
Po pierwsze: constans. Dla jednych plus, dla drugich minus. Dla mnie przy tym albumie jest to pewna forma bezpiecznego wyjścia, bo choć artystka próbuje otwierać się na kolejne brzmienia i patenty, tak robi to nazbyt bezpiecznie. Czy taki był zamysł? Kto wie, lecz historia pokazała, że na dłuższą metę ciężko jest progresować przy takim podejściu. Chyba, że robisz swoją hitową produkcję w wersji 2.0 to wtedy nikt nie powinien się przyczepić. Jest tak jak było, bez żadnych faux pas czy artystycznych kuriozów, które i tak według mnie byłyby lepsze, niż dość pragmatyczne podejście, aby nie ryzykować utraty stałych słuchaczy. Pokazałoby to chęć podjęcia ryzyka i wyjścia ze swojej strefy komfortu, co zawsze jest dla mnie wartością dodaną.
Po drugie: pleasure. Cytując Igiego „To jest pleasure dla mnie”. To słowo idealnie pasuje do tej płyty, bo puszczona w tle czy na playliście obok innych popowych polskich albumów wypada po prostu dobrze. Może nie dorównuje najnowszej płycie Dawida Podsiadło “Lata Dwudzieste”, która momentami chwyta Cię za emocjonalne fraki, a zagłębiona bez sceptycznego podejścia potrafi podsunąć naprawdę ciekawe myśli i rozważania. Jednak pytanie, jaka płyta dorównuje? I czy w ogóle ktoś chce w tej dziedzinie konkurować, bo wydaje mi się, że Lanberry obrała trochę inną muzyczna stylistykę. Jej płyta muzycznie ma być miła i lekka i taka w większości jest. Tekstowo, jeśli chodzi o ten gatunek w Polsce to wokalistka jest w jej ścisłej czołówce od lat, a jeśli ktoś sądzi inaczej to odsyłam do przeczytania opisów waszych ulubionych popowych utworów innych artystów. Zaskoczeni? Kto wie, ten wie.
Po trzecie: balans. Lata na scenie osadziły artystkę w pewnej puli ruchów, które naprzemiennie stosuje w swoich utworach. Czy to źle? Nie. Odpowiem: stabilnie. Robię teraz trochę follow up do pierwszego podpunktu, lecz jak sami widzicie są one powiązane. Lanberry potrafi wyważyć zabiegi na swojej płycie, aby znalazły się na niej zarówno delikatne gitary, tkliwe melodie jak i mollowe pianino i poruszające teksty. Dobrym przykładem będzie tutaj na pewno utwór „Nocny Express”, który singlowo był bardzo radiowy i niewymagający, a muzycznie charakteryzował go w słodko-gorzki vibe. W wersji pianistycznej przerodził się on natomiast w czułą piosenkę o rozstaniu.
Słowo końcowe brzmi: dała radę. Po przesłuchaniu tej płyty czujesz się po prostu dobrze, a zawartej na niej teksty choćby jeszcze przez chwilę zostają z Tobą i robią miejsce na Twoje następne muzyczne poszukiwania. Najbardziej absorbującą płytą na pewno bym jej nie nazwał, lecz widząc realia i styl płyty na pewno artystce o to nie chodziło. To po prostu dobry, przyjemny pop i w tych kategoriach należy go klasyfikować i rozważać. Powszechność może jednak momentami zjadać ten album, lecz w czasach, gdy każdy chce być progresywny i zahaczać we wszystkich produkcjach o czysto rapowe zabiegi, sztuką jest zrobić coś, co ma solidne podwaliny i brak żenujących wypełnień.
Mateusz Kiejnig